Rian Johnson - walczący ze schematami Gwiezdnych Wojen. O jego twórczości słów kilka
Rian Johnson zapewne nie spodziewał się, że zabawa w Gwiezdne wojny na dużym ekranie może skończyć się tyloma negatywnymi komentarzami skierowanymi w jego kierunku. Zapragnął stworzyć coś innego, autorskiego i nie przypadło to do gustu wszystkich fanów. Powraca jednak z nowym filmem Na noże, który dowodzi o niebywałych zdolnościach reżysera.
Wysmakowane, niebanalne ujęcia, zbliżenia i najazdy kamery oraz duży nacisk na wywoływanie emocji - Rian Johnson mimo młodego wieku, od pierwszych swoich produkcji wyróżnia się stylem nie tylko w sposobie kręcenia filmów, ale też opowiadania ekranowych historii. Przed laty na ślinę sklejał kryminalną opowieść w klimatach noir i osadzoną w szkolnych realiach oraz za również niewielkie pieniądze stworzył film science fiction, gdzie zabawił się schematami produkcji traktujących o podróżach w czasie. Chyba nikt nie przypuszczał, że zaraz potem naciśnie na odcisk części fanów Gwiezdnych Wojen swoim wkładem w gwiezdne uniwersum zatytułowanym Gwiezdne wojny: ostatni Jedi. Teraz znowu puka do drzwi kinowych repertuarów swoim kolejnym oryginalnym filmem, gdzie fantastycznie igra z formułą wypracowaną w kryminałach Agathy Christie.
Rian Johnson nie krył nigdy swoich fascynacji kinem noir i właściwie od początku swojej drogi reżyserskiej tworzył filmy inspirowane właśnie tym gatunkiem oraz klasycznym Hollywood. Jedna z jego pierwszych krótkometrażówek Evil Demon Golfball from Hell!!! z 1996 roku nie jest jednak tylko odtworzeniem słynnych inspiracji reżysera, a dowodem na istnienie wciąż nieodkrytych miejsc. Johnson udowadnia, że gatunek nie jest sztywny i może go rozciągać niczym guma, byle służyło to opowieści. Nawet we wczesnych etiudach filmowca widzimy, że jego specyficzny styl próbuje objawić się światu i zrobi to, ale jeszcze nie teraz - wówczas można było zaobserwować świetną pracę kamery czy określony sposób montowania, co miało uwypuklać pewne emocje i wydarzenia w krótkich historiach. Wreszcie jednak doczekał się pełnometrażowego debiutu i choć nie zgromadził w kinach olbrzymiej publiki, zdobył odpowiednią atencję i mógł skupić się na kolejnych projektach.
Owym fabularnym debiutem stał się film Kto ją zabił?, który spodobał się krytykom, ale dość szybko stało się jasne, że całość skierowana jest raczej do wąskiego grona odbiorców. Johnson w swojej produkcji stawia głównego bohatera przed bardzo trudną sytuacją, gdy jego dziewczyna zostaje zamordowana. Ten jednak nie zamierza się poddawać i próbuje na własną rękę dowieść prawdy. Szkolny uczeń w jednej chwili staje się świetnym detektywem i niczym z klasycznych filmów z gatunku noir, prowadzi znakomicie zaplanowane przez Johnsona śledztwo. Tutaj także ujawnia się wiele cech charakterystycznych dla twórczości reżysera - mamy scenę z wyjątkowym sposobem na budowanie napięcia, w której postać imieniem Tug przez pięć sekund zmierza w kierunku tytułowego bohatera, aby ostatecznie zadać mu cios w twarz. Brendan nie robi uniku, nie próbuje się bronić - dostaje w twarz i upada, co staje się sporym zaskoczeniem dla widza. Johnson znakomicie porusza sznurkami i doskonale wie, kiedy pociągnąć mocniej, aby wywołać odpowiednie emocje. Kto ją zabił? ujawnia też fascynacje reżysera kinem i udowadnia, że świetnie czuje się w swoim zawodzie, co stanowi dla oglądającego bardzo odświeżające doświadczenie.
Amerykański reżyser świetnie czuje się za kamerą, ale interesuje go też pisanie scenariuszy do własnych filmów i tutaj nie zawsze talent filmowca może odpowiednio wybrzmieć na ekranie. We wspomnianym przed momentem filmie intryga momentami plącze się niemiłosiernie i nie dostajemy satysfakcjonującego zakończenia. Podobnie jest w następnym obrazie Johnsona zatytułowanym Niesamowici bracia Bloom. Zostawił za sobą klimaty noir i skręcił w kierunku sensacyjnej komedii w stylu lat 60. Tutaj sukcesu jednak nie było i mimo świetnej obsady, nie spełniono oczekiwań widowni. Johnson spróbował przemycić takie tematy jak poszukiwanie samego siebie oraz prawdziwej miłości, co niestety nie wpłynęło dobrze na interesująco nakręconą historię. Trzeba jednak docenić próby reżysera na wczesnych etapach swojej kariery, bo nie wielu jest tak młodych twórców, którzy konsekwentnie i w charakterystycznym dla siebie stylu pracują nad filmami. Johnson sięgając po pióro tworzy skomplikowane fabuły, wyłamujące się często ze schematów i rozrywające gatunkowy gorset. Nie zamyka się też w tylko jednym gatunku i potrafi w swojej filmografii płynnie przechodzić od kryminału do science fiction.
