Anna Smołowik postanowiła podzielić się w wywiadzie tym, co było najważniejsze zarówno w filmie, jak i w zagraniu Zuzy. Według niej Czarna Owca to produkcja, na którą zdecydowanie warto się wybrać. Dlaczego?
Anna Smołowik wciela się w Zuzę w polskim filmie Czarna Owca. Produkcja opowiada historię rodziny, w której matka postanawia na jubileuszu ślubu wyznać mężowi i bliskim, że jest lesbijką. Aktorka gra jej ukochaną, która próbuje ją nauczyć, że warto walczyć o swoje odpowiednio przygotowane jajka w kawiarni i się nie poddawać. Anna Smołowik postanowiła podzielić się w wywiadzie tym, co było improwizacją, jakie sceny nie pojawiły się w finalnej wersji filmu, a także powiedzieć kilka słów o miłości, która jest czymś naturalnym, nawet w takiej sytuacji.
PAULINA GUZ: Chociaż pani postać nie pojawiała się zbyt często, to zdołała się bardzo wyróżnić. Jak to się pani udało pomimo krótkiego czasu ekranowego?
ANNA SMOŁOWIK: Nie wiedziałam, dziękuję za komplement. Przygotowując się do roli Zuzy, nie zastanawiałam się nad tym, co zrobić, żeby wszyscy mnie zapamiętali. Myślałam za to, jak obdarzyć ją prawdą, jakimś światłem, bo na tym nam zależało. Jej wątek nie jest główną historią fabuły. Niezależnie od ilości tekstu zawsze najważniejsza jest prawda bohatera, o którym opowiadamy, i to, jaką historię niesie ze sobą postać.
Właśnie! Choć zwiastun mógłby sugerować, że ich uczucie jest głównym wątkiem, to wcale tak nie jest. Ale czy dzięki temu, że nie robi się z nich ani sensacji, ani elementu komediowego, nie jest to w końcu godna reprezentacja osób LGBTQ+ na ekranach polskich kin?
Gdy byliśmy parę dni temu na fantastycznym festiwalu Solanin, to widzowie mówili nam po projekcji, że to przecież wcale nie jest główny wątek, jak wynikałoby ze zwiastuna. Ale też chodziło twórcom o to, by nie robić z tego czegoś niezwykłego i dziwnego. To jest coming out szokujący dla wszystkich, bo wywraca życie bohaterów do góry nogami i każe im na nowo budować relacje, jednak nie jest to coś, co jest nienaturalne. Żyjemy już w innych czasach i ta akceptacja społeczna jest większa niż kiedyś, choć chyba nadal, patrząc na pewne wydarzenia w Polsce, to ten film mimo braku rozbudowania tego wątku dla wielu osób wciąż będzie szokujący.
Czy z uwagi na potencjalne negatywne reakcje widzów – ponieważ wiele osób ma problem z dostrzeganiem różnicy pomiędzy fikcją a rzeczywistością – wahała się pani przed przyjęciem roli osoby homoseksualnej?
Oczywiście, że nie. Jeśli ktoś jest nietolerancyjny, to tym bardziej powinien zobaczyć Czarną Owcę. Moja praca polega na wcielaniu się w najróżniejsze charaktery i opowiadaniu często dalekich mojej osobie historii. To w sumie w aktorstwie jest najciekawsze. Nie miałam żadnych wątpliwości, też bardzo lubię pracować z Alkiem Pietrzakiem, Mateuszem Pastewką, więc chciałam wziąć udział w tym projekcie.
Wyprzedziła pani moje pytanie! Miałam zapytać, jak układa się pani współpraca z Aleksandrem Pietrzakiem. Grała też pani w jego poprzednim projekcie, Juliuszu.
Bardzo sobie cenię współpracę z Alkiem. Bardzo mu kibicuje i myślę, że bardzo się rozwija. Od Juliusza wcale nie minęło dużo czasu, a mogłam obserwować na planie, jak pracuje z aktorami i jak dobrze sobie radzi. Mam nadzieję, że będziemy jeszcze nie raz razem pracować.
Pani bohaterka jest też dość ekscentryczną postacią. Można było przesadzić podczas grania jej i pójść w stronę zbyt komediową, jednak pani udało się zachować umiar. W jaki sposób? Czy w ogóle się pani tym martwiła?
Nie martwiłam. Zuza też miała kilka scen, które w finalnej wersji montażu wypadły. Jednej będącej w scenariuszu w ogóle nie zdążyliśmy nakręcić. To bohaterka ze specyficznym sposobem mówienia, ma sporo swoich powiedzonek, żartów. Poznajemy ją w końcu, gdy jest zjarana w parku. I bardzo dużo się śmieje. Więc chcieliśmy, żeby było w niej dużo radości i odwagi, których brakowało Magdzie. Alkowi zależało na tym, by była jej przeciwieństwem i przeciągnęła ją na jasną stronę mocy! (śmiech)
Według mnie udowadnia to scena w restauracji, w której zostaje pomylone zamówienie i pani bohaterka chce je zwrócić, jednak Magda nalega, że może je zjeść. Czy nie uważa pani, że to podkreśla, jak się różnią i dopełniają?
