Młócisz waść jak cepem, czyli jak wygląda szermierka na ekranie
Czy w dzisiejszych czasach istnieje jeszcze popyt na sceny szermiercze w kinie i telewizji? A jeśli tak, to jak zrobić je dobrze?
Dobrze zrobione sceny akcji w kinie i telewizji zawsze ogląda się z zapartym tchem. Począwszy od wymiany strzałów z lasera czy broni palnej, przez ciężkozbrojnych rycerzy albo wojowników ninja mierzących się ze sobą wśród szczęku stali, a skończywszy na wyjątkowych, pełnych gracji i swoistej intymności spotkaniach mistrzów sztuk walki. Emocje, adrenalina pompowana do żył nie tylko postaci na ekranach, lecz także widza, a czasem także opad szczęki na widok popisów umiejętności aktorów i kaskaderów to efekt ogromnej pracy włożonej przez całą ekipę tworzącą dany obraz i na tej pracy dzisiaj się skupimy.
Konkretnie zaś na szermierce lub jak kto woli fechtunku, w szerokim znaczeniu tego słowa i na tym, czemu się tak dobrze to ogląda. Bowiem, przynajmniej dla mnie, ale zapewne i dla wielu z Was, nie ma nic piękniejszego niż spotykające się w tańcu ostrza. Wokół władania bronią białą narosło wiele mitów, do których dziesiąta muza również się w znaczniej mierze przyczyniła, choć nie tam należy szukać ich początków.
Podobnie do łuku i strzały, choć w mniejszej skali, broń biała rozwijała się niezależnie na kilku kontynentach. Jest to widoczne przede wszystkim na przykładzie miecza i to nie tylko pod względem formy (rękojeść, garda, ostrze), ale też i technik walki. Owszem wytworzyły się różnorodne style, szkoły, zależne od rodzaju oręża, jak i podejścia kulturowego do niego, jednak podstawy wszędzie są takie same, co nie powinno zresztą dziwić. Przecież każdy z nas ma dwie ręce, dwie nogi, jeden korpus i głowę, a także narządy wewnętrzne w tych samych miejscach. Do tego jeszcze każdy z nas ma, mniej więcej, taki sam zakres możliwych wykonywanych ruchów ciała, głównie rąk i nóg. W efekcie w większości sztuk walki bronią białą mamy nie tylko wspólne punkty ataku, ale i jego trajektorie. I choć te drugie są zależne bardziej od dzierżonej broni, bo inne będą kąty natarcia jednoręcznym mieczem, inne długim albo dwurakiem, to gdy porównamy ze sobą na przykład parę – europejski półtorak i katana – które służyły podobnym rolom w walce, jak i wiele nie różniły się gabarytowo, to okazuje się nagle, że wiele technik już znajduje wzajemne pokrycie.
Czemu to istotne? Ano dlatego, że przy takiej mnogości oręża i technik, przy jednoczesnym podobieństwie i punktach wspólnych, możliwości stworzenia dobrej choreografii walki na miecze jest właściwie nieograniczona i jedynie fantazja twórców jest tutaj jakąkolwiek barierą. Spójrzmy choćby na takie Gwiezdne Wojny, w których przez siedem epizodów mieliśmy tego wspaniały pokaz. Bo choć metal zastąpiła tam kolorowa plazma, to założenia wciąż pozostają te same. Od eleganckiej, klasycznej szermierki hrabiego Dooku, przez defensywne, stoickie ruchy Obi-Wana, nieortodoksyjny, ale realistyczny bardziej niżby się wydawało styl walki Dartha Maula, czy też pełne emocji i fundamentalnie przez to cierpiące techniki Anakina.
Oczywiście powyższe przykłady jak i inne, które znajdziecie dalej w tekście, w większości z realną walką mają wspólne przede wszystkim wspomniane powyżej podstawy, jednak, jak to często bywa, mocno przekoloryzowane. Mowa tu przede wszystkim o dużej ilości zbędnych, choć ładnie wyglądających ruchów, które doprowadzają nie dość, że do szybszego męczenia się szermierza, to jeszcze często zostawiają go otwartym na ataki z różnych stron bez szans na odpowiednio szybką reakcję. To widać nawet w najnowszym klipie z serialowego Wiedźmina, w którym Henry Cavill wykonuje popisowe, a jakże, młyńce, finty i inne obroty, które tak naprawdę czynią go łatwym celem.
