Wiedźmin i serialowe uniwersum Netflixa: rozwiejmy mgły obaw
Serialowy Wiedźmin, mimo dość rozbieżnych opinii na jego temat, odniósł niepodważalny sukces. Nie każdy jednak – czemu ciężko się dziwić – widzi jego przyszłość w jasnych barwach. Czy wszystkie wątpliwości są w pełni uzasadnione? Wspomnijmy największe obawy, a następnie... rozwiejmy je, oddając twórcom choć odrobinę sprawiedliwości.
Wiedźmin: Rodowód krwi, czyli sześcioodcinkowy prequel znanych z wiedźmińskiej sagi wydarzeń, ma być – zgodnie z zapowiedziami – opowieścią o Koniunkcji Sfer, kiedy to połączyły się światy elfów, ludzi, potworów i innych istot; oto nadchodzi swoisty wiedźmiński Silmarillion, minilegendarium Kontynentu. Pośród frenetycznych okrzyków i pogardliwych prychnięć najpopularniejszą reakcją na zapowiedź nowej produkcji było... wzruszenie ramion.
The Witcher: Blood Origin - a po co to komu?
Choć wcześniej wielokrotnie temu zaprzeczał, można chyba już założyć, że Andrzej Sapkowski z czasem w pewien sposób usystematyzował mitologię swojego fikcyjnego świata. Liczne ślady negowanego kanonu są rozrzucone po całej sadze, zostawiając wiele niedopowiedzeń, jednocześnie zaś doskonale do siebie pasując i uzupełniając się. Wydany pod koniec 2013 roku Sezon burz dodał kilka nowych tropów, a wiele starych rozbudował. Teraz zaś AS ogłosił: świat wiedźmina się powiększa. Istotnie, choć ekranizacja historii wiedźmińskiego uniwersum to coś, czego nikt nie oczekiwał. Aktorskie rozwinięcie pomysłów autora samo w sobie wydaje mi się interesujące, nawet biorąc pod uwagę, że – wbrew pozorom – serial wcale nie musi być skierowany do zagorzałych fanów, a przede wszystkim do tych, którym... saga jest zupełnie obca. Główna adaptacja ewidentnie nie zamierza wdawać się w każdy pomniejszy szczegół przedstawionego świata; widzowie, którzy chcieliby lepiej zrozumieć rządzące nim zasady i poszukują konkretnych wyjaśnień, otrzymają swoiste wprowadzenie. Adaptacja nie będzie zmuszona silić się na zaburzające narrację omówienia (pod postacią, dajmy na to, nienaturalnych rozmów-wykładów), jednocześnie też twórcy nie będą musieli rezygnować z wprowadzania pewnych elementów, które dla wielu nieznających tematu widzów mogą okazać się odrobinę niezrozumiałe. Pamiętajmy, że nie wszystko to, co zostało wyłożone na kartach powieści przez autora, da się w niebudzący uśmiechów politowania sposób gładko przełożyć na ekran.
To, rzecz jasna, tylko teoria. Niezależnie od tego, ile ma wspólnego z prawdą, jedynym, co tak naprawdę nas obchodzi, jest ostateczny efekt. Obawy wielu fanów o jakość nadchodzącego 2. sezonu i spin-offa (który obok filmu animowanego jest podobno pierwszym spośród kilku będących w planach) są przeogromne. Niektórzy ferują wyroki już teraz. Moim zdaniem – niesprawiedliwie i bezpodstawnie. Twierdzę, że możemy – z pewną dozą ostrożności – wyjść z założenia, że kolejne twory spod wiedźmińskiego szyldu będą od pierwszego znacznie lepsze, dając mniej powodów do narzekań nawet najbardziej zajadłym książkowym purystom.
Wiedźmin: blaski i cienie
Dla formalności – choć nie ma to w kontekście tego tekstu większego znaczenia – napomknę, że jestem z tych, którym pierwszy sezon netfliksowego Wiedźmina bardziej się podobał, niż nie podobał. Nie, nie jestem ślepy i bezkrytyczny. Więcej: jestem całkowicie świadom oceanu wad, w którym skąpanych jest pierwszych osiem odcinków adaptacji. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, które elementy zagrały, które są dyskusyjne i względne, a które nazwać można po imieniu: błędem, wpadką, porażką. A jednak w ostatecznym rozrachunku satysfakcjonujące mnie ogniwa przeważyły szalę na korzyść produkcji.
