Zachwyty i rozczarowania 2018 roku – Norbert Zaskórski
Grudzień to zazwyczaj czas podsumowań. W tym artykule przybliżę Wam moje zachwyty i rozczarowania, jeśli chodzi o świat filmów i seriali w ostatnich 12 miesiącach.
W tym roku na ekranach kin i telewizorów pojawiło się sporo bardzo dobrych lub fantastycznych produkcji. Ja jednak na początku skupię się na tych mniej udanych. Oczywiście w tej sekcji pojawią się tylko i wyłącznie projekty, wobec których miałem jakieś, czasem nawet spore, wymagania (dlatego z wiadomych przyczyn na liście rozczarowań nie zobaczycie takich filmów jak Plagi Breslau i Robin Hood) lub rozczarowujące sytuacje, których się nie spodziewałem. Do tej drugiej kategorii należy właśnie mój pierwszy punkt na liście, czyli skasowanie przez Netflixa (lub Marvela) serialu Daredevil. Jestem fanem tej produkcji od początku i tak naprawdę uwielbiam wszystkie sezony, ale tegoroczna, 3. seria była naprawdę wybitna. Nie było w tej odsłonie słabych punktów, wszystko stanowiło bardzo dobrą całość, od kreacji głównego bohatera, przez czarne charaktery, na intrydze kończąc. Skasowanie seriali Luke Cage i Iron Fist kompletnie mnie nie zdziwiło, ponieważ jakoś od początku nie wzbudziły mojej sympatii. Jednak wiadomość o zakończeniu przygód Diabła z Hell's Kitchen z automatu awansowała na jedno z moich największych rozczarowań w tym roku - szczególnie, że produkcja w 3. sezonie zostawiła furtkę do interesującej kontynuacji w kolejnej serii. Szkoda, wielka szkoda.
Przy temacie Netflixa pozostajemy, ponieważ kolejnymi punktami na liście są dwa filmy platformy, po których spodziewałem się sporo, jednak efekt końcowy wołał o pomstę do nieba. Są to Cloverfield Movie i Mute . Po pierwszym z nich spodziewałem się sporo, ze względu na to, że jest częścią uniwersum Cloverfield. Cloverfield było całkiem dobre, za to 10 Cloverfield Lane był filmem świetnym, który uwielbiam sobie powtarzać. Minimalistyczny jak na standardy Hollywood, oferował świetną historię i bardzo dobre kreacje aktorskie. Dlatego czekałem na kolejny projekt z tego świata. Tak naprawdę twórcy trzymali nas do końca w nieświadomości, z czym będziemy mieć do czynienia. I zapewne wiele osób nawet po seansie nadal nie wiedziało, co przed chwilą obejrzeli. Niespójna intryga, świetna obsada, której potencjału w ogóle nie wykorzystano i głupkowate rozwiązania fabularne sprawiły, że męczyłem się w czasie seansu. Nie inaczej było w przypadku Bez słowa. Na papierze wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Duncan Jones powraca do gatunku science fiction, w którym czuje się świetnie (dla wszystkich, którzy nie wiedzą, ten pan stworzył Moon i Source Code), ciekawa obsada i całkiem niezły pomysł na fabułę. Efekt końcowy to pozbawiona ikry wydmuszka, w której każdy element nie pasuje do innych. Szkoda czasu na opowiadanie o tym. Odradzam bardzo.
Jednym z moich rozczarowań był również brak Oscara dla najlepszego filmu dla produkcji Three Billboards Outside Ebbing, Missouri. Bardzo lubię Guillermo del Toro, jednak jego The Shape of Water kompletnie mnie nie przekonał. Za to o wiele więcej miała do zaoferowania właśnie produkcja w reżyserii Martina McDonagha. Mówię na takie projekty mały, wielki film i spokojnie Trzy Billboardy... mogę zaliczyć do tej kategorii. Bardzo dobra fabuła, świetnie poprowadzona narracja i genialne aktorskie trio, czyli McDormand-Rockwell-Harrelson. Ta pierwsza dwójka otrzymała zasłużone statuetki, jednak szkoda, że również sam film nie zgarnął tej najważniejszej. Na koniec zostawiłem sobie jeszcze jedno, w tym wypadku jednak spore rozczarowanie filmowe, mianowicie chodzi o widowisko Pacific Rim: Uprising, po którym nie spodziewałem się, że będzie czymś wybitnym, jednak miałem nadzieję, że uszanuje i przede wszystkim nie zepsuje tego, co zdołał zrobić w pierwszej, uwielbianej przeze mnie części wspomniany już w artykule Guillermo del Toro. Jednak to, co zrobił Steven S. DeKnight powinno być karane. Nie będę wnikał w szczegóły, co się w tym filmie fabularnie stało, żeby nie spoilerować (jednak kto nie widział, lepiej niech zostanie na pierwszej części), ale takiego zepsucia filmowej serii z potencjałem dawno nie widziałem. Do tego produkcji nie uratowały efekty, ponieważ wizualnie do poprzednika było tegorocznemu widowisku daleko.
