Dwayne Johnson to niewykorzystany potencjał. Czerwona nota pokazuje problem
Czerwona nota może bić rekordy oglądalności. Produkcja pokazuje jednak dość oczywisty problem kariery Dwayne'a Johnsona.
Czerwona nota to nie jest dobry film. Pomimo mojej sympatii do Dwayne'a Johnsona oraz prostego faktu, jak bardzo przyjemnie oglądało mi się tę superprodukcję, trudno przymknąć oko na multum mankamentów i niedoróbek. To jest sztandarowy przykład tego, jaki problem towarzyszy karierze Dwayne'a Johnsona - mamy projekt, w którym wszystko jest na swoim miejscu (przynajmniej na papierze), ale efekt nie osiąga oczekiwanej jakości. To jest trochę frustrujące, bo filmy Johnsona zawsze zapowiadają się fenomenalnie, a większość pozostawia jedynie z obojętnością. Czemu tak się dzieje? Dlaczego ich potencjał jest marnowany?
Powszechną wiedzą jest fakt, że Dwayne Johnson to dobry człowiek. Wielokrotnie słyszeliśmy różne historie o jego altruistycznych dokonaniach - nie tylko tych, które przeprowadził w ramach promocji Czerwonej noty. Efektem tego jest budowanie silnych więzi na planach filmowych i "wyciąganie" określonych osób wyżej wraz z rozwojem kariery. Chodzi mi na przykład o reżyserów. Brad Peyton, Rawson Marshall Thurber, Jake Kasdan oraz Jaume Collet-Serra stworzyli z nim po dwa filmy (nie licząc Red Notice). Panowie są co najwyżej solidnymi rzemieślnikami, ale ich poziom artystyczny i warsztat reżyserski nigdy nie dorównają ambicjom Dwayne'a Johnsona. Ten nie przypadkiem został obecnie największą - dosłownie i w przenośni - gwiazdą kina rozrywkowego. Wydaje się, że ma ogromny potencjał, ale gra w niedorównujących mu produkcjach. Nie zrozumcie mnie źle, Wyprawa do dżungli, Jumanji, czy Agent i pół to bardzo sympatyczne kino rozrywkowe, o którym... zapomnimy chwile później. A prawdziwe hity działają na nas inaczej. Czasem wybieramy się na nie kilka razy do kina, a później jeszcze wracamy do nich, gdy wylądują na Blu-rayu lub Netfliksie. Czy to samo można powiedzieć o którymkolwiek tytule Johnsona stworzonym w ostatnich kilku latach? Wydaje się, że każdy z nich sprawdza się jako jednorazowa rozrywka. Kłopot jest taki, że gwiazda pokroju Dwayne'a Johnsona powinna dawać widzom więcej. To jest wpisane w jego status.
Powiedzmy sobie wprost: Dwayne Johnson to człowiek, który powinien współpracować z lepszymi warsztatowo filmowcami, aby mógł wykorzystywać pełnię swojego potencjału. Każdy jego projekt na papierze wygląda naprawdę smakowicie, ale efekt końcowy pozostawia z co najmniej niedosytem. Kino rozrywkowe rządzi się swoimi prawami i nie odmawiam nikomu lubienia jego filmów czy wracania do nich. Ja też je lubię, ja też jestem fanem The Rocka. Dlatego może bardziej odczuwam frustrację, że pomimo sukcesów jakościowo nie jest najlepiej. Czerwona nota wydaje się takim przekroczeniem pewnej granicy pomiędzy miłą rozrywką dla widza, odmóżdżaczem, a zwyczajną reżyserską chałturą, jakiej dopuścił się Rawson Marshall Thurber. Oczywiście argumentem będzie, że zwycięzców się nie rozlicza, bo pobicie wszelkich rekordów popularności nie pozostawia złudzeń, że widzowie chcą oglądać takie filmy. Ja również do nich należę, ale blockbustery nie mogą wywoływać zgagi.
Przecież Dwayne Johnson nie jest złym aktorem. Każdy, kto oglądał jeden z jego pierwszych filmów, Gang z boiska, wie, że drzemią w nim spore pokłady talentu aktorskiego. Sam film jest sztampowy, ale magnetyzm Johnsona i jego zaskakująca emocjonalność pokazały, że to nie tylko wielki twardziel. Zresztą podobnie było w Be Cool, w bardziej komediowej odsłonie. Widać było, że jak poprowadzi się go w określonym kierunku, jest w stanie zaprezentować o wiele więcej niż - jak obecnie - granie samego siebie. Poza Jumanji: Następny poziom, w którym The Rock wesoło pobawił się kreacją, w pozostałych próżno szukać wysiłku. Być może w tym leży klucz do zrozumienia sytuacji: Johnson otacza się reżyserami, których zna i ufa, bo... oni nie będą wpływać na to, co chce zrobić na ekranie. Jego pozycja w branży jako producenta staje się mieczem obosiecznym i nie pozwala mu na rozwój. Przecież nikt z panów nie zaryzykuje konfliktu, bo nie dostanie szansy na kolejny film.
Być może to wszystko rozgrywa się nieświadomie - reżyserom czy Johnsonowi trudno zarzucać nieczystą grę i lenistwo. To nadal ciężko pracujący ludzie, którzy wlewają w te filmy serce. Pozostaje nadzieja, że prędzej czy później jakiś lepszy reżyser weźmie film z The Rockiem i pozwoli mu wyjść poza aktorskie schematy. Po cichu liczę, że Collet-Serra mnie zaskoczy i Black Adam zada kłam wszystkim moim wnioskom.