Nie zamierzam jednak wdawać się w rozważania na temat blasków i cieni; o tych zostało już powiedziane chyba wszystko. Najistotniejsze defekty serialu, takie jak – rzućmy pierwszymi z brzegu – spłycenie poszczególnych wątków, nieuzasadnione i niepotrzebne modyfikacje fabularne czy w końcu niejednokrotnie boleśnie zauważalny niski budżet to coś, z czym zgadzają się niemal wszyscy. Zamknijmy temat. Ja nie o tym. Zostawmy za sobą przeszłość, skierujmy wzrok przed siebie, spójrzmy w dal, wejrzyjmy w to, co przed nami.
Otóż ja, na ten przykład, uważam, że o polepszenie jakości najbliższych odsłon możemy być raczej spokojni.
Jeśli cel przyświeca, sposób musi się znaleźć
Złudnym może być wrażenie, że showrunnerka i scenarzyści nie mają na tę adaptację żadnego pomysłu. Oczywiście, wiele decyzji, eufemistycznie pisząc, nie przypadło mi do gustu. Mimo niezadowolenia nie mogę jednak nie zauważyć, że już w pierwszym, ekranizującym opowiadania sezonie, rezygnując poniekąd z ich baśniowości, twórcy zasadzili ziarna naprawdę wielu (zwłaszcza w porównaniu do oryginału) wątków, które swoje rozwinięcie znajdą w kolejnych sezonach. I choć wznosimy ku niebu zaciśnięte pięści, klnąc i złorzecząc na widok pokonanego w walce Vilgefortza, możemy być pewni, że ostatecznie również w serialu wyrośnie z niego jeszcze zdolny stłuc Geralta na kwaśne jabłko czarodziej. Choć jest to niewierność wobec książkowej linii czasowej, netfliksowa produkcja przedstawiła nam przede wszystkim woja i najemnika – a zatem kogoś, kim w przeszłości był książkowy Vilgefortz. Z nieznanych przyczyn twórcy postanowili pokazać czarodzieja pod postacią osoby, o której jego pierwowzór wspominał w swoich opowieściach. Widzowie mieli zobaczyć, jaki był kiedyś; gdy ujrzymy go po raz kolejny, będzie to już zapewne ktoś zupełnie inny (nie sądzę, by dane nam było śledzić jego przemianę krok po kroku). I tak ten jeden z najbardziej krytykowanych elementów, który – podkreślam – mnie również do siebie nie przekonał, jest zaledwie wstępem do dalszego rozwoju antagonisty; zapoznanie widzów z Vilgefortzem-żołnierzem być może całościowo lepiej sprawdzi się w serialowej narracji. Koniec końców z całą pewnością wyrośnie on przecież na tego bezwzględnego i potężnego maga. Pamiętajmy o słowach showrunnerki, która zaznaczyła, że główny wątek ma podążać za literacką bazą, zmierzając do znanego nam wszystkim zakończenia.
Konkluzja? Opierając się na dwóch zbiorach, pierwszy sezon od początku skupia się na tworzeniu podwalin, otwieraniu wątków, budowaniu motywów. Póki co zobaczyliśmy kilka zasianych ziaren; sceny, które z perspektywy odbiorców znających materiał źródłowy, po zaledwie ośmiu odcinkach mogą wydawać się jeszcze niezrozumiałe na poziomie decyzyjnym. Ostatecznie jednak wykiełkują. Czuję, że jeśli będziemy się ich trzymać, uda się dojść do celu, czyli pokazać zakończenie z książek. Wówczas będzie dobrze, cytując słowa Lauren Schmidt Hissrich. A zatem, gdy już wykiełkują, możemy być raczej spokojni, że nie zaburzą znanej nam fabuły. Być może seria dyskusji w pokoju scenarzystów doprowadziła do wniosków, że wstęp do części przyszłych wydarzeń warto zaszczepić już teraz – w taki właśnie sposób. Pamiętajmy, że pełny obraz zacznie się krystalizować przed naszymi oczami dopiero po pewnym czasie. Oczywiście, ostatecznie te rozwiązania wcale nie muszą przekonać do siebie fanów oryginału, daleki byłbym jednak od oskarżeń, jakoby twórcy nie wiedzieli, co robią i zupełnie bezpodstawnie dokonują modyfikacji. Być może część z nich to zwykłe błędy, niekompetencja. Jestem jednak pewien, że nie wszystkie.
