Śledząc - jak wypada po latach pierwszy film Christophera Nolana?
Już 21 lipca do kin w Polsce trafi nowy film Christophera Nolana, Oppenheimer. To świetna okazja, by przypomnieć sobie pełnometrażowy debiut tego twórcy.
Christopher Nolan jest mistrzem filmowych łamigłówek i twórcą umiejętnie łączącym artyzm z komercją. Jedni nazywają go geniuszem, inni zaś zarzucają mu, że nie ma w ogóle poczucia humoru i nie do końca potrafi w sposób ludzki pisać swoich bohaterów. Jedno trzeba mu jednak przyznać – urzeczywistniając swoje niebanalne pomysły, pamięta o tym, że kino służy też zabawie, a siedzący na sali widz powinien doświadczyć czegoś niezapomnianego.
Nolan uwielbiany jest za magiczne sztuczki w Prestiżu, za wchodzenie w cudze sny w Incepcji i oczywiście za Batmana, który z charakterystyczną chrypką Christiana Bale'a rozprawiał się z Jokerem i Bane'em. Co ciekawe, reżyser, zanim pokazał światu swoje monumentalne widowiska, czynione z fabularnym i wizualnym rozmachem, nakręcił film za bardzo małe pieniądze. Śledząc z 1998 roku śmiało można umieścić na liście najbardziej udanych debiutów pełnometrażowych. Produkcja nie była oczywiście pozbawiona błędów, ale naprawdę rzadko zdarzają się debiuty, które są nie tylko pomysłowe, ale też stylistycznie zbliżone do przyszłych dzieł realizowanych przez reżysera. Już w Śledząc mamy choćby przetworzenie kina noir, bromance dwóch postaci, a także narracyjną zabawę, co stanowiło podbudowę pod ostateczny twist, który zostaje z widzem jeszcze długo po zakończeniu filmu.
Bohaterem filmu jest znudzony życiem Bill – niespełniony pisarz szukający sposobu na wyjście z marazmu. Mężczyzna zaczyna obserwować przypadkowych ludzi, a następnie ich śledzić. Jest zaciekawiony tym, dokąd w życiu zmierzają nieznajomi. W pewnym momencie poznaje kogoś zdecydowanie wartego uwagi – włamywacza o imieniu Cobb, który zdaje się zainteresowany nie tym, co wyniesie z czyjegoś domu, ale tym, co w nim znajdzie. Nie myśli zatem o zysku, ale o tym, co może opowiedzieć o życiu osoby, której mieszkanie jest okradane. Zabiera Billa na kolejne eskapady, odkrywając przed nim swoje filozoficzne podejście do natury i przeznaczenia, a zafascynowany pisarz nawet nie orientuje się, kiedy odnajduje w napotkanym mężczyźnie kogoś, kto może być dla niego bohaterem, niezależnie od potencjalnego tekstu, który mógłby traktować o tych przygodach.
Śledząc, mimo bardzo małego nakładu finansowego, nie razi szkolną realizacją, bo Nolan skutecznie operuje konwencją neo-noir. Nałożył czarno-biały filtr i wrzucił samotnego bohatera do centrum wielkiej metropolii. Bill poszukuje własnej tożsamości, a więc jego małe mieszkanie i wąskie grono spotykanych osób jest jak najbardziej uzasadnione, bo też w symboliczny sposób podkreśla złożoność jego umysłu.
Założenie było co najmniej ambitne, chociaż Nolanowi zabrakło jeszcze precyzji w posługiwaniu się formą nielinearnej narracji. Dwa lata później twórca robi Memento – to pod każdym względem znacznie lepiej opracowana i przygotowana opowieść, w której nietypowe sceny, wrzucone w nietypowym momencie, nabierają sensu dopiero z upływającymi minutami filmu. Fabularny debiut Nolana możemy zatem określić jako coś w rodzaju reżyserskiego treningu, bo w Śledząc po latach odnajdujemy wiele smaczków, które wykorzystane były w późniejszej twórczości reżysera. Na drzwiach do mieszkania głównego bohatera widzimy między innymi logo Batmana, natomiast postać Cobba wypowiada słowa, że w rabowaniu nie chodzi wyłącznie o zabieranie przedmiotów, ale o wkradanie się w ludzkie życie, co mocno kieruje nas w stronę Incepcji. Jest nawet scena, kiedy Cobb podkłada w obcym mieszkaniu kobiecą bieliznę, co możemy odczytać jako próbę ingerencji w cudze życie. Znowu przypomina to Incepcję, a sama postać Cobba i sposób, w jaki zostaje przedstawiona, przypomina bohatera granego przez Leonardo DiCaprio w filmie z 2010 roku.
Ponieważ debiut Nolana ma znamiona testów przed kolejnymi projektami, mamy w nim bardzo dużo zabawy formą. Właśnie dlatego narracja w Śledząc momentami się rozjeżdża, a szykowana przez twórcę łamigłówka traci na swoim impecie na drodze do końcowego twistu, który skutecznie wybudza widza z letargu. Intryga zawierająca elementy śledztwa idzie w kierunku czegoś bardziej rozdmuchanego niż subtelnego – czegoś, co może nie do końca pasuje do klimatu, ale pokazuje, jakie ciągoty miał Nolan od samego początku kariery. Incepcja, Interstellar, a także trylogia o Batmanie – niezależnie od naszej oceny – zachwycają jakością kinematograficzną, stojącą na wybitnym poziomie. Jest tam wiele scen, do których chce się powracać ze względu na ich rozmach i pomysłową realizację.
W trakcie seansu moją uwagę przykuła jeszcze jedna rzecz – chodzi o wyposażenie mieszkania głównego bohatera. Na drzwiach mamy wspomniane logo Batmana, natomiast w środku plakat z obrazem Marka Rothko. Czy istnieje coś, co lepiej symbolizowałoby aspiracje reżysera? Filmy Nolana można przeceniać lub ich nie doceniać, ale trzeba przyznać, że nie ma zbyt wielu twórców, którzy tak umiejętnie łączą komercję z autorskim stylem. Założeniem reżysera w zasadzie od samego początku było ciągłe poszukiwanie i próba wskazywania zacierających się granic fikcji i rzeczywistości. Bill, który okazuje się osobą przesłuchiwaną, odsłania przed nami swoją potrzebę odkrycia prawdy, a chwila, gdy dochodzi do niego informacja, że nie tyle stworzył obraz antagonisty, co prawdopodobnie sam się nim stał, to znowu mocny argument na to, że możemy go postawić obok wielu innych bohaterów z filmów Nolana. Czasami gonitwa za odkrywaniem prawdziwego sensu sprawia, że jest się od niego jeszcze dalej niż przed wyruszeniem w drogę. Zawiedziony życiem pisarz nie mógł pozostać w miejscu, bo dla jego stwórcy nie ma chyba nic gorszego niż stagnacja bez podjęcia próby walki.