DAWID MUSZYŃSKI: Szuka Pan Śmierci? NICOLAS CAGE: Wcale mi się do niej nie śpieszy. Wołałbym jej w ogóle jej nie spotkać. Jeszcze nie pogodziłem się z myślą, że ona może mnie spotkać w jakimkolwiek stadium mojego życia. Skąd takie pytanie? Z obserwacji Pana poczynań i doniesień o tym, co robi Pan na planach filmowych. Podobno podczas kręcenia jednej z produkcji chwycił Pan gołą ręką węża zwanego „Mokasynem błotnym”, którego jad jest śmiertelny. Znając Pana to nie była atrapa. Faktycznie, to był prawdziwy wąż. Ale moja „zabawa” z nim nie miała nic wspólnego z poszukiwaniem śmierci. Takie rzeczy bardzo mnie relaksują. Są chyba bardziej bezpieczne metody, by się odprężyć niż ta? Nie dla mnie. Podczas kręcenia filmów akcji zauważyłem, że najbardziej odpoczywam podczas wykonywania różnych niebezpiecznych ujęć. Na przykład podczas pościgu na autostradzie z prędkością 200 km/h, gdy ktoś próbuje mnie z niej zepchnąć tak, bym się rozwalił. Jestem takim typem człowieka, który czym więcej kaw wypije, tym jest spokojniejszy. A gdy kawa nie wystarcza, posiłkuje się Pan jadem węża? Nie. To się wydarzyło tylko raz [śmiech]. Podczas zdjęć do filmu Joe miałem do wykonania bardzo trudną scenę, do której wymagałem, by adrenalina w moim ciele osiągnęła bardzo wysoki poziom. Nie byłem jednak w stanie tego zrobić. Dlatego spytałem się reżysera Davida Gordona Greena czy ma może coś co może mi pomóc w osiągnięciu mojego celu. Poprosił mnie tylko bym mu obiecał, że tego nie przedawkuję i mu nie umrę na planie bo może być to dla niego bardzo „problematyczne”.  Zażyłem trochę tego jadu i to pomogło. Zauważyłem także, że potrafię ujarzmić napływ adrenaliny w moim ciele. Potrafię po niej surfować! Nie bał się Pan ? Zawsze się boję, gdy próbuje takich rzeczy. O to przecież chodzi w tym wszystkim. Bez strachu to wszystko nie miałoby sensu. Tu właśnie chodzi o to by swoim lękom spojrzeć głęboko w oczy. W ten sposób jesteś w stanie je oswoić. Ja zawsze konfrontuje się z rzeczami, których najbardziej się boje by nie miały one nade mną władzy. Co Pan w ten sposób pokonał ? Kilka lat temu zostałem puszczony w klatce na środku oceanie by z bliska zobaczyć białego rekina. To było dla mnie wielkie przeżycie. Podpłynął na odległość mniejszą niż metr do mnie. Spojrzałem mu prosto w jego puste oczy i w pewnym momencie poczułem z nim jakąś więź. Przez chwile byliśmy tak jakby wspólnej harmonii. To było cudowne. Brzmi to jak gadanie szaleńca, co ? [śmiech] No faktycznie jest w tym trochę szaleństwa. Innym razem gdy mieszkałem niedaleko Nowego Orleanu, w moim sąsiedztwie znajdowały się bagna z pływającym w nim 400 kilogramowym aligatorem. Gdy raz koło niego przepływaliśmy łodzią wychylił się z wody i obserwował mnie tymi swoimi gadzimi oczami. Miałem poczucie jakbym patrzył na jakiegoś dinozaura. Ale nie wskoczył Pan do wody by nawiązać z nim jakąś więź? Nie. Rzucałem w niego jadalnymi piankami. Wiedziałeś, że aligatory bardzo je lubią?
fot. materiały praoswe
Jak tak Pana słucham to mam wrażenie, że pomylił Pan zawody. I wcale się tak mocno nie mylisz. Gdy miałem szesnaście lat postawiłem przed sobą dwie drogi. Jedna zakładała, że zostanę aktorem, a druga że rybakiem. Morze jest moją ogromną miłością. Za każdym razem gdy znajduje się w pobliżu tej wielkiej wody, to ogarnia minie taki wewnętrzny spokój, którego nie da się z niczym porównać. To co Pana skłoniło do tego by zostać jednak aktorem? Aktorstwo jest dla mnie idealnym wentylem bezpieczeństwa, dzięki któremu mogę upuści tą całą energię, która się we mnie kłębi, tę całą złość. Jak byłem mały to byłem przepełniony złością. Jestem przekonany, ze gdyby nie aktorstwo to popełniłbym już bardzo dużo złych rzeczy, których bym żałował. Skąd się wzięła ta cała złość? Nie potrafiłem nawiązać kontaktu z innymi ludźmi. Byłem typem odludka. Nie miałem żadnych przyjaciół. Nie przepadano za mną również w szkole. Nawet mój tata powiedział mi kiedyś, że jestem totalnym kosmitą. Tak bardzo się tym przejąłem, że musieliśmy iść do lekarza, by mi pokazał, że mam zwykłe ludzkie organy wewnętrzne. Jak widzisz, niezbyt miło wspominam moje dzieciństwo, ale jednocześnie zawsze wiedziałem, że jeszcze coś dobrego mnie w tym życiu czeka. Że to całe cierpienie ma jakiś sens. I tym czymś było aktorstwo? Z dzisiejszego punktu widzenia, odpowiedz brzmi: tak. Wspominał Pan o swoim ojcu. Nie mieliście dobrych stosunków. To prawda. Wszystko zmieniło się w 2008 roku, kiedy przeżył swój pierwszy zawał serca. Bardzo mnie to dotknęło. Bardziej niż bym się tego spodziewał. Wtedy tez bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Byłem bardzo wdzięczny za ten wspólny czas, który udało nam się ze sobą spędzić. Powoli zaczął Pan spełniać także swoje marzenia z dzieciństwa. Kupił Pan nawet w Niemczech zamek. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Pamiętam, że była to zima. Jechałem wtedy przez zaśnieżony las samochodem, w radiu leciał Wagner. Słońce świeciło przez drzewa. Gdy wyłonił się zamek poczułem, że wróciłem do domu. Ciężko było Panu go później sprzedać? Nie było tak źle. W moich wspomnieniach ten zamek wciąż jest moją własnością. Nie powiem przecież, że to był dla mnie wielki problem by obyć się bez zamku. Co mają powiedzieć ludzie, którzy mają prawdziwe problemy w swoim życiu, a nie takie fanaberie jak zamek. To może zabolało, ale mogę bez tego żyć. Sprzedałem go, bo po prostu nie było mnie już na niego stać. Miałem sporo pieniędzy, ale nie ufałem bankom więc inwestowałem w różne środki stałe. Niestety rynek nieruchomości przesunął się nie w tą stronę, co powinien i straciłem dużo pieniędzy. Trudno, tak bywa. Od tego czasu moje życie się zmieniło. Przestałem unikać ludzi. Nie ukrywam się już samotnie na jachtach, w prywatnych samolotach czy za murem zamku. Teraz zainteresowałem się sztuką oraz ludźmi którzy ją tworzą. Aby nauczyć się jak to wszystko wycenić, trzeba z tymi ludźmi się zadawać. Muszę przyznać, że sprawia mi to nawet przyjemność. Zaczynam się cywilizować.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj