Dla Avengers Koniec gry – wódka i seks już nie. MCU (bez) dorosłych
Nadchodzi Avengers: Koniec gry, początek MCU był jednak zgoła inny: wódka, seks, striptizerki i cygara. Kto i po co zmienia Kinowe Uniwersum Marvela?
Na film Avengers: Endgame czeka prawdziwa armia fanów popkultury na całym świecie. Ty, ja, nasze dzieci, rodzice, nie wspominając już o pewnej amerykańskiej babci, która w ostatnim czasie stała się miłośniczką MCU pełną gębą. Cała ta międzypokoleniowa sztafeta musi zmierzyć się we własnej głowie z takimi problemami, które jeszcze 10 lat temu byłyby nie do pomyślenia: czy kosmiczny psychopata dostanie w końcu łupnia? Hulk ostatecznie wypełznie na powierzchnię? Cap, chłopie, wytrzymasz jeszcze jedną rozgrywkę czy zatoniesz w morzu łez? Powiesz, że fikcja, że bajka, a jednak gdzieś z tyłu głowy czujesz, jak podniośle się zrobiło. Nie wiemy nawet, kiedy; 10 lat minęło jak z bicza strzelił, a Kinowe Uniwersum Marvela wyewoluowało w jedną z najpiękniejszych opowieści doby współczesnej. Przez ten czas zmieniło się tak wiele, że niektóre rzeczy mogą zacierać się w naszym umyśle. Pamiętacie choćby, że Tony Stark za kołnierz nie wylewał i lubił otaczać się striptizerkami? Albo że bohaterowie MCU popalali cygara czy uprawiali seks jakoś specjalnie się z tym nie kryjąc? W tym tekście chcę Was zabrać i za kulisy, i do źródeł całego projektu; znajdziemy tam bowiem postacie, których z charakterologicznego punktu widzenia dziś już po prostu nie ma. Gdyby przetrwały, filmowy Dom Pomysłów mógłby zwijać swoje manatki już kilka lat temu, względnie chować je po kątach, szukając nowego lokum. Nie, Iron Man i Czarna Wdowa nam na ekranie nie tyle dojrzeli, co po prostu spotkali się z Absolutem. Czytaj: z Disneyem.
Związek Disneya i Marvela wydaje nam się z dzisiejszej perspektywy tak oczywisty, że będziemy tu już mówić raczej o starym, dobrym małżeństwie, a nie o rozpisanym pod dyktando wzlotów i upadków romansie. Często zapominamy, że pierwsza firma kupiła Dom Pomysłów dopiero w 2009 roku. Interes życia, skoro nowi podopieczni dorzucili do skarbonki już przeszło 17 mld dolarów. Żaden z decydentów od Myszki Miki nie mógł jednak 10 lat temu przypuszczać, dokąd cała ta transakcja zaprowadzi. Disney wbijał się bowiem na imprezę, która zdawała się rozkręcać: pierwsze filmy MCU już wypuszczono, inne były w takiej fazie rozwoju, że nowe władze nie zdążyły położyć na nich swoich rączek. I tak Iron Man, Iron Man 2, Thor i Captain America: The First Avenger wchodziły do kin pod szyldem Paramount Pictures, a The Incredible Hulk jako okręt flagowy Universal Pictures. De facto pierwszą odsłoną całego projektu, pod którą Disney podpisywał się na całego, stali się The Avengers - wcześniej trzeba jednak było udobruchać Universal, któremu zapłacono 115 mln dolarów i jeszcze poczęstowano częścią zysków z produkcji o Mścicielach. Biorąc pod uwagę wyniki w box office możemy przypuszczać, że wszyscy albo otwierali szampany, albo polewali wódkę strumieniami. Wszyscy - poza Tonym Starkiem. Ten butelkę musiał odstawić i udać się na odwyk. W przeciwnym wypadku Myszka Miki by go z tej bibki zwyczajnie pogoniła.
Z MCU jest obecnie trochę jak ze współczesnym konklawe: kardynałowie Russo, Taika Waititi i inni debatują natchnieni przez wiecznie uśmiechniętego i dobrotliwego ducha Kevin Feige, a biały dym zaczął pojawiać się jakieś trzy razy do roku. Kolejny film, wszyscy klaszczemy. Konklawe wzięło jednak swą nazwę od łacińskiego conclave - zamkniętego pomieszczenia tudzież wyrażenia "pod kluczem". Książęta Kościoła byli bowiem w średniowieczu zamykani w swych izdebkach, ograniczano im racje żywnościowe; trudno się dziwić, skoro czasami papieża nie mogli wybrać przez długie lata. Ta nerwówka w Kinowym Uniwersum Marvela także się udzieliła. W pierwszej jego fazie nieco po omacku szukano bowiem odpowiednich kierunków dla całego projektu, trochę na zasadzie: może to, a może jednak tamto? Bodajże najważniejsi scenarzyści przedsięwzięcia, Stephen McFeely i Christopher Markus, tak w 2014 roku opisywali ten rozgardiasz:
Mało tego; uchodzący dziś za cudotwórcę X Muzy Feige aż do 2015 roku musiał składać raporty nie włodarzom Disneya, a kontrowersyjnemu szefowi Marvela, Ike'owi Perlmutterowi - facetowi, który na uroczystych premierach filmów MCU zwykł siadać w ostatnich rzędach w czapce-baseballówce i z wiaderkiem popcornu w dłoni. Wpływ tego ostatniego na cały projekt był tak osobliwy, że w branży ukuto termin "komitetu kreatywnego w Marvelu", w skład którego wchodził właśnie Perlmutter i gromadka jego klakierów. Ich coraz to dziwniejsze pomysły od samego początku zastanawiały Disneya; gdy w ramach kampanii promocyjnej wycofano się ze sprzedaży zabawek z postaciami kobiecymi, Myszka Miki musiała interweniować. Nie chodzi tu tylko o mierzenie swoich cojones w zarządzaniu firmą czy ekonomiczną kalkulację; mówisz Disney, myślisz o wartościach rodzinnych i cieple domowego ogniska. Dbałość o wizerunek ponad wszystko. Może nawet ponad superbohaterami.
Dziś na film ze stajni Marvela możesz się wybrać ze swoimi pociechami i tłumaczyć im, dlaczego ten szop albo tamto drzewo mówi. MCU w swojej 1. fazie niespecjalnie dbało jednak o etykietkę prorodzinnego przedsięwzięcia. Weźmy tu za przykład Starka, faceta, od którego wszystko się zaczęło. W kinie odczarowano jego komiksową niemrawość i rozpisano go jako zadziornego egocentryka, w dodatku miliardera i playboya, którego ekstrawagancki styl życia stał się częścią jego uroku. Może i geniusz, ale też przy okazji nieodpowiedzialny narcyz. Spojrzysz w prawo - tańczące na pokładzie samolotu striptizerki i przelotny romans z dziennikarką z Vanity Fair, spojrzysz w lewo - pełzający alkoholizm. Christine Everhart wychodziła z jego łóżka budzona przez Jarvisa; teraz zestawcie tamtego Tony'ego z tym, który zanudza Pepper Potts kolejnymi opowieściami o dziecku, względnie pozwoli sobie na kontrolowany flirt z ciocią May. Dojrzał? Jasne, tylko w taki sposób, który wydaje się żywcem wyjęty z katalogu wartości promowanych przez Disneya. Nie wmówicie mi, że 10 lat temu Feige i spółka mieli już taki pomysł na ewolucję postaci, że wiedzieli, kim się ona stanie. Stark zaczął po prostu częściej zasypiać z pluszową Myszką Miki. Jego dawny, hedonistyczny styl życia dziś by już po prostu nie przeszedł, a gdyby Tony z sobie tylko znanych pobudek znów pchał się na pokład wesołego samolotu, jakaś strażniczka wartości w osobie Pepper musiałaby mu (poza ekranem, rzecz jasna) wybić ten pomysł z głowy. To najlepiej pokazuje jak MCU, ale i cały świat zmienił się przez te 10 lat.
- 1 (current)
- 2
Źródło: Zdjęcie główne: Marvel