Nie ma jednak co narzekać, bo raz, że naprawdę zacnie to wygląda, a dwa, że nie jest to wcale rzecz nowa. Takie techniki, które w walce by się co prawda nie sprawdziły, ale po pierwsze uczą mimo wszystko obeznania z bronią, a po drugie mają walory pokazowe i rozrywkowe, znane są od dawien dawna, a niekiedy nawet zapomniane i odkrywane na nowo. Wystarczy spojrzeć na tradycyjne Kung-Fu, gdzie Dao (szabla) lub jednoręczny Jian (miecz prosty) stanowią już nawet nie tyle broń, co rekwizyt, przedłużający ciało ćwiczącego. Ba! Nie trzeba nawet szukać aż tak daleko, wystarcza przejść przez naszą wschodnią granicę, gdzie na Ukrainie królował, a obecnie przywracany jest do życia, hopak bojowy, będący połączeniem tańca i nauki walki tradycyjnym orężem Kozaków, między innymi Szaszką. Materiału źródłowego więc jest co niemiara, a i sposobów na jego wykorzystanie w historii kina znalazło się wiele. I brak realizmu jakoś nikomu nie przeszkadza, gdy oglądamy brawurowe sceny szermiercze we Władcy Pierścieni czy innym Królestwie Niebieskim.
Udana scena walki to nie tylko choreografia i utalentowani aktorzy/kaskaderzy, to także ogromna praca operatorów kamery, a potem montażystów i osób nimi kierujących. Jeśli pion się tym zajmujący jest słaby, to nawet najlepszy aktor nie pomoże. Przykładem tego jest tegoroczny serial Wu Assassins, który bierze aktora z ogromnymi umiejętnościami i doświadczeniem, jakim jest Iko Uwais, po czym wyrzuca to za okno poprzez tragiczną pracę kamery i chaotyczny montaż, który nie pozwala wiele zobaczyć. Podobne, choć nieco mniej negatywne odczucia mam, oglądając Troję, choć tu wina jednak bardziej leżała po stronie aktorów niż ekipy. Z drugiej strony barykady mamy z kolei choćby trzy sezony Into the Badlands: Kraina bezprawiakażdy praktycznie pojedynek, czy to z użyciem broni, czy na gołe pięści był technicznym cudem) oraz legendarnego pod tym względem Kill Billa.
Nawet muzyka może grać ogromną rolę w dobrej scenie akcji, czego dowodem koronnym jest walka pomiędzy Darthem Maulem a Qui-Gon Jinnem i Obi-Wanem Kenobi. Sama w sobie scena jest świetna, jednak twierdzę, że działałaby na nas zupełnie inaczej, gdyby w tle nie przygrywał Duel of the Fates Johna Williamsa. Kolejnym dowodem jest utwór Battle Without Honor Or Humanity zespołu Tomoyasu Hotel z pierwszej części wspomnianego powyżej Kill Billa. Bo jeśli z tak napełnionego akcją i genialną choreografią - pracowała przy niej między innymi grupa Kamui z głównym artystą, Tetsuro Shimaguchi, z którym miałem przyjemność odbywać warsztaty z walki scenicznej - zapamiętujemy jakiś utwór muzyczny, to świadczy, w mojej opinii, nie tylko o jego doskonałym umiejscowieniu i chwytliwości, ale też ładunku emocjonalnym, jaki ze sobą niesie.
Z drugiej zaś strony, czasem wystarczy kompletny techniczny minimalizm, by oddać te niesamowite emocje związane z pojedynkiem. Pierwszy przykład, jaki przychodzi mi na myśl, jest zaliczany do komedii, niemniej jednak stanowi świetny technicznie, a jednocześnie bardzo przyjemny w odbiorze pokaz klasycznej szermierki. Mowa tutaj o pojedynku Westleya i Inigo Montoyi z Narzeczonej dla Księcia. Jest to nie tylko świetna technicznie walka, ale też i cała otoczka, pełna humoru i uszczypliwości interakcja między bohaterami, a to wszystko razem sprawia, że dostajemy naprawdę dobrą scenę akcji. Znacznie już poważniejszą znajdziemy w filmie Pojedynek z 1977 roku. Ten mało znany obraz Ridleya Scotta zawiera wiele sekwencji szermierczych, lecz to właśnie ta pierwsza zdaje się najlepiej łapać ducha klasycznych pojedynków. Z naszego podwórka dodałbym tu jeszcze Potop i pojedynek Wołodyjowskiego z Kmicicem, który jest wspaniałym pokazem legendarnej polskiej sztuki władania szablą.
Jak widzicie sami, historia fechtunku ku rozrywce i uciesze jest długa, rozwlekła i nic nie zapowiada, by prędko miała się zakończyć, ba, patrząc na wspomniane wcześniej nowe klipy z Wiedźmina, jest szansa, że odzyska ona popularność i wzniesie się na nowe wyżyny. Ja z kolei polecę Wam zajrzeć do lokalnego bractwa rycerskiego, szkoły Kendo czy innego miejsca, gdzie można nauczyć się władać białą bronią, nawet w kontekście scenicznym. Gwarantuję Wam, że już po paru lekcjach wyjdziecie odmienieni.
Źródło: Fot. TVP