Marcus, Saya, Chico i kilka innych osób ze Szkoły zabójców dostają karę od mistrza Lina i muszą spędzić weekend zamknięci w jednym z pomieszczeń. Jednak grupa postanawia się wymknąć i znaleźć tajemniczy schowek swojego mentora. Plany naszym bohaterom psują kuzyni Sayi, którzy postanowili porwać dziewczynę. Marcus i reszta muszą walczyć o życie. W tym czasie Billy, który obawia się o los swojej matki i brata, szykowany im przez jego ojca, postanawia zabić tatę. Ma mu pomóc w tym Marcus. Panowie wyruszają z Williem, Sayą i Marią do Las Vegas pod pretekstem zwariowanego wypadu pełnego zabawy. Jednak wycieczka przybiera nieoczekiwany obrót. Przede wszystkim bardzo podobał mi się pomysł twórców, aby pokazać w 4. odcinku bardzo hardcorową i zwariowaną odpowiedź na The Breakfast Club Johna Hughesa. Podobnie jak w tamtej komedii tutaj również scenarzyści postanowili zaprezentować nam ciekawą paletę postaci z bardzo barwnymi osobowościami, co dało całkiem niezły efekt końcowy. Poszczególne charakterystyki bohaterów sprawnie się przeplatały ze sobą, dając nam sprawnie działający, ekranowy kolektyw. Pierwszy raz pogłębiono historię Sayi, co dobrze wyszło dla jej postaci, bo tak naprawdę do tej pory była raczej jednowymiarową bohaterką. Tutaj scenarzyści podrzucili kilka elementów dotyczących jej przyszłości, przez co obraz Sayi stał się pełniejszy. Nawet jej relacja z Marcusem została całkiem dobrze rozwinięta i nie ma już tej dziwnej, ekranowej obojętności między tymi postaciami. Jednak nie do końca jestem przekonany co do miłosnego trójkąta Marcusa, Marii i Sayi. Przede wszystkim Maria jest jedną ze słabiej napisanych postaci w tym serialu i psuje całą, ciekawą więź pozostałej dwójki. Wydaje się być wprowadzona jakby na siłę, aby mieć jakiś ciekawy wątek w produkcji. Zobaczymy, jak rozwinie się aspekt fabularny dotyczący jej romansu z Marcusem. Wątek dotyczący Billy'ego i planów zabicia jego ojca podobał mi się do pewnego momentu. Postać, która raczej do tej pory była głupkowatym i śmiesznym dodatkiem do produkcji zaczęła mieć głębię, dzięki ukazaniu jego relacji z rodziną. Bardzo podobało mi się, że Billy zyskał w końcu jakiś złożony charakter i rozterki, bo raczej do tej pory prezentował się w serialu w kratkę. Czuć było ten jego smutek i zmartwienie ukrywane pod maską ironii i wesołości. To wszystko zapowiadało się na naprawdę dobry wątek. Jednak po drodze stracił on na swoich dobrych cechach, ponieważ wrócił Billy będący dziwnym tłem dla opowieści i zniknęły wszystkie elementy decydujące o jego mentalnej metamorfozie. Sama scena zabicia ojca nie prezentowała w ogóle jakiejkolwiek dramaturgii. Ten bardzo mocny moment został potraktowany po macoszemu i zakończony jakby mimochodem. A histeria Billy'ego po śmierci ojca już kompletnie nie była przekonująca. Za to bardzo podobał mi się motyw z narkotykowym transem bohaterów w Las Vegas. Tak naprawdę twórcy mogli sobie pozwolić tutaj na wszystko i stworzyli naprawdę interesujący, wciągający, psychodeliczny obraz odlotu po kwasie. Wszystkie chwyty zastosowane przez scenarzystów sprawiły, że w pewnym momencie zastanawiałem się, czy widzę na ekranie omamy Marcusa, czy już rzeczywistą sytuację z fabuły. Takie natężenie bodźców odbieranych przez bohatera, które udało się pokazać twórcom naprawdę igrało z mózgiem widza, tworząc mocno eklektyczny koktajl, który przy okazji był piękny wizualnie. Najbardziej podobała mi się animacja użyta, aby ukazać stan Marcusa po zażyciu narkotyków. Jednak już nie wiem, czy pozbywanie się Chico to był dobry pomysł twórców. W tej postaci drzemał jakiś potencjał, jednak tutaj chyba za wcześnie scenarzyści postanowili usunąć go z historii. Zobaczymy, jak wszystko się rozwinie, może przez to zostanie pogłębiony wątek Marii. Muszę jeszcze pochwalić sceny akcji, które były dobrze zrealizowane, z odpowiednią intensywnością, dynamiką i ciekawymi rozwiązaniami. Oczywiście chodzi mi tutaj o sekwencje walk z udziałem członków Yakuzy i naszych bohaterów. Scena w restauracji była naprawdę świetna, dużo się w niej działo, jednak nie w ten sposób, aby widz mógł coś zgubić i nie nadążyć. Nowe odcinki Deadly Class sprawiły mi niespodziankę, bo nie spodziewałem się po poprzednich, że coś dobrego mnie czeka. A tutaj spotkałem się z całkiem niezłymi, szalonymi pomysłami twórców, dzięki którym oglądało mi się to naprawdę dobrze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj