Wiedźmin i wchodzenie w buty legendy – rozmowa z Bartoszem Sztyborem [WYWIAD]
"Dla mnie Wiedźmin nie był nigdy o zabijaniu potworów, tylko o wyborze, czy zabić danego potwora, wiedząc, że sam tej potwornej drogi nie wybrał i że sam został skrzywdzony" – opowiada Bartosz Sztybor, scenarzysta Zatartych wspomnień, czyli najnowszej odsłony serii komiksów o wiedźminie sygnowanej przez CD PROJEKT RED.
MARCIN ZWIERZCHOWSKI: W komiksie Wiedźmin. Zatarte wspomnienia mierzysz się z najważniejszym i najpopularniejszym światem i bohaterem polskiego fantasy. Co określiłbyś mianem esencji tej opowieści, co wiedziałeś, że musisz przenieść z dzieł Andrzeja Sapkowskiego do swojego komiksu, by Geralt wciąż był Geraltem?
BARTOSZ SZTYBOR: Bardzo lubię wiedźmińskie opowiadania Sapkowskiego, w których widać stylistyczne zróżnicowanie i szeroką rozpiętość gatunkową, stąd ciężko o esencję. Dla niektórych istotą jest przyziemność tego świata, dla innych postmodernistyczna żonglerka baśniowymi motywami. Jestem fanem obu powyższych, ale najbardziej rezonują ze mną noirowy defetyzm, że nic w tym świecie się nie zmienia, oraz wszechobecna ambiwalencja moralna. Lubię skomplikowane postaci u Sapkowskiego, które nigdy nie są krystalicznie czyste albo złe do szpiku kości, tylko działają zgodnie ze swoimi potrzebami albo przymuszeni żądzami. I w tym wszystkim Geralt, który stara się być sprawiedliwy i logiczny, nie w głowie mu bohaterstwo, tylko dobrze wykonana robota, za którą otrzyma zapłatę.
Tak więc chciałem wyjść od tej przyziemności, opowiedzieć o zwykłych ludziach i ich problemach, dać im różne motywacje, po czym zestawić je z Geraltem, dla którego zło to zło, a proporcje między tym mniejszym a większym są zatarte. Ta słynna wypowiedź i w ogóle konflikt z Mniejszego zła są dla mnie istotą Wiedźmina – pogardzana przez wszystkich istota zostaje zmuszona do dokonania wyboru, którego nikt inny dokonać nie chce. Dla mnie Wiedźmin nie był nigdy o zabijaniu potworów, tylko o wyborze, czy zabić danego potwora, wiedząc, że sam tej potwornej drogi nie wybrał i że sam został skrzywdzony.
Fabuła z Zatartych wspomnień to coś, co powstało, gdy pojawiła się szansa napisania komiksu o wiedźminie, czy historia, którą miałeś wcześniej z tyłu głowy i tylko czekała na okazję?
Nie było tak, że otworzyłem szufladę, wyjąłem jeden ze starych pomysłów, po czym zawadiackiego szermierza Adriana przerobiłem na Geralta, a współczesny Kołobrzeg na Kontynent Sapkowskiego, i jakoś poszło. Nie było też tak, że kilkadziesiąt lat temu, pod wpływem przeczytania pierwszych wiedźmińskich opowiadań, wymyśliłem historię, którą od zawsze chciałem opowiedzieć.
Gdy dowiedziałem się, że będę pisał nowy komiks wiedźmiński, to dobre pół roku myślałem intensywnie o Geralcie, o jego świecie, o tej esencji, o którą zapytałeś. Nie chciałem opowiadać kolejnej łotrzykowskiej przygody o słynnym łowcy potworów. Chciałem dotrzeć do najważniejszych cech, swego rodzaju rdzenia tej postaci i świata, by przez ich pryzmat stworzyć coś z jednej strony uniwersalnego, a z drugiej mogącego się dziać tylko w tej rzeczywistości i z tą główną postacią.
Geralt zawsze jest oceniany przez pryzmat swojego zawodu. I choć sam ma do niego często podejście ambiwalentne, to ma też świadomość, że jest z tym zawodem związany nieformalnym kontraktem na całe życie. Staje się rolą społeczną, ograniczoną przez schematy działania i oczekiwania innych ludzi. I miota się w tym wszystkim, jak w sumie prawie każdy człowiek, jakiego znam. Pomyślałem więc, żeby opowiedzieć o ludziach, ich rolach społecznych i oczekiwaniach wobec nich. Oczekiwaniach ze strony społeczeństwa, jak i oczekiwaniach ich samych wobec siebie. Kim będzie rybak, który nie może łowić? Lekarz, który chce rzucić swój fach? Matka, która straciła dziecko? I w końcu wiedźmin, który nie może trafić na potwora do upolowania?
Nie byłoby więc tego pomysłu, gdyby nie świat Sapkowskiego. I to jest wspaniałe, że cudzy świat inspiruje mnie do napisania autorskiej historii, której w innej sytuacji nigdy bym nie stworzył. Doskonała symbioza, ha ha.
Komiksy wiedźmińskie z serii publikowanych w Stanach Zjednoczonych przez Dark Horse Comics, a w Polsce przez Egmont, są związane z grami, o czym zresztą przypomina nam inspirowana nimi warstwa wizualna. A od strony historii? Twój Geralt to bardziej Geralt z książek, czy z gier? Widzisz w ogóle tych Geraltów jako w jakiś sposób różnych?
Dla mnie już gra jest kontynuacją książek, czuć tam oczywiście różne inspiracje, ale to nic dziwnego, opowiadania wiedźmińskie są różne – to raz, a dwa – każdy trochę inaczej widzi Geralta. Dla jednych to noirowy detektyw i takim go poznajemy w opowiadaniu Ziarno prawdy. Dla innych jest istotą miotającą się w świecie pełnym ambiwalentnej moralności, o czym było Mniejsze zło. A dla jeszcze innych to pewny siebie łowca potworów, który mierzy się z postmodernistycznymi wersjami motywów baśniowych, o czym była Kwestia ceny. W grach są i questy kryminalne, i rubaszne, i bardzo poważne, które wymagają podjęcia moralnie skomplikowanych decyzji.
Mój Geralt to więc przede wszystkim mój Geralt, trochę detektyw, trochę postać tragiczna, podejmująca trudne wybory moralne, a trochę element postmodernistycznego świata. Natomiast rzeczywiście bardzo lubię opowiadania Sapkowskiego, ich przewrotność i słodko-gorzki posmak wielu z nich. To do tego poziomu stylowego i jakościowego dążę w swoich komiksach. Zresztą w Zatartych wspomnieniach stosuję motyw, który w opowiadaniach pojawia się bardzo często, a mianowicie wielokrotne używanie tytułu w różnych sytuacjach i kontekstach.
Opowiedz o mierzeniu się ze światem i bohaterami Sapkowskiego, o „dążeniu do tego poziomu stylowego i jakościowego”. Nie wyobrażam sobie wyżej zawieszonej poprzeczki.
Pamiętam, jak przed pisaniem komiksowego wiedźmina postanowiłem odświeżyć sobie po latach opowiadania. Miałem mnóstwo obaw, że nie wytrzymają próby czasu, że będą taką pocieszną ramotką, która w żaden sposób mnie nie natchnie i nie pomoże w pisaniu. A już po paru zdaniach wiedziałem, że – jak mówisz – ta poprzeczka jest zawieszona niezwykle wysoko. Pomysł, styl, dojrzałość literacka jest w tych tekstach niesamowita. Żonglowanie archetypami baśniowymi nie jest świecidełkiem, pustym puszczaniem oczka, a precyzyjnym narzędziem do opowiadania skomplikowanych historii. Zaskoczyło mnie też, że poza naprawdę świetną warstwą tekstową, w paru opowiadaniach najważniejsze dzieje się między słowami. Dużo istotnych rzeczy jest tu niedopowiedzianych, sam wyłapywałem pewne elementy dopiero po kolejnej lekturze. To nie są teksty, które mizdrzą się do czytelnika, choć to w sumie gatunkowa proza rozrywkowa. I to było dla mnie objawienie, że tą pyszną frazą, która doskonale płynie, Sapkowski opowiada o skomplikowanych rzeczach, unikając oczywistości.
I tak jak sama świadomość, że wchodzę w buty legendy, była stresująca, tak przeczytanie opowiadań dało mi energię i nadzieję. Bo znalazłem tam świetną literaturę, jaką chcę czytać i jaką chciałbym tworzyć. Przestałem więc myśleć, czy doskoczę do tej wysoko zawieszonej poprzeczki, bo zobaczyłem, że – kontynuując tę sportową terminologię – korzystam, a na pewno chcę korzystać z tej samej tyczki, co Sapkowski. I chyba to była dla mnie najważniejsze, że te opowiadania ze mną zarezonowały, więc wiedziałem, że to czuję i że oddam te emocje w swoich komiksach.
Porozmawiajmy ogólniej o serii, w której ukazują się komiksy z twoimi scenariuszami. The Witcher od Dark Horse zaczynał tomem Dom ze szkła, a potem stawał się coraz bardziej… polski. Pierwszy komiks był autorstwa Paula Tobina i Joe Querio, drugi również, ale tu de facto adaptowali fragment Sezonu burz Sapkowskiego, trzeci rysował już Piotr Kowalski, czwarty stworzy duet Aleksandra Motyka i Marianna Strychowska, a Zatarte wspomnienia i The Witch’s Lament to twoje historie. Zdradzisz kulisy, jak kształtowała się idea tej komiksowej serii?
Myślę, że o więcej szczegółów powinieneś zapytać Rafała Jakiego z CD PROJEKT RED, w którego głowie już parę lat temu pojawił się pomysł stworzenia z Dark Horse komiksów o wiedźminie. Ja zacząłem pracować nad serią tak swoją, jak i komiksów wiedźmińskich w ogóle, gdy zeszytówkę kończyły Motyka i Strychowska. Wtedy też od Rafała dowiedziałem się, że jego marzeniem było pokazanie wiedźmina jako paranormalnego detektywa, który w każdej miniserii spotyka na swojej drodze nowego potwora i rozwiązuje kolejną intrygę. I ten koncept trwa do dzisiaj, choć każda z serii ma trochę inną atmosferę i kładzie środek ciężkości na coś innego. Zaczęło się więc od czegoś w klimacie Hellboya, a skończyło – mam tu na myśli serię Motyki i Strychowskiej – na łotrzykowskim young adult.
Moimi seriami kontynuuję tak pierwotne założenia, jak i to gatunkowe zróżnicowanie, pamiętam też o słodko-gorzkiej wizji świata Sapkowskiego. Staram się jednak wchodzić głębiej w psychikę Geralta i to na nim budować opowieść. Skręcam w historie character driven, a nie jak to było dotychczas story driven. Chcę też, żeby każda miniseria była stylistycznie i gatunkowo zamkniętą całością, bardzo różną od poprzedniej. Dlatego Zatarte wspomnienia są noirem, Witch’s Lament to indie horror, a kolejna seria będzie szaloną przygodówką żonglującą popkulturowymi tropami.
Czyli zostajesz z komiksowym Wiedźminem na dłużej?
Na pewno jeszcze na trochę, mam jedną historię, którą chciałbym dokończyć i jeden pomysł, który bardzo chcę opowiedzieć. Później mam plan zapraszać do tworzenia komiksów wiedźmińskich innych scenarzystów, których bardzo cenię i których perspektywę na ten świat chciałbym zobaczyć. Co oczywiście nie znaczy, że w którymś momencie nie wrócę i znowu czegoś nie napiszę, inspiracji w tych postaciach i uniwersum jest mnóstwo.
Zastanawia mnie twoje podejście do opowiadania tych historii. Zarówno w Zatartych wspomnieniach, jak i w Witch’s Lament bardzo duże pole oddajesz obrazowi, słowa stosujesz oszczędnie, często jest to narracja „ z offu”, a nie dymki z dialogami. Jest to interesujące zwłaszcza w zestawieniu z prozą Sapkowskiego, u którego bohaterowie i bohaterki głównie gadali, lubowali się w długich wywodach.
To z jednej strony wynik mojego podejścia do medium, a z drugiej wypadkowa stylistyk, w jakich się poruszam. Nie lubię nadmiaru tekstu w komiksie, kadrów zapełnionych słowami, obciążonej treścią narracji. Jeśli można coś zbudować za pomocą obrazu, dodać gest albo minę i zagrać ciszą, niedopowiedzeniem, to ja bardzo często wybiorę ten kierunek. Ale też lubię dialog, jestem dzieckiem lat 90., w których królowali rozgadani bohaterowie Tarantino, Boyle’a czy Ritchiego, więc blisko mi do opowiadactwa pełnego dowcipu i ciętych ripost, z którego znany jest też Sapkowski.
W Wiedźminie – szczególnie Zatartych wspomnieniach – czasami daję się słownie poboksować moim bohaterom, wymienić parę uprzejmości zakończonych cyniczną puentą, ale rzeczywiście nie wchodzę w długie monologi. U Sapkowskiego pełnią one często funkcję użytkową, ktoś opowiada o swojej przeszłości, konflikcie, problemie. Ja wolę tego typu informacje rozdzielić pomiędzy obraz i wypowiedzi kolejnych postaci, żeby tak Geralt, jak i czytelnik mogli te rozrzucone fabularne elementy sami poukładać.
U Sapkowskiego to słowo cię wprowadza, hipnotyzuje, wkręca w atmosferę i fabułę – czasami narracja, ale częściej właśnie ten monolog postaci, w którym pełno jest emocji i konfliktu, to on buduje relację z czytelnikiem. W komiksie robi to albo obraz, intensywny, wyjątkowy, bardzo wyrazisty, albo treść, która buduje klimat i dyryguje narracją. W „Zatartych wspomnieniach” jest więc narrator, który prowadzi do przodu fabułę, otwiera się przed czytelnikiem, jest tym elementem opowiadactwa, to z nim odbiorca czuje empatię. W Witch’s Lament całkowicie z tego zrezygnowałem, tam rzeczywiście obraz jest priorytetem, postaci mówią mało, to strona wizualna ma budować ten świat i oddziaływać na czytelnika, choć to też się trochę zmienia w późniejszych zeszytach.
Analizując opowiadania Sapkowskiego, zauważyłem, że niektóre są wręcz zbudowane z tego gadulstwa, składają się z paru statycznych scen wypełnionych świetnymi dialogami i z akcyjnego finału. W 4-zeszytowej miniserii komiksowej mogłoby się to okazać po prostu nużące i mało ciekawe. Kolejne dialogi, przebijane retrospekcjami, zadziałałyby w krótszej formie, więc tutaj nie tylko chciałem, ale i musiałem – dla dobra czytelnika – skorzystać z darów medium wizualnego.
Na koniec zapytam cię o „polską inwazję” na rynek komiksowy w Stanach. M.in. Kudrański, Niemczyk, Kowalski, Rebelka, także ty, bo komiksy związane z marką CD PROJEKT RED to nie twój debiut w Stanach. Jak widzisz ten rynek jako scenarzysta? Rozumiem, jak zauważani są rysownicy – dobra kreska przemawia we wszystkich językach – ale jak udało ci się przebić ze scenariuszami?
Myślę, że jeszcze się nie przebiłem. Zadebiutowałem, owszem, wydałem już parę zeszytów, ale jeszcze nie czuję się osadzony. Owszem, jest trochę łatwiej, bo moje nazwisko krąży po rynku, a napisane przeze mnie komiksy mają bardzo dobry odbiór i zdobywają nagrody. Natomiast nie jest tak, że nagle wszystkie drzwi stoją przede mną otworem. Czy w Stanach, czy we Francji – gdzie wydałem trzy albumy – wciąż muszę pitchować, czekać długimi tygodniami na odpowiedź i liczyć się z odmową. Dalej bezpiecznie zakładam, że 3 z 4 projektów nigdy nie powstaną.
Natomiast jest o tyle łatwiej, że więcej rysowniczek, kolorystów czy literniczek zaczyna zwracać na mnie uwagę i wyrażać chęć na współpracę. I to już jest więcej niż połowa sukcesu. Znalezienie artysty, który zechce z tobą pracować, a później skończy to, na co się umawialiście, to ogromny trud. Na szczęście kolejne wydane tytuły w dużych wydawnictwach we Francji i Stanach Zjednoczonych pokazują, że jestem poważnym, wydawanym twórcą, co jest bardzo istotne.
Odpowiadając na twoje pytanie: z samym scenariuszem nie udało mi się przebić i z tego, co wiem, to nie ma takiej możliwości. Nikt raczej nie przyjmuje gołych scenariuszy, musi być próbka grafiki, stylu, w jakim chcesz opowiadać swoją historię, oraz pomysł na okładkę, który pokazuje, jak chcesz pozycjonować komiks. Rysownik potrzebuje do przebicia się wyłącznie swojego talentu, scenarzystka rzeszy twórczyń, które zwizualizują jej tekst. Dzięki kolejnym wydanym komiksom buduję kolejne relacje z artystami, którzy są chętni, by ze mną pracować, i na tym rzeczywiście mogę coś budować i jest to jakaś forma przebicia. Natomiast jeśli chodzi o wydawczynie, to wciąż grzecznie pukam do ich drzwi. Choć może też wpadłem w jakieś takie limbo nieświadomości tego przebicia się. Lata pukania do wielu drzwi nauczyły mnie pokory, więc czasami sobie myślę, że nawet nie zauważę, że już się przebiłem i nie muszę do niczyich drzwi pukać.