O to właśnie chodziło. Zuza pokazuje, że trzeba walczyć o siebie, nawet w takich małych drobiazgach, i to nie musi być żadna bitwa, tylko stawianie granic, dbanie o siebie.
A co do montażu, to czy były sceny, które nie dostały się do filmu, i trochę pani tego żałuje?
Jednej sceny ze scenariusza niestety nie zdążyliśmy nakręcić –gdy dziewczyny czekały, by wejść na kolację rodzinną. I dla odmiany wtedy to Zuza się stresowała, jak rodzina na nią zareaguje. Były też śmieszne sceny w parku, gdy wpadam w drzewo i coś jeszcze zabawnego mówię. Ale ostatecznie myślę, że dobrze się stało, bo dzięki temu film ma dobry rytm i tempo.
To komedia, jednak jest tu dużo trudnych tematów i uczymy się trochę przez rozrywkę. Czy ma pani wrażenie, że podane w ten sposób problemy lepiej trafiają do widza?
Myślę, że taki sposób narracji oswaja niewygodne, trudne tematy, tu „każdy ma coś za uszami”. Bohaterowie stają swoim strachom naprzeciw. I choć są przerażeni, to im nie ulegają. Nieplanowana ciąża, nagłe rozstanie po wielu latach czy coming out nie są nacechowane traumą, a raczej są otwarciem, przekroczeniem, które choć trudne, leczą i pozwalają odkryć bohaterom, być im bliżej siebie.
Zauważyłam, że w kinie były osoby w każdym wieku, każdej płci i wszyscy świetnie się bawili. Przemawiało to do nich, mimo że z częścią problemów pewnie się nie utożsamiali.
To jest właśnie wspaniałe. Byłam na oficjalnej projekcji premierowej. Tej pierwszej, na której byli goście z telewizji, filmowcy. Środowisko filmowe w specyficzny sposób odbiera produkcje. Ale teraz, gdy byliśmy na festiwalu w Nowej Soli, projekcja była czystą przyjemnością. Rozmowa po seansie trwała prawie tyle co sam film. Widownia została, ludzie bili brawo w trakcie. Krzyczeli na przykład podczas oglądania: no nie, to jak u mnie! To było wspaniałe. Szczególnie że jesteśmy złaknieni kina, po tak długim okresie bez niego, i tego wspólnego przeżywania historii.
Czarna Owca to komedia, ale nie romantyczna. W kinie rozrywkowym w Polsce takie filmy raczej nie powstają. Więc idzie trochę pod prąd. Skąd taki nieoczywisty tor?
Takich komedii romantycznych jest w Polsce bardzo dużo. W jak Morderstwo, które miało premierę w czerwcu, też się wyróżniało i było komedią kryminalną. Rzeczywiście, przyzwyczailiśmy się do tych romantycznych, które często są przewidywalne. Oczywiście, też widzowie chcą oglądać takie historie. Jednak tu ambicje były dużo większe. To połączenie obyczaju z komedią. Alek fantastycznie łączy konwencje.
Jest też scena na trybunach, na których siedzi pani z dziadkiem, który choruje na demencję. Według mnie to wyjątkowo ciepłe widowisko. Nie gniewa się pani na niego, nie jest zniecierpliwiona. Tylko wchodzi na chwilę w świat starszego człowieka. Czy miało to ukazać empatię?
Tak. To scena, która trochę opowiada o bohaterce. Jest empatyczna, czuła, zachowuje spokój i dzięki temu znajduje uciekiniera. Mogę zdradzić, że gdy kręciliśmy to w nocy, rzeczywiście było potwornie zimno. I najdzielniejszą osobą na planie był właśnie Włodek Press, któremu chłodno nie było. (śmiech)
Miała pani duże pole do improwizacji, jeśli chodzi o tworzenie postaci?
Zuza jest dobrze napisana, ale z Alkiem się tak pracuje, że przy próbach scenariuszowych zdarza się coś powiedzieć swoimi słowami albo zaproponować. Jest szansa na to, że właśnie ta wersja zostanie. Bardzo lubię improwizację, często staram się coś przemycić.Muszę przyznać, że wszystko wyszło na ekranie bardzo naturalnie. Nie wiem, co było improwizacją, a co nie, ale widać, że reżyser daje pole do inwencji twórczej.
Na przykład sceny biegania po lesie, wyrzucania z siebie emocji i oddychania nie było w scenariuszu. Wymyśliłyśmy ją z Magdą Popławską.
A dlaczego poleciłaby pani pójść na Czarną Owcę do kina?
Bo to naprawdę dobry polski film. I nie jest to dramat społeczny, thriller, tylko ciepły komediodramat. Bardzo dobre kino środka, balansujące między obyczajem i komedią. Gwarantuję, że buzia będzie się uśmiechać i po seansie pozostanie przyjemne uczucie.
Czy ma pani już plany na przyszłe role?
Zobaczymy. Plany są, jednak pandemia udowodniła nam, że może jednak nie warto za wiele planować.
A czy ma pani jakąś wymarzoną rolę?
Na razie sama pracuję nad pewnym projektem i mam nadzieję, że dojdzie do skutku. I to jest jakiś mój plan. Nie mam raczej wymarzonej roli, ale twórców, z którymi chciałabym pracować.