Po stworzeniu filmu Looper - Pętla czasu, uwagę na reżysera zwróciła stacja AMC i zaproponowała mu wyreżyserowanie jednego z odcinków serialu Breaking Bad. Odcinek zatytułowany Ozymandiasz został doceniony przez fanów oraz krytyków i do dziś uznawany jest za jeden z najlepszych w historii tego serialu. W nieco krótszym metrażu potrafił zawrzeć swój styl i widzimy to nie tylko od strony wizualnej, ale też poprzez dynamikę relacji Waltera White'a i Jessi'ego Pinkmana. Z kolei wspomniany przed chwilą Looper - Pętla czasu, to ciekawie zaplanowany film, ale z niezwykle skomplikowaną fabułą, która po drodze odbija się reżyserowi czkawką. Jednak za niewielkie pieniądze udało mu się stworzenie produkcji niebanalnej i bardzo widowiskowej, co także jest kolejnym dowodem na to, że z reżyserią mu do twarzy - gorzej, jeśli trzeba napisać kawał rzetelnego skryptu bez wpadek. Czas jednak pokazał, że i w tym może osiągnąć perfekcję, do czego przejdę później.
Nawet tworząc film dla Disneya, Johnson otrzymał wiele swobody artystycznej i mimo realizacji drugiej części Nowej Trylogii ze świata Gwiezdnych Wojen, dodał bardzo dużo od siebie i zaproponował fanom coś zupełnie innego niż odsmażany kotlet w wykonaniu J.J. Abramsa. Tutaj też nie wszystko idealnie układało się od strony pisarskiej, bo namnożenie wątków, zignorowanie wcześniejszych i jednocześnie rozgrywająca się akcja w czterech różnych miejscach, nie przyniosły z pewnością chluby filmowi i reżyserowi. W jednym fani Gwiezdnych Wojen powinni być jednak zgodni, że to film zjawiskowy od strony wizualnej. Przy tak dużym budżecie Johnson mógł zabawić się wieloma ciekawymi konceptami i zaproponować wiele pomysłowych scen, które mogą przejść śmiało do historii kina popularnego - mam tutaj na myśli między innymi tzw. Lightspeed Scene czy całą sekwencję na planecie Crait.
Tak jak wspominałem wcześniej, Johnson uczy się na popełnianych wcześniej błędach i przy okazji swojego najnowszego filmu, potrafił zaskoczyć perfekcyjnie napisanym scenariuszem. Obraz Na noże (od 29 listopada w kinach) oferuje bowiem znakomitą zabawę klasycznym kryminałem, gdzie do góry nogami wywrócony został motyw "kto zabił?" i dostarcza istny spektakl ze świetną obsadą, która zapewne bawiła się równie dobrze na planie, co widownia podczas seansu. Naprawdę nie ma się do czego przyczepić i mimo wyraźnych inspiracji, Johnson tworzy coś nowego i oryginalnego, tak jakby za punkt honoru obrał sobie udowadnianie, że kino współcześnie nie jest uzależnione od schematów. Zwłaszcza że tutaj naprawdę udało mu się połączyć świetną reżyserię z perfekcyjnie napisanym scenariuszem, pozbawionym słabych momentów i błędów.
Rian Johnson potrafi korzystać z wielu możliwości, jakie oferuje mu współcześnie kultura popularna. Przede wszystkim jednak uwielbia kino i widać to po sposobie filmowania. Jest reżyserem wyjątkowym i potrafi znakomicie łączyć sposoby starej hollywoodzkiej wrażliwości z nowoczesnymi technikami. Życzę temu twórcy oraz wszystkim miłośnikom kina, aby częstował nas większą liczbą autorskich projektów, gdzie może w pełni pokazać swoje niebanalne umiejętności. Wciąż liczę na jego trylogię w świecie Gwiezdnych Wojen, bo możliwość swobodnego planowania historii rozłożonej na trzy filmy, daje kolejne ogromne możliwości, z których jako reżyser nie mógł jeszcze skorzystać. Czekam i trzymam kciuki.
Źródło: zdjęcie główne: Lucasfilm