Pędzące pociągi – rozmawiamy z autorem Trainspotting
Kontynuacja kultowego Trainspotting już na ekranach, a jakiś czas temu wydano u nas prequel filmowego hitu, oczywiście również pióra niezastąpionego Irvine'a Welsha. Z bezkompromisowym autorem rozmawiamy, a jakżeby inaczej, o rzeczach ważnych.
Bartek Czartoryski: Twoja powieść Skagboys ukazała się u nas kilka miesięcy temu jako Skagboys. Czy zmiana tytułu dokonała się z twoim błogosławieństwem?
Irvine Welsh: Naturalnie. Ale muszę podkreślić, że mam naprawdę luźne podejście do takich rzeczy, niech wydawcy robią, co uważają za słuszne. Żaden ze mnie nadzorca z batem.
Lata osiemdziesiąte, które opisujesz, dalekie są od wyidealizowanego wyobrażenia serwowanego nam przez rozrzedzoną amerykańską popkulturę.
Bo tamten okres nie był jednolity. Jasne, dokonała się wtedy istna rzeź klasy robotniczej zainicjowana przez neoliberalizm, ale z drugiej strony kwitły ruchy młodzieżowe, ludzie nie mieli na głowie gigantycznego zadłużenia, kształtowała się przed nimi jakaś przyszłość. Dlatego myśli się często o latach osiemdziesiątych jako o czasie obfitości, choć nim przecież nie był.
T2: Trainspotting Danny'ego Boyle'a nie miał jeszcze swojej polskiej premiery [z pisarzem rozmawiałem kilka tygodni temu – przyp. BCz], dlatego nie będę dopytywał o szczegóły filmu, ale jestem ciekawy, jakie były twoje reakcje na skapujące stopniowo do internetu materiały promocyjne, zwiastuny. Bo zakładam, że śledziłeś je na bieżąco?
Oczywiście. I są znakomite! Idealnie uchwyciły esencję filmu, który, na marginesie, rozwali ci łeb.
Ale nie jest to do końca filmowa adaptacja Porno, twojego sequela do Trainspotting?
Poniekąd. Rzecz nadal traktuje o zemście Sick Boya i Begbiego na Rentonie, czyli historia pozostaje z grubsza ta sama. Za to zupełnie inny jest wątek dotyczący pornografii, bo został odpowiednio przez Johna Hodge'a [scenarzystę – przyp. BCz] uwspółcześniony. No i dodano sporo informacji o bohaterach, których w książce nie zawarłem.
Zazwyczaj kiedy pisarz sprzedaje prawa do ekranizacji książki, na tym kończy się jego udział w projekcie. Czy tak było też w przypadku T2: Trainspotting?
Nie, nie, byłem zaangażowany w produkcję przez cały czas jej trwania i nawet będę uczestniczył w promocji filmu. Spędziłem na planie parę ładnych dni, zagrałem w jednej scenie. Jak się dostaje czek na sporą sumę i tytuł producenta, trudno jest powiedzieć, czy to znaczy „Odpierdol się i daj nam spokój”, czy raczej „Dołącz do nas i zrób coś, choćby herbatę”. Trzeba się wyczulić, czego ekipa tak naprawdę od ciebie chce i, jeśli trzeba, pomóc, a jeśli nie, usunąć się grzecznie z drogi.
Bohaterowie Trainspotting dzielą z tobą podobne doświadczenia, ale który z nich jest faktycznie najbliższy twojemu życiorysowi?
Niemożliwe mi to stwierdzić. Istotnie, chyba w każdym z nich jest cząstka mnie, lecz tylko cząstka, to konglomeraty doświadczeń i żadne nie jest stuprocentowo mną.
Uczyniłeś Begbiego bohaterem swojej ostatniej książki The Blade Artist. Co sprawia, że powracasz do tych ludzi regularnie co parę lat?
Chyba ciekawość. Jak wszyscy zastanawiam się, co się u nich mogło zdarzyć.
Po wyprowadzce za ocean nieco inaczej widzisz swój rodzinny Edynburg?
Jasne, wydaje mi się dziwny, bardziej egzotyczny. Miasto się ożywiło i otworzyło, nie jest już takie hermetyczne. Staje się prawdziwą stolicą i nie przypomina już nudnej, prowincjonalnej dziury.
Szkocja, choć niejednogłośnie, opowiedziała się przeciwko Brexitowi, z którym teraz z kolei mocuje się brytyjski rząd. Głosowałeś?
Nie. Ale myślę, że rozbieżności pomiędzy Szkocją a Anglią oddają różnice między tymi krajami i chęć podążania innymi ścieżkami. Parlament uzna Brexit, już pozamiatane. Torysi nie zagłosują przeciwko, Laburzyści też nie. Cóż poradzić.
Bartek Czartoryski. Redaktor wydania weekendowego, samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.
Źródło: zdjęcie główne: IMDb