Fargo - czy warto obejrzeć 4. sezon? Analiza serialu
Noah Hawley, twórca Fargo, w czwartym sezonie zabiera widzów do Kansas City lat 50., gdzie o dominację walczą dwie skonfliktowane mafie. I jak w poprzednich seriach nie brakuje krwawych wydarzeń, czarnego humoru i oryginalnych postaci. Serial dostarcza dobrej rozrywki w stylu gangsterskiego kina, na którą widzowie musieli poczekać nieco dłużej niż zwykle. Ale było warto!
Fargo to jeden z najbardziej specyficznych seriali, który w każdym sezonie opowiada inną historię. Noah Hawley z powodzeniem naśladuje czarny humor i styl braci Coen z oscarowego filmu o tym samym tytule. Sam też dokłada swoją kreatywną i artystyczną cegiełkę, urozmaicając tę produkcję o własną wizję i motywy. Tym razem widzowie musieli poczekać na nowy sezon ponad 3 lata, co wiązało się z zobowiązaniami twórcy (Legion), a także częściowo z powodu wybuchu pandemii koronawirusa. Jednak cierpliwość została wynagrodzona.
Czwarty sezon Fargo opowiada o dwóch przestępczych rodzinach, które zdominowały Kansas City na początku lat 50. XX wieku. Dwie mafie reprezentowane przez włoskich imigrantów i Afroamerykanów zawarły nietrwały rozejm, który został przypieczętowany wymianą synami głów rodów. Wzajemna niechęć narasta między syndykatami w wyniku niefortunnych wydarzeń, działań mundurowych i porywczego Gaetano, czyli brata szefa włoskiej mafii. Jak w każdym sezonie Fargo pojawia się informacja, że historia jest oparta na prawdziwych zdarzeniach, ale jak zwykle ma to formę żartu. Natomiast syndykaty i ich rywalizacja rzeczywiście są inspirowane historyczną działalnością przestępczą w Kansas City. Jednak Hawley prowadzi fabułę według własnego pomysłu, pokazując różne aspekty tej konfrontacji umiejscowionej w tak interesującym okresie czasu dla USA.
Historia nie tylko opiera się na samym bezpardonowym i naznaczonym krwią sporze, który prowadzi do napięć między rodzinami i obustronnej gry w podchody. Hawley dodaje do fabuły również wątki związane z systemowym rasizmem wymierzonym w czarnoskórych członków syndykatu. Afroamerykanie chcą pokojowo prowadzić swój biznes, ale ciągle spotykają się z przejawami niechęci związanymi z ich kolorem skóry, mimo że to oni są najbardziej rozsądnymi osobami w całej historii. Ten rodzaj rasizmu, który proponuje Hawley w Fargo jest często ukryty między słowami (szczególnie przy postaci Ethelridy) i subtelnie podkreślony, ale niekiedy jest on też naznaczony humorem. Można powiedzieć, że twórca bojaźliwie obchodzi się z tym tematem, ale z drugiej strony taka zakamuflowana forma po prostu pasuje do stylu tego serialu. Systemowy rasizm jest motorem fabuły, który wzbogaca ją o historyczne aspekty, ale nie jest jej celem, ponieważ w Fargo chodzi głównie o rozrywkę.
Z kolei członkowie włoskiej mafii też mierzą się z własnymi problemami wcale nie tak odległymi od tych, których doświadczają Afroamerykanie. Jako imigranci traktowani są wrogo przez społeczeństwo. Stany Zjednoczone są ich domem, ale na każdym roku przypomina im się, że nie są prawdziwymi Amerykanami. W tym wypadku Hawley też podejmuje ciekawą kwestię tej wyboistej asymilacji imigrantów w tamtych czasach, przedstawiając ich na równi ze swoimi rywalami. Nic w Fargo nie jest czarno-białe… może poza (w dosłownym znaczeniu tego słowa) dziewiątym odcinkiem, który jest niezwykły za sprawą oryginalnej narracji i nawiązaniom do Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Epizod aspirował do najbardziej wyjątkowego w całym serialu, ale uzyskał tylko przyzwoity efekt. Mimo to jest wart uwagi i wyróżnia się na tle innych.
Największą gwiazdą czwartego sezonu Fargo jest Chris Rock, który znany jest raczej z komediowych ról. Tutaj mógł pokazać nieco inne oblicze, ponieważ grał szefa afroamerykańskiego syndykatu, Loya Cannona. W pierwszych odcinkach Rock nie przekonuje jako główny bohater, ponieważ jest za mało wyrazisty w porównaniu z innymi postaciami. Wygląda jakby czuł się nieco zagubiony w tej dramatycznej roli. Ale z czasem wpada w dobry rytm i znajduje receptę na to, aby Loy nabrał odpowiedniego charakteru, wczuwając się w klimat serialu. Odwrotnie jest z Gaetano Faddą. Salvatore Esposito (znany z serialu Gomorra) kreuje wyjątkowo groteskowego bohatera, aż przesadzając w swojej ekspresyjności. Dzięki temu jest całkowicie nieprzewidywalny, a do tego w ten sposób dodaje serialowi humoru. Tak naprawdę to Jason Schwartzman w roli Josto Faddy (szef włoskiej mafii) jest najsolidniejszą postacią, którą gra bez wysiłku i naturalnie. Idealnie pasuje do tego serialu, tak jak również świetny Glynn Turman (jako Doctor Senator) i Jack Huston jako Odis Weff, który ma nerwowe tiki i wbrew pozorom stanowi istotny element fabuły w Fargo.
W te napięte stosunki między mafiami zostają wmieszane również postronne osoby. Mieszana rodzina Smutnych pracująca w zakładzie pogrzebowym zostaje zmuszona do pracy dla syndykatu. W tym wątku błyszczy wyżej wspomniana rezolutna Ethelrida (córka Smutnych), w którą wciela się świetna Emyri Crutchfield. Bohaterka odgrywa ważną rolę w konflikcie, ale również jest na tropie zbrodni innej postaci - Oraetty Mayflower. Jessie Buckley w tej roli jest fantastyczna i kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Podobnie zresztą, jak kapitalny Timothy Olyphant, jako mormoński szeryf federalny ścigający zbiegłe z więzienia Swanee i Zelmare (ciotka Ethelridy). Obsada jest jak zwykle świetnie dobrana w Fargo, bo nawet drugoplanowe postacie (Calamita czy Rabbi) dodają kolorytu historii, która w czwartym sezonie jest pełna interesujących pobocznych wątków.
Serial w nowej odsłonie znowu imponuje pod względem wizualnym, estetyki i gry barwami. Praca kamery może się podobać, a warstwa muzyczna jak zwykle nie zawodzi. Piosenki są bardzo dobrze dobrane i współgrają z obrazem. Czarny humor bawi, ale niektóre gagi niestety są nieco niesmaczne i nie śmieszą. W Fargo nie brakuje krwawych, zaskakujących i pełnych napięcia scen, które wzbudzają emocje. Na to zawsze możemy liczyć w tej produkcji, choć nie znajdziemy ich za wiele. Podobnie też, jak w poprzednich sezonach pojawiają się elementy nadprzyrodzone (w końcu mieliśmy już do czynienia z UFO), które są upiorne. A także zdarzenia, które zwiastują pewne dramatyczne następstwa, co twórcy zgrabnie skrywają w dialogach między bohaterami lub w innych wydarzeniach, więc trzeba zachować czujność. A uważni widzowie na pewno dostrzegą, jak ta historia łączy się z poprzednimi sezonami.
Na tle wcześniejszych sezonów czwarta seria prezentuje się dość przeciętnie. W końcu serial postawił sobie bardzo wysoko poprzeczkę pod względem jakości opowiadanej historii, której nie przeskoczył. Tym razem fabuła nie skupia się tylko na zbrodni dokonanej przez poszczególnych bohaterów. Rozkłada się ona w miarę równo na wiele postaci i posiada też szerszy kontekst. Nie każdemu może ta zmiana przypaść do gustu, ale ważne, że sezon wciąż jest nakręcony w duchu Fargo. Niestety pandemia koronawirusa wpłynęła na serial, bo scenariusz został w końcowej fazie nieco zmodyfikowany, aby sprostać obostrzeniom na planie. Na szczęście nie jest to odczuwalne i nie psuje przyjemności z oglądania.
Czwarty sezon rozwija się swoim spokojnym tempem, ale to wciąż Fargo, które doceniamy za specyficzny, charakterystyczny klimat. Ta nietuzinkowa historia nie rozczarowuje, ale pozostaje niedosyt, że seria nie nawiązała do tak wysokiego poziomu, jaki ta oryginalna produkcja prezentowała w poprzednich odsłonach. To wciąż przyzwoita rozrywka w stylu gangsterskiego kina. Warto!