Dobra, koniec rzucania zgniłymi pomidorami. Czas na moje tegoroczne zachwyty. Nie zdziwcie się jednak, że w tej części nie znajdą się takie produkcje jak Spider-Man: Into the Spider-Verse i Aquaman. Najzwyczajniej w świecie nie zdążyłem jeszcze ich obejrzeć, ale wierzę na słowo kolegom dziennikarzom i widzom, że są bardzo dobre. Bardzo cieszy mnie kondycja gatunku horroru. Nie ukrywam, bardzo lubię czytać powieści grozy i jestem fanem starych slasherów, jednak w ostatnich latach horrory były jak dla mnie w większości nudne i w ogóle nie wzbudzały strachu, a twórcy za bardzo używali jumpscare'ów, które stały się już w takich produkcjach do bólu przewidywalne. Jednak ku mojej radości od zeszłego roku i to potwierdziło się w tym, że osoby odpowiedzialne za powstawanie horrorów zaczęły szukać oryginalnych rozwiązań. Nie ma już epatowania dosłowną grozą, czasem coś nieokreślonego, tajemniczego mocniej oddziałuje na widza. Nie bez kozery mówi się o renesansie horroru i w tym gatunku w tym roku powstało wiele świetnych produkcji, czy to opartych na oryginalnych pomysłach, czy będących kontynuacjami kultowych serii. Takie filmy jak A Quiet Place i Halloween były bardzo dobre zarówno pod względem realizacyjnym, jak i fabularnym. Jednak zdecydowanie najlepszym horrorem było Hereditary oparte na świetnym pomyśle, fantastycznej grze aktorskiej i inteligentnym budowaniu grozy i napięcia, co potrafiło spotęgować poczucie grozy u widza. Renesans horroru wiąże się również z moim największym pozytywnym zaskoczeniem roku, jeśli chodzi o seriale. Mam tu mianowicie na myśli The Haunting of Hill House. Produkcja, która nie pozwoliła mi się oderwać od ekranu telewizora aż do ostatniego odcinka. Wciągająca historia, świetni bohaterowie, całość wywołała u mnie zarówno przerażenie, jak i najprawdziwsze wzruszenie. Nie spodziewałem się, że tak emocjonalnie potarga mnie właśnie produkcja grozy. Coś naprawdę fantastycznego. Co tu będę więcej pisał, po prostu sprawdźcie ten projekt Netflixa.
Pod względem serialowym ten rok był naprawdę bardzo dobry, także u nas w kraju. Odbywało się to z lepszym lub gorszym skutkiem, jednak poziom produkcji serialowych na rodzimym rynku poszedł do góry, co może tylko cieszyć. Prawdziwą perełką wśród tych produkcji było Ślepnąc od świateł, projekt HBO oparty na bestsellerowej powieści Jakuba Żulczyka. Książkę przeczytałem jakieś trzy lata temu i stałem się jej wielkim fanem. Dlatego, gdy dowiedziałem się o planach na serial od HBO, byłem po prostu zachwycony. Jednocześnie zaczęły się u mnie pojawiać obawy czy produkcja dorówna lub przebije powieść. Gdy jednak zobaczyłem pierwsze trzy odcinki na pokazie HBO, moje obawy zamieniły się w ekscytację. W tym projekcie wszystko się zgadza, od realizacji, przez prowadzenie narracji, na kreacjach aktorskich kończąc. Jan Frycz jako gangster Dario to według mnie, o czym już wiele razy mówiłem, jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy czarny charakter w historii polskich seriali. Nic dodać, nic ująć, jest sztywniutko. Dwa już moje serialowe zachwyty wymieniłem, pora na jeszcze cztery świetne produkcje, które wzbudziły mój spory entuzjazm. W kolejności chronologicznej pierwsza z nich to Altered Carbon. Najdroższy serial Netflixa spełnił oczekiwania, które w nim pokładałem jeszcze przed premierą. To była obok Ślepnąc od świateł chyba najbardziej oczekiwana przeze mnie produkcja serialowa w 2018 roku i w zupełności się na niej nie zawiodłem. Projekt przepiękny pod względem wizualnym, ze świetnymi efektami specjalnymi, które jednak nie przyćmiły ciekawej fabuły i aktorskich wyczynów. Joel Kinnaman w roli Takeshiego Kovacsa sprawdził się znakomicie. Czekam na kolejną serię, która raczej na pewno nie trafi do oferty platformy w tym roku, ze względu na rozmach z jakim ma być nakręcona. Liczę na to, że Anthony Mackie, który zastępuje Kinnamana w głównej roli będzie równie dobry, co poprzednik.