A w kontekście przyszłych modyfikacji fabularnych, do których z całą pewnością dojdzie (i jestem zdania, że wprowadzane być powinny, rzecz jasna z głową – na co gwarancji nie ma – by sensownie przełożyć język jednego medium na język drugiego), ośmielę się stwierdzić, że wiedźmińscy puryści nie będą już nimi aż tak rozdrażnieni. Mniej precyzyjna konstrukcja sagi, swobodna wręcz narracja i żonglerka motywami i wątkami, które często opowieść urozmaicały, ale fabule niezbędne nie były, sprawiają, że ewentualna przebudowa (zakładająca również całkowite pominięcie poszczególnych elementów) nie odbije się czkawką porządkowi fabularnemu. Inaczej rzecz wyglądała w przypadku opowiadań, z których każde z osobna stanowiło zamkniętą opowieść z pewnym tematem przewodnim. Tu część przeobrażeń, niestety, poważnie im zaszkodziła, wielokrotnie spłycając ich wydźwięk. Biorąc jednak pod uwagę konstrukcję sagi, jestem zdania, że twórcy mogą sobie – powtórzę: w granicach rozsądku – poużywać, ostatecznie nie zarzynając historii i jej spójności.
Warto też wspomnieć o linearności fabularnej (a może raczej jej braku), z którą wielu widzów miało problem. Nie znając źródła, zapewne łatwo można było się pogubić. Ten niepotrzebny zdaniem wielu eksperyment był jednak jednorazowy. To kolejny dowód na to, że twórcy są otwarci na sugestie i zdolni uczyć się na błędach. Jak powiedziała Lauren S. Hissrich:
Nadmienię, że pierwotnie oryginalne scenariusze były dłuższe, rozpisane na niemal półtoragodzinne odcinki – ostatecznie trzeba je było okroić. Rozpoczynając prace nad 2. sezonem Wiedźmina showrunnerka zapowiedziała, że teraz zamierzają dać bohaterom więcej czasu. Nie śpieszyć się. Nie robić z każdego odcinka tygla wątków. Ale też niczego niepotrzebnie nie skracać.
...coś się zaczyna
Wróćmy teraz do omówionych wcześniej planów na serialową rozbudowę wiedźmińskiego świata. Choć niektórzy nie traktują roli Andrzeja Sapkowskiego jako doradcy kreatywnego i konsultanta poważnie, jego zaangażowanie w projekty robi kolosalną różnicę: wciąż dba o wewnętrzną spójność uniwersum, a twórcy ewidentnie chcą trzymać go przy sobie. Najważniejszym jednak jest fakt, że Netflix ewidentnie pokłada w Wiedźminie wielkie nadzieje. Plany są ogromne (i wciąż rosną), a potencjał jeszcze większy; nikt o zdrowych zmysłach nie pozwoli, by ta wielka szansa została zmarnowana już na wstępie. I choć byliśmy już świadkami wielkich zamiarów i prób, które spaliły na panewce, jestem przekonany, że wszyscy zaangażowani w produkcję będą walczyć o jej jakość ze wszystkich sił.
Krytykowanej przez wielu showrunnerce można wiele zarzucić, ale nie można odmówić jej zaangażowania i zainteresowania głosem fanów i widzów. Hissrich komunikuje się z publiką, prowadzi otwarty dialog, a przede wszystkim... sugeruje się krytyką. Wielu twórców machnęłoby ręką na narzekania na coś tak błahego jak wygląd uzbrojenia armii. W przypadku Wiedźmina jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć dowiedzieliśmy się, że kostiumograf zostanie zastąpiony. To kolejny dowód na to, że tym "wyżej" ewidentnie zależy na tym, by sprostać oczekiwaniom. Rzecz jasna, niemożliwym jest zaspokoić wszystkich. Toczący pianę z ust na widok ciemnoskórych elfów widzowie z całą pewnością znajdą w nadchodzących sezonach liczne powody do rozsierdzenia. Na tych jednak spuśćmy zasłonę milczenia.
Nie mylmy nieba z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu
Wstęp, zarys – to za nami. Pierwsze podejście, próby, potknięcia i sukcesy. Część widzów zniechęciła się już na wstępie, lecz zdecydowanej większości produkcja spodobała się przynajmniej na tyle, by nie skreślić jej zawczasu. Bo mimo zatrważającego ogromu wpadek (z których część jednak, być może, wybroni się w przyszłości) netfliksowy Wiedźmin ma swoje momenty; elementy, które świadczą o tym, że to nie tak, że nikt tam książek nie rozumie, a w ogóle to i tak mają je w dupie. To prawdziwie ciężki do zgryzienia orzech. Póki co twórcy mogą liczyć na pewną dozę wyrozumiałości. Ta jednak ma swoje granice. Na moje oko wszystko wskazuje jednak na to, że kolejna odsłona odżegna się od największych pomyłek pierwszego sezonu.
Dlatego też czekam. Z ostrożnym entuzjazmem.
Zobacz także: