Konklawe: na styku sztuki filmowej i papieskiego tronu, czyli mariaż Hollywood i Watykanu
13-letni pontyfikat papieża Franciszka dobiegł końca. Kościół katolicki stoi u progu bardzo ważnych decyzji. Za kilkanaście dni dojdzie do wydarzenia, które rozpala wyobraźnie zwykłych ludzi, ale także twórców filmowych.
Konklawe – to słowo już niedługo będzie w światowych mediach odmieniane przez wszystkie przypadki. Kardynałowie z całego świata przybędą do Rzymu, by za Spiżową Bramą zdecydować, kto zasiądzie na Tronie Piotrowym i będzie przewodził Kościołowi katolickiemu.
Nie ma chyba w dzisiejszym świecie bardziej tajemniczego obrzędu niż konklawe. A gdzie tajemnice, tam domysły i teorie. Skoro nikt nie chce dokładnie wyjaśnić procesów zachodzących w Watykanie, pojawia się pole do interpretacji. To w 2000 roku wykorzystał Dan Brown, tworząc postać Roberta Langdona. Autor raczej nie mógł przypuszczać, że jego dzieła zrobią aż taką furorę, a on stanie się jednym z najbardziej poczytnych pisarzy w historii współczesnej literatury.