Kevin sam w domu ma 30 lat. Czy to najlepszy film świąteczny w historii?
Kevin sam w domu miał światową premierę 10 listopada 1990 roku. Czy film, który uznano za polską świąteczną tradycję, jest najlepszym przedstawicielem gatunku?
Kevin sam w domu, czyli najpopularniejszy świąteczny film w Polsce, miał światową premierę 10 listopada 1990 roku, a do szerokiej dystrybucji trafił 16 listopada 1990 roku. Minęło więc 30 lat od premiery hitu, który przez wielu jest uważany za najlepszy świąteczny film w historii.
Przede wszystkim musimy ustalić jedną rzecz. Przez to, że Kevin sam w domu jest częścią polskiej tradycji świątecznej, wszyscy patrzymy na ten film przez różowe okulary nostalgii. W końcu dla wielu z nas jest tak od zawsze i nikt sobie nie wyobraża świąt bez Kevina McCallistera. Pamiętam ten dzień, gdy jeden, jedyny raz telewizja Polsat ogłosiła, że produkcji nie puszczą w święta. Takiego buntu i hałasu w sieci nikt się nie spodziewał i nikt już nie próbuje psuć tej tradycji. Z pewnością wielu z nas ma słabość do tego filmu, więc siłą rzeczy przymykamy oko na jego niedociągnięcia czy wady. Przestają one mieć znaczenie, choć są obecne, bo nie ma rzeczy perfekcyjnych.
Powiem to wprost: według mnie jest to najlepszy film świąteczny, bo Kevin sam w domu ma wszystko to, co od takich produkcji oczekujemy i to na naprawdę wysokim poziomie. Oczywiście chodzi głównie o umiejętność Chrisa Columbusa, który sprawnie buduje świąteczny nastrój. To bardzo oddziałuje na widza podczas seansu, pozwala się totalnie rozluźnić i wczuć w tę atmosferę. Do tego dochodzi familijność, sympatyczny i zapadający w pamięć główny bohater, morały płynące z historii oraz masa slapstickowego humoru. Wisienką na torcie jest świąteczny happy end, który poruszy emocjonalne struny u najtwardszych widzów.
Trzeba przyznać, że John Hughes to legenda. Jako scenarzysta tego klasyka potrafił uchwycić wszystkie cechy świątecznego gatunku. A Chris Columbus jakimś cudem umiał to spiąć w finalny efekt. Jasne, zbiry napadające na dom Kevina to głupki i niewiele rzeczy w tym filmie jest na serio, ale być może to właśnie zdecydowało o jego fenomenie. Zbyt dużo filmów świątecznych stara się opowiadać śmiertelnie poważnie historie miłosne, mające niezaprzeczalne znaczenie dla wielu istnień, a tym samym popadają w kicz i niezamierzoną autoparodię. Tutaj nie ma tego zadęcia, jest wesoła, troszkę dziecięca zabawa, która pozwala poczuć się rówieśnikiem Kevina i śmiać się z jego pułapek dających szereg scen opartych na głupkowatym, slapstickowym humorze. To wciąż się sprawdza, bawi i wprowadza w ten oczekiwany nastrój. Co ciekawe, Joe Pesci i Daniel Stern, czyli odtwórcy kultowych złodziei, nie wierzyli, że z tego filmu może coś wyjść. Dlatego szarżowali w swoich rolach jak tylko się da i tego też powodu są one tak uroczo przerysowane.
Koniec końców wychodzi na to, że Kevin sam w domu i jego fenomen to coś, czego nie da się do końca opisać. John Williams, który stworzył niezapomnianą muzykę ilustracyjną, zgodził się w ostatniej chwili zastąpić poprzedniego kompozytora, bo film go oczarował. Kevin sam w domu jest jak układanka, w której każdy element znajduje się na swoim miejscu. Pozwala poczuć święta dzięki historii, emocjom i sile nostalgii.