Mój kolejny serialowy zachwyt należy do produkcji HBO, Sharp Objects. Doskonała opowieść o toksycznych relacjach rodzinnych ubrana w płaszcz kryminału. Do tego genialna Amy Adams w roli głównej. To na pewno produkcja nie dla każdego widza, trudna miejscami w odbiorze, jednak jak dla mnie to coś świetnego. Podobny zachwyt wzbudził u mnie La casa de papel. Sezony te nadrobiłem w tym roku, dlatego trochę wypowiadam się o tym jako o jednolitej historii. Uwielbiam produkcje typu heist, są jednak specyficznego rodzaju gatunkiem, które łatwo popsuć głupimi pomysłami i przerostem formy nad treścią. W tym wypadku tak się jednak nie stało, a całość realizacyjnie i fabularnie była na bardzo wysokim poziomie. Do tego paleta barwnych, wielowymiarowych, bardzo dobrze napisanych postaci, takich jak Profesor, Berlin i Tokio. Jak dla mnie jedna z najciekawszych produkcji ostatnich lat. Seriale superbohaterskie obniżyły loty w tym roku, jednak znalazła się wśród nich jedna perełka. Chodzi oczywiście o 3. sezon Daredevil. O produkcji wspomniałem już na początku przy rozczarowaniu dotyczącym jej kasacji, dlatego nie będę ponownie pisał plusów tego projektu. Tam się po prostu wszystko zgadzało i bardzo żałuje, że nie zobaczymy najprawdopodobniej kolejnej odsłony, ponieważ u twórców tego serialu było widać ogromne serce do historii i miłość do swoich postaci.
Co nie do końca działało w superbohaterskich produkcjach serialowych, w pełni zadziałało w tym gatunku, jeśli chodzi o kino. Tutaj mój zachwyt wzbudziły dwie produkcje należące do MCU. Cóż, nie będę raczej oryginalny, Avengers: Infinity War to projekt, wokół którego oczekiwania i zamieszanie były ogromne. Końcowy efekt jednak nie zawiódł i epickie widowisko, którego byłem świadkiem w pełni zasłużyło na zachwyt. Bracia Russo doskonale poradzili sobie z prowadzeniem wielowątkowej opowieści, oferując każdemu bohaterowi mocny element fabuły. Przy tym opowieść nie utknęła pod natłokiem efektów specjalnych i była naprawdę wciągająca i spójna. Do tego dodam inne widowisko Marvel Studios, Black Panther. W wielu produkcjach MCU, jak na przykład przy Spider-Man: Homecoming, nie czułem tej autonomiczności projektu, bardziej widziałem element układanki, który musi wpasować się do uniwersum. Przy tym filmie tak nie było. Bardzo przyjemny film, po którym wyszedłem z kina naprawdę zadowolony. Co ciekawe, to było jedno z tych widowisk, po których niczego się nie spodziewałem. A jednak, wyszło coś naprawdę dobrego.
Ten rok był również pełen produkcji, które nazywam, jak już wspominałem w tym tekście, małymi, wielkimi filmami. O jednym z tych projektów już wspomniałem, to Three Billboards Outside Ebbing, Missouri. Już napisałem, co w tej produkcji było fantastycznego, dlatego nie będę powtarzał. Po prostu jeden z najlepszych filmów tego roku. Inny oscarowy faworyt, Lady Bird, to kolejny film, który wzbudził mój zachwyt, tak naprawdę już w 2017 roku, bo wtedy go widziałem. Jednak premierę miał w 2018 roku, dlatego omawiam go teraz. Prosta, ale wciągająca fabuła z genialnymi kreacjami Saoirse Ronan i Laurie Metcalf. Naprawdę wychodziłem z seansu tego filmu z uśmiechem na ustach, również za drugim razem, gdy go widziałem. Podobne radosne doznanie miałem po obejrzeniu filmu Wonder. Przepiękna, wzruszająca, napełniająca pozytywną energią na cały dzień produkcja. Na pewno będę jeszcze wiele razy do niej wracał. Swój artykuł chciałbym zakończyć jeszcze jednym filmem, który należy do tej samej kategorii, co poprzednicy. Chodzi mi tutaj o Tully. Charlize Theron w najlepszej aktorskiej formie, jednak w tym wypadku na największą uwagę zasługuje świetna Mackenzie Davis. Naprawdę bardzo dobra opowieść o przemijaniu i szukaniu swojego ja z dobrym twistem fabularnym. Naprawdę warto sprawdzić.
Poznaliście moje zachwyty i rozczarowania 2018 roku. Jestem ciekaw, jakie są Wasze. Piszcie w komentarzach.
Źródło: zdjęcie główne: Netflix