Musimy porozmawiać o Romanie Polańskim, czyli Polaków kłopot z moralnością
Roman Polański to postać tak kontrowersyjna, że ostatnimi czasy niektórzy chcieliby ją z rzeczywistości wymazać. Polacy mają z nim coraz większy problem moralny; gorzej tylko, że przynajmniej niektórzy z nas mają też etyczny kłopot ze samymi sobą.
Sytuacja z Łodzi najdobitniej pokazuje, że przygnieceni moralnym skomplikowaniem i ciężarem przypadku reżysera szukamy i szansy na zaistnienie, i osadzenia samych siebie w najprostszym z możliwych schematów. Wypowiedziane przez jednego z popularnych vlogerów "Pier... Polańskiego" dobrze wygląda na facebookowej ścianie, ale i smuci w kontekście tego, kto dziś staje się moralną wyrocznią w oczach gawiedzi. Co więcej, jeśli petycję nawołującą władze uczelni do odwołania spotkania z imienia i nazwiska podpisały tylko 43 osoby, 1% wszystkich "studentów i absolwentów" łódzkiej Filmówki, to rodzi się w tym miejscu pytanie o głos mniejszości. Ten zawsze powinien być ważny i słuchany, ale nie oznacza to, że w każdym możliwym przypadku powinien też narzucać wolę większości. Szansa na wyjście z impasu z pewnością była, jednak pogrzebało ją kuriozalne w swojej treści pismo rektora prof. Mariusza Grzegorzka, który zaklinał rzeczywistość odwołaniami do "przeciwważnej szali" moralnych argumentów czy "ciemnej energii". I znów - z niepokojem spoglądam w przyszłość polskiego kina, jeśli w łódzkiej Filmówce relacja mistrz-uczeń stała się dziś karykaturą siebie samej. Uczelnia straciła szansę na spotkanie ze swoim najwybitniejszym absolwentem. Nie, Polański nie powinien być tam wniesiony na lektyce. Jednak ta wizyta mogła mieć kolosalne znaczenie. Dla jednych z powodu możliwości obcowania ze swoim artystycznym guru. Dla innych z racji okazji na zadanie cholernie niewygodnych pytań. Patrząc z tej perspektywy, odwołanie spotkania staje się porażką nas wszystkich. Chyba że wolimy udawać, iż Polański już nie istnieje. A może nigdy nie istniał?
Roman Polański, czyli kto?
Najgorszą stroną całego sporu są mimo wszystko osoby, które uważają, że imię i nazwisko "Roman Polański" powinno stać się synonimem słów "gwałciciel" lub "pedofil". Uważajcie na tych ludzi - niezależnie od sądowych wyroków i jakichkolwiek niuansów możecie dostać odłamkowym i do końca życia zmagać się z łatką, którą ktoś Wam przypiął, bo akurat miał takie widzimisię. Nieustannie zastanawiam się nad tym, co musiałoby się właściwie stać, abyśmy reżysera raz na zawsze rozgrzeszyli? Dekada bycia "gwałcicielem" wystarczy? Dwie? Całe życie nimi jesteśmy? Czy istnieje jakaś granica, po której życie ludzkie nie jest już określone przez jeden naganny czyn z przeszłości? Jasne, w świetle kalifornijskiego prawa każde współżycie seksualne z nieletnią jest klasyfikowane jako gwałt. Tak, pojawia się coraz więcej kobiet, które twierdzą, że 30 czy 40 lat temu Polański je molestował (żadna z tych spraw nie zakończyła się skazującym wyrokiem). Nie zmienia to w żaden sposób faktu, że w ocenie wielu prawników artysta swoją karę już odbył, a od 30 lat prowadzi wzorcowe życie męża i ojca. W sieci ogromną popularnością cieszył się niedawno wpis Łukasza Najdera, który w błyskotliwy sposób pokazał, że gdyby w piśmie prof. Grzegorzka zamienić Polańskiego z "Księdzem Pedofilem", moralnie łatwiej byłoby go osądzić - taki duch czasu, taka rzeczywistość. Problem polega na tym, że rodzimy twórca nie aspiruje do miana etycznego drogowskazu, który z ambony poinstruuje wiernych, jak żyć. Nie pcha się tam, gdzie go nie chcą, jeśli zaś widzi, że wzbudza kontrowersje, coraz częściej się wycofuje.
Znajdą się w tym momencie tacy, którzy stwierdzą, że przecież artystę przyjmuje się tu i ówdzie w glorii chwały - z niejasnych powodów, jakby organizatorzy takich wydarzeń siłą rzeczy przekonywali, że wybitnemu sztukmistrzowi wolno więcej. Budowany jest jakiś przedziwny w formie, mityczno-spiskowy pejzaż artystycznego środowiska, którego członkowie robią za klakierów swojego kontrowersyjnego druha. W mojej opinii, przy czym jej przejaw widoczny jest także w przywołanym wyżej cytacie prof. Płatek, sprawa osądzania Polańskiego przybrała tak gargantuiczne rozmiary właśnie dlatego, że jest on znanym i powszechnie cenionym filmowcem. Nie oznacza to automatycznie, że należy go traktować jak ofiarę publicznego linczu, jednak nie jestem pewien, czy ukrywający się przed ekstradycją Polański-dekarz albo Polański-hydraulik rozpalałby nasze emocje w takim samym natężeniu. Prędzej już dawno żyłby wśród nas jako ojciec, mąż, sąsiad, przyjaciel. Łatwiej byłoby mu przebaczyć, skoro w rzeczywistym życiu nie osiągnąłby - jak prawdziwy Polański - o niebo więcej niż cała grupa jego przeciwników razem wzięta. W strącaniu bogów z Olimpu mamy jakąś irracjonalną przyjemność, lecz mało kto się do tego przyzna. Znacznie prościej jest udawać, że chodzi nam o przestrogę na przyszłość, nazywanie zła złem czy troskę o dobro ofiary. Nawet jeśli ta ofiara od lat domaga się tego, abyście i jej, i samemu Polańskiemu dali już wszyscy święty spokój.
Dobry Polański, zły Polański
Jestem niemal przekonany, że hartowany tragicznymi doświadczeniami legendarny reżyser z całą sytuacją radzi sobie zdecydowanie lepiej niż prawdziwa poszkodowana, Samantha Geimer. Od lat przekonuje ona, że Polańskiemu nie tylko przebaczyła, ale także, iż w jej przekonaniu odbył on zasłużoną karę. Historia sprawy pokazuje, że w obliczu machinacji dokonywanych przez amerykański system sprawiedliwości w trakcie procesu, to wykładnia kobiety powinna stać się dla nas pierwszym punktem odniesienia w ferowaniu moralnych wyroków. Wierzę jej, bo właściwie komu w ocenie tej sytuacji wierzyć? Kłamiącemu prokuratorowi? Urządzającemu medialną szopkę sędziemu? Piewcom etycznej odnowy z sieci? Polański popełnił w życiu gigantyczne błędy, o których już zawsze będziemy pamiętać. Ich widma i upiory wracają; jeśli chcemy o nich rozmawiać na zasadzie refleksji i wzajemnego szacunku - to bardzo dobrze. Jeśli zaś w cieniu sprawy reżysera pragniemy zbić polityczny, społeczny, medialny czy internetowy kapitał, powielamy tylko prymitywne postawy i zachowania, które rzekomo mamy na celu napiętnować. Zachowujemy się poniekąd tak, jakby ogarnęła nas zbiorowa amnezja, charakterystyczna dla Amerykańskiej Akademii Filmowej, która na przestrzeni kilkunastu lat najpierw Oscara dla naszego rodaka fetowała owacją na stojąco, by później usuwać go ze swoich szeregów. Dobry Polański, zły Polański, dobry, zły, dobry, zły - i tak bez końca. Jednak istniał. Jednak żyje. Próbując go wymazać, równie dobrze możesz wymazać sam siebie.
- 1
- 2 (current)
Źródło: Zdjęcie główne: R.P. Productions/ France 2 Cinema/Studio Babelsberg Runteam