Dla Avengers Koniec gry – wódka i seks już nie. MCU (bez) dorosłych
Nadchodzi Avengers: Koniec gry, początek MCU był jednak zgoła inny: wódka, seks, striptizerki i cygara. Kto i po co zmienia Kinowe Uniwersum Marvela?
Pójdźmy dalej. Choć w filmach Marvela mnóstwo jest dziś pełnoprawnych zadymiarzy, papierosowego dymu już w nich nie uświadczymy. Palenie musiał rzucić dajmy na to generał Ross, który wcześniej lubił nad szklaneczką whisky potrzymać cygaro tak wielkie, że niekiedy przesłaniało jego umęczoną facjatę. Disney nie tylko kazał mu porzucić romans z używką, ale jeszcze przestrzec cały świat, że ta może spowodować trwały uszczerbek na zdrowiu. To dlatego przez wdrożeniem Avengers w Porozumienia z Sokovii Ross podzieli się z Mścicielami historią o ataku serca, który przeszedł w trakcie gry w golfa. Całe zajście miało pokazać mu "nową perspektywę" - Myszka Miki z kolei zaprezentowała ją swoim odbiorcom. Inny dygnitarz z MCU, senator Stern, musiał zaś przejść ekspresowy kurs kultury wypowiedzi. Porywczy to jegomość, bez dwóch zdań; gdy Stark wyprowadził go z równowagi, Stern rzucił w jego kierunku krótkie ale dosadne: "Pier... się, koleś!", by w innym momencie, przypinając medal do piersi Tony'ego, skwitować całą sytuację słowami: "To zabawne jak irytujący może być mały chu..., prawda?". Niegrzeczny senator - tak niedobry, że MCU ostatecznie wsadziło go do aresztu jako byłego członka Hydry. Wulgaryzmy w dzisiejszym filmowym świecie Marvela nie mają praktycznie żadnej racji bytu; jeszcze tylko ciocia May widząc Petera w stroju Spider-Mana będzie chciała przekląć, ale montażyści skutecznie zamknęli jej usta. Nie pij, nie pal, nie bluźnij. Na tym jednak nie koniec.
Oddziaływanie Disneya na MCU jest tak subtelne, że wraz z upływem czasu wszelkie zmiany w narracji, świecie przedstawionym czy w charakterze postaci trudno wyłapać - traktujemy nowe elementy jako obecne od zawsze. Jak doskonale pamiętacie, Tony w swoje urodziny tak się ubzdryngolił, że oddał mocz w zbroję Iron Mana i jeszcze brał się za łby z Bogu ducha winnym Jamesem Rhodesem. Co tu dużo mówić, alkoholik. Gdy jednak do gry wkroczył Disney, trauma Starka zaczęła mieć inne fundamenty - nie chodziło już o zanurzonego w butelce demona (co ciekawe, cały wątek był wyraźnie inspirowany komiksową serią Demon in a bottle), ale o zespół stresu pourazowego, z którym Tony zmaga się od wyniesienia pocisku w otwarty przez Chitauri tunel, a także o śmierć jego rodziców. Jakby tego było mało, upiory przeszłości herosa w 3. fazie projektu przybrały postać obarczania się odpowiedzialnością za powołanie do życia Ultrona. Alkoholikowi trudno kibicować, nie tędy droga; więcej empatii okażemy pokiereszowanemu przez życie idealiście, który z dawnego sznytu ma w sobie co prawda coraz mniej, ale walczy, dając przykład innym uzależnionym na całym świecie.
Jest jeszcze kwestia hiperseksualności Czarnej Wdowy, postaci, która z nie do końca jasnych przyczyn każdym pojawieniem się w Iron Manie 2 miała gdzieś podskórnie wybudzać fantazje erotyczne. Pal już licho obcisłe stroje i dwuznaczne pozy; Tony szukał przecież jej zdjęć w bieliźnie, ocierał się o nią w trakcie wspólnego tańca, a Happy Hogan w jej obecności zupełnie wariował i pozwalał sobie na protekcjonalne (by nie powiedzieć seksistowskie) uwagi tudzież obserwował w lusterku limuzyny, jak ta zmienia strój. Problem z heroiną pojawiał się jeszcze we wczesnej erze Disneya, gdy Joss Whedon rozpisywał tę postać jako wieczną zalotnicę, a Loki w jej kierunku rzucił swojskim "mewling quim" (przetłumaczonym jako "bojaźliwa łajzo", choć bliżej tu do sformułowania "jęcząca ci..."). Dopiero w Avengers: Age of Ultron bohaterka zyskała swoją tragiczną genezę, a widz mógł redefiniować jej historię już nie tylko poprzez pryzmat nieco natrętnej seksualności. To w epoce Myszki Miki seksapil Czarnej Wdowy na dobre stał się jej bronią, a w dodatku chodzą słuchy, że samodzielny film o niej ma wejść do kin z kategorią R.
Nie zrozumcie mnie źle: celem tego tekstu nie jest wskazanie, że w tandemie Disney-Marvel ktoś jest tym dobrym, a ktoś inny złym gliną. Wręcz przeciwnie; historia popkultury uczy, że każdy wizjoner musi mieć nad sobą sprawnego biznesmena, który będzie potrafił trzymać ręce na wodzy, by przywołać tylko współpracę Jack Kirby i Stan Lee. Ot, MCU strzela artystycznymi seriami, ale niektóre kule nosi Disney. Czasami nawet się nim nie kłania, wystawiając się na ataki po zwiększaniu różnorodności etnicznej czy eksponowaniu mniejszości seksualnych na ekranie. Myszka Miki kalkuluje, MCU to w końcu biznes, jednak z drugiej strony ma świadomość społeczno-kulturowej mocy sprawczej całego projektu. Działa tu zasada "catch all" - filmy Marvela stały się okrętami flagowymi popkultury głównie z racji tego, że każdy, niezależnie od wieku, może odnaleźć w nich coś dla siebie. Pewne rzeczy należało poświęcić; Tony już się nie wstawi, generał Ross cygara nie zapali, ale - rozstrzygnijcie sami - czy aby nie dostaliśmy dostatecznie wiele w zamian? W dobie pytań o transfer Deadpoola i kategorii R do Kinowego Uniwersum Marvela cała sprawa nabiera nowego znaczenia. MCU dla dorosłych, MCU dla dzieci. Sęk w tym, że to, ile masz lat na karku, ma tu drugorzędne znaczenie. Każdy z nas przecież marzy, a marzenia nie znoszą podziałów.
- 1
- 2 (current)
Źródło: Zdjęcie główne: Marvel