Czas przestać myśleć o grach mobilnych jako o produkcie drugiej kategorii
Era Angry Birdsów i Ninja Fruita już dawno odeszła w zapomnienie. Choć na rynku mobilnym nadal krocie zarabiają proste, mało ambitne produkcje, tytuły klasy AAA coraz mocniej rozpychają się w tej branży.
Przez lata hardcore’owi gracze traktowali tytuły mobilne po macoszemu, niczym produkt drugiego sortu. Nie wypadało porównywać ich do tzw. "prawdziwych gier" konsolowych i pecetowych o wielomilionowych budżetach. Wiadomo, w końcu mobilki to zabawka dla casuali, którzy traktują granie na równi z włączeniem telewizora podczas spotkania rodzinnego. Ot, to nic innego jak prosty zabijacz czasu na chwilę odrywający nas od aktualnie wykonywanych zadań. Nic, co mogłoby wciągnąć rasowego gracza poszukującego bogatej fabuły czy wartkiej akcji.
Kilka lat temu taka kategoryzacja mogłaby się obronić, dziś jest jednak na wskroś nieuczciwa. Wystarczy spojrzeć na specyfikację współczesnych smartfonów klasy premium, aby uświadomić sobie, iż drzemie w nich moc, która aż prosi się, aby okiełznać ją i wykorzystać do niezwykłych zadań, a nie tylko w ślepej pogoni za dodatkowymi megapikselami.
Z roku na rok projektanci smartfonów prześcigają się w tworzeniu coraz to lepszych aparatów mobilnych i przy każdej kolejnej dużej premierze przekonują nas, że tym razem to już na pewno zaprojektowali aparat doskonały. A kilkanaście miesięcy później prezentują kolejny model z jeszcze większą matrycą, jeszcze jaśniejszym obiektywem i jeszcze lepszym oprogramowaniem. Na złotej marketingowej tacy podają nam gadżet, który mają pokochać profesjonalni vlogerzy, blogerzy i zawodowi fotograficy. I tak kręci się bez sensu ta karuzela samozachwytu nad kieszonkowymi aparacikami, a prawdziwy potencja tych urządzeń przez większość czasu drzemie uśpiony pod kosztowną obudową.
Nie zrozummy się źle, w pełni doceniam postęp na drodze miniaturyzacji układów optycznych i wciąż nie mogę wyjść z zachwytu nad tym, jak niektóre telefony radzą sobie z fotografowaniem przy słabych warunkach oświetleniowych. Jednak w rękach sprawnego fotografika nawet kilkuletni smartfon zrobi fantastyczne zdjęcia. W końcu to nie megapiksele zdobywają Grand Press Photo, a artyści, którzy wiedzą, jak uchwycić najbardziej ulotne chwile.
I kiedy tak ten cały fotosmartfonowy szał dąży do autoparodii, z roku na rok przekraczając granicę "doskonałości", umyka nam czysta moc obliczeniowa tych bestii. Wystarczyłoby dobrze ją zaadresować, aby rozszerzyć rynek "prawdziwych gier" na szerokie grono odbiorców dysponujących miniaturowymi konsolami z Androidem oraz iOS-em.
Treści tworzą odbiorcę
Przedstawiciele Apple oraz Google zdają się być świadomi gamingowego potencjału sektora mobilnego, niestety nie udało im się zaadresować go w taki sposób, aby rozkręcić rewolucję. I nie bardzo mają powód, aby stanąć na czele tej rewolty, wszak gry wydawane w modelu free-to-play zasilają ich konta absurdalnie wysokimi wpływami z tytułu mikrotransakcji.
Szefostwo Apple mogło powołać do życia usługę Arcade, jednak ta została od podstaw zaprojektowana z myślą o rodzinnym, bezpiecznym graniu. A w tej branży to te mniej grzeczne produkcje cieszą się największym powodzeniem. Nawet jeśli tytuły spod znaku Apple będą dopracowane do perfekcji, nigdy nie przyciągną do siebie graczy zainteresowanych strzelankami akcji bądź produkcjami, które poruszają trudne tematy.
Google ma co prawda w swojej ofercie subskrypcję Play Pass, jednak i tu większość pozycji zajmują gry o stricte mobilnym charakterze. Kilka wyjątków pokroju Stardew Valley czy This War of Mine to jedynie miły wyjątek od reguły. A szkoda, po w katalogu Sklepu Play można znaleźć wciągające produkcje na długie godziny. Znajdziemy tu m.in. klasyki z serii Final Fantasy i Broken Swords, tabletowe wersje Neverwinter Nights i Baldur’s Gate’a, Oddworld: New 'n' Tasty czy PlayerUnknown’s Battlegrounds.
Niestety, niezależnie od tego, czy mówimy o środowisku Apple czy Google, oba łączy jedna wspólna cecha – chaos sklepu mobilnego. Jeśli wiemy, jakiego tytułu szukać, znajdziemy go bez problemu. Jednak z zalewu prostych casualowych produkcji ciężko wyłowić te poważniejsze, skierowane do bardziej wymagającego odbiorcy.
Czy jest szansa, aby coś zmienić w tej kwestii? Wydaje się, że jesteśmy na dobrej drodze do poważnego przetasowania w branży mobilnej i w ciągu kilkunastu najbliższych miesięcy oblicze grania na smartfonach może zmienić się nie do poznania.
Wielcy wkraczają do gry
Nie bez powodu na wstępie rozpisałem się na temat niewykorzystanego potencjału mobilnych podzespołów. Gdy spojrzymy bowiem na Switcha, który cieszy się dziś gigantyczną popularnością, musimy mieć świadomość tego, że z punktu widzenia wydajności znacząco odstaje od współczesnych smartfonów. Jego faktyczna moc obliczeniowa może być nawet dwukrotnie mniejsza niż najnowszych telefonów ze Snapdragonem 888 na pokładzie. A mimo to lgną do niego miliony graczy zainteresowani m.in. The Legend of Zelda: Breath of the Wild czy Monster Hunter Rise.
Trzeba także pamiętać, że wiele współczesnych androidofonów dysponuje większym ekranem o wyższej rozdzielczości niż ten zastosowany w Switchu. iPhone 12 tylko nieznacznie ustępuje miejsca konsoli Nintendo, ale już model 12 Pro Max ze swoim 6,7-calowym panelem zawstydza tę przenośną konsolę. Gdybyśmy patrzyli zatem wyłącznie na specyfikację, nic nie stałoby na przeszkodzie, aby smartfony stanęły w szranki ze Switchem i upokorzyły go na arenie gamingowej.
Niestety, tej wojny nie wygra się suchymi cyferkami, to gry przyciągają nas do konkretnej platformy. A w przypadku smartfonów z Androidem oraz iOS-em wybór i dostęp do topowych produkcji jest mocno utrudniony.
Poprawka – był. Gdzieś na horyzoncie już majaczy mała rewolucja pod postacią cloud gamingu, który szturmem zdobywa platformy mobilne. Nvidia, Google i Microsoft planują podbić ten rynek i w dłuższej perspektywie czasowej prawdopodobnie uda im się dopiąć swego. Granie w tytuły o konsolowej bądź pecetowej tożsamości na urządzeniach mobilnych prędzej czy później stanie się czymś naturalnym. Dzięki zastosowaniu chmury nie musimy dysponować wydajnym komputerem, aby odpalić na naszych telefonach najnowsze produkcje. GeForce NOW oraz xCloud coraz śmielej poczynają sobie w branży i nie odpuszczą, dopóki nie udowodnią, że takie granie to przyszłość gamingu.
I gdyby ta rewolucja rozkręciła się w innych czasach, być może nie trafiłaby na tak podatny grunt. Ale w obliczu szalejącej pandemii koronawirusa zwrot dużych wydawców oraz korporacji technologicznych w stronę rynku mobilnego wydaje się w pełni zasadny. Wszak dostępność konsol dziewiątej generacji jest mocno ograniczona, podobnie jak najwydajniejszych kart graficznych. A prognozy dla fabryk nie są zbyt optymistyczne - z brakiem swobodnego dostępu do nowych kart oraz konsol będziemy borykać się co najmniej o 2022 roku.
Jeśli deweloperzy nie przestaną produkować gier w pełni wykorzystujących potencjał nowej generacji, nie będą w stanie dotrzeć do wszystkich klientów zainteresowanych ich produkcjami. Chyba że ci sięgną po nie za pośrednictwem serwisów chmurowych. Nawet Sony postanowiło rozruszać swoje PlayStation Now i zapowiedziało, że podbije rozdzielczość strumieniowanych tytułów do 1080p, tym samym nadganiając rynkową konkurencję.
A gdzieś w tle toczyć się będzie batalia o natywne produkcje odpalane na naszych smartfonach. Sony zapowiedziało już, że w kilkuletniej perspektywie czasowej będzie pracować nad przeniesieniem znanych franczyz na urządzenia mobilne, zaś EA planuje wydać Battlefielda na telefony, aby nawiązać rywalizację z Fortnite’em oraz Call of Duty: Mobile.
Wiele wskazuje na to, że era gier mobilnych kojarzących się z zapychaczami dla casuali powoli odchodzi w niebyt. Takie produkcje nadal będą dominować na rynku, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości, jednak tytuły klasy AAA zaczną coraz mocniej rozpychać się w katalogach Google i Apple. A być może za dwa-trzy lata zbudują wokół siebie prężnie funkcjonujące środowisko gier, które swoją jakością, poziomem immersji oraz złożoności nie będą w niczym produkcjom święcącym triumfy na Nintendo Switchu.
Do szczęścia brakuje nam tylko agregatora, który zgromadziłby te wszystkie gry w jednym miejscu, abyśmy nie musieli wygrzebywać ich z tysięcy klonów takich samych, stricte mobilnych produkcji. Trzymam kciuki za to, aby taka ostoja "prawdziwego" smartfonowego gamingu powstała jak najszybciej.