Czy istnieje cokolwiek, co można powiedzieć o pisarskim stylu Neila Gaimana i uznać za jego niezmienny wyznacznik? Chyba tylko to, że jego twórczość stanowi doskonały przykład wieloznacznej literackiej współczesności, a przy tym tę współczesność modyfikuje i współtworzy.
Kim jest Neil Gaiman? Powieściopisarz, scenarzysta komiksów, seriali, filmów i gier. Brytyjczyk polskiego pochodzenia o żydowskich korzeniach, mieszkający w Stanach Zjednoczonych. Postmodernista, który od postmodernizmu się odżegnuje. Miłośnik popkultury i zarazem jej krytyk. Filozof współczesności. Ucieleśnienie sprzeczności i twórczego chaosu rozumianego jako siła, która rozbudza wyobraźnię czytelnika, ale też wpędzająca go w poczucie totalnej dezorientacji. Z zawadiackim uśmiechem czerpie z folkloru i dialogów współczesności.
Nie chciałabym, by ten wywód był tylko biograficznym zapisem i analizą twórczości Gaimana. Zresztą próba ta w kontekście charakteru twórczości autora Amerykańskich Bogów mogłaby przypominać karkołomne tłumaczenie wszystkich zmian społecznych w XX wieku podczas kilkuminutowego wystąpienia. Dlatego moi drodzy, zróbmy eksperyment. Zamknijcie teraz oczy i przypomnijcie sobie wszystko, co wiecie o Ameryce. Co jako pierwsze przychodzi Wam do głowy? Indiańskie legendy? Wielki Kanion? Sycylijska mafia? Przemytnicy z Irlandii? Pucybuci i milionerzy? Człowiek, który miał sen? Hippisi i ich różowe lata 70.? Noże Portorykańczyków? Fabryka Snów i żony Hollywood? A może deliryczny Nowy Jork z mglistym, melancholijnym Coney Island, gdzie Tom Waits śpiewa o samotnej miłości i kolejnej butelce brandy?
Dla mnie jest to pled pozszywany z różnych, niepasujących do siebie elementów. Zapewne zobaczyłam go jako nastolatka w którymś z amerykańskich filmów o rodzinnych sagach i obraz ten pozostał ze mną do teraz, zyskując z czasem nowe znaczenie. Wydawało mi się wtedy, że Stany Zjednoczone muszą być krajem bardzo smutnym i bardzo pokrzywdzonym przez brak swoich pradawnych korzeni. W owym czasie największa ekonomiczna potęga była w moim mniemaniu porzuconym nastolatkiem, który po bataliach o uzyskanie autonomiczności musi zmierzyć się z przerażającym go pytaniem: Kim jestem? I, jak pisała Oriana Fallaci, przy tym jest niecierpliwy i niewierny, szybko się nudzi tym, co ma, jest kapryśny, samotny, ale też nieokiełznanie twórczy.
Wyobraźnia Neila Gaimana zbiera te wszystkie elementy w całość i zaprasza swoich czytelników do poznania świata pod podszewką „amerykańskiego pledu”. Pisarz odwraca go na lewą stronę, wyciąga mity, baśnie, wierzenia, najgłębsze lęki, symbole i patrząc przez ich pryzmat dokonuje diagnozy teraźniejszości. Najwyraźniej zabieg ten widać oczywiście w Amerykańskich Bogach, których telewizyjną adaptację można śledzić na ekranach już od końca kwietnia. Nie chcąc zdradzać szczegółów osobom, które nie sięgnęły jeszcze ani po książkę, ani po serial, mogę jedynie zarysować ogólną tematykę jednego z najważniejszych dzieł pisarza.
Głównemu bohaterowi po wyjściu z więzienia świat wali się na głowie, gdyż okazuje się, że na wolności nic tak naprawdę na niego nie czeka. Mężczyzna wyrusza w podróż po Stanach Zjednoczonych wraz z tajemniczym przewodnikiem, który ma zaskakująco dużą wiedzę na jego temat. Spotykają na swojej drodze dawne bóstwa, europejskie i afrykańskie, te które stworzyły Amerykę, obecnie porzucone i zapomniane na rzecz nowych bogów, którym społeczeństwo oddaje cześć: mediów. Bohater, Cień, przemierza Amerykę, odkrywając bolączki współczesności oraz poznając własną tożsamość. Gaiman bawi się nawiązaniami do mitologii, żongluje symbolami, tworzy pozornie banalną opowieść dark fantasy, by za chwilę uświadomić czytelnikowi groteskowy charakter społecznych tendencji. Pomaga też wspomnianemu „państwu-dziecku” w spojrzeniu na własną tożsamość. W świecie, mogę nawet rzec uniwersum, Amerykańskich bogów rozgrywają się także opowiadania autora: Władca Górskiej Doliny i Czarny Pies.
Elementy mitologiczne są wątkiem często powracającym w twórczości autora Koraliny. Sposób, w jaki pisarz zainteresował się mitologią północy opowiadającą o losach Thora, Odyna i Lokiego, której poświęcił wydaną w bieżącym roku napisaną w awanturniczym i przygodowym stylu Mitologię nordycką, jest bardzo znamienny i zwraca uwagę na charakter doświadczenia kulturowego pisarza. Jak sam przyznaje, fascynacja tym tematem została mu przekazana przez popkulturę. Zanim zgłębił historię Thora mitycznego, zainteresował się Thorem komiksowym. Sam Gaiman jest też twórcą historii obrazkowych. Takim, który wyznaje zasadę, że popkultura jest wspólnym dobrem, które nie tylko buduje świat naszych wyobrażeń i skojarzeń, ale też stanowi powszechny język, którym każdy może mówić i w którym każdy może budować nowe znaczenia. Dlatego też tworzy własną fantastyczną historię o Batmanie. W dziele Dobry Omen, napisanym wspólnie z Terrym Pratchettem dekonstruuje postać syna Szatana. Jego autorski Sandman, bohater serii komiksów wydawanych przez DC wzorowany na Piaskunie, według folkloru niemieckiego władcy krainy snów, współistnieje początkowo z innymi popularnymi bohaterami komiksów. W końcu odłącza się od nich i tworzy własną mitologię, wprowadzając do przygodowego uniwersum DC prawdziwą grozę.
Bo świat wyobraźni Gaimana jest niezwykle, a zarazem zachwycająco mroczny. Zwracając uwagę na jego publikacje, nawet te dedykowane pozornie dzieciom, niczym trzeci współczesny brat Grimm posługuje się neoromantycznymi symbolami i legendami. Wskazuje w ten sposób, że źródeł fantastyki grozy należy szukać przede wszystkim w antropologii i folklorze. Między innymi, właśnie ta praktyka pisarska jest powodem przypisywania mu miana postmodernisty, które on sam stanowczo odrzuca. To, co żywo zachwyca czytelników w Gaimanie, to często właśnie jego „mroczne dziecko”, które w sugestywny sposób ujawnia się w Koralinie, historii o dziecięcej samotności, Księdze cmentarnej czy w znakomicie zilustrowanych Wilkach w ścianach. Nie można jednak zapomnieć, że w przypadku Gaimana wykorzystanie grozy to nie tylko zabieg pisarski nastawiony na wywołanie u czytelnika przejściowej emocji, ale forma, wspomniana podszewka „amerykańskiego pledu”, ujawniająca skrywane treści, lęki i trwogi doczesności.
Neil Gaiman, pisarz współczesny, wnikliwy obserwator i kreator, w swoich dziełach zaprasza w pełną emocji i wielokrotnie też horroru podróż do źródeł społecznych obaw i pragnień. Kontynuuje opowieść rozpoczętą wieki temu, doszywając do niej kolejne elementy. Pozwolę sobie nazwać go jedynym w swoim rodzaju „kaznodzieją”, który na amerykańską „nation religion” patrzy przez pryzmat wiary i wyobraźni. W ten sposób, jak przystało na duchowego przewodnika, oswaja także nas, dzieci globalizacji, z własną tożsamością, z jednostkowym doświadczeniem „siebie w świecie” i zaczepnie pyta o to, w co nadal wierzymy i czy jeszcze w ogóle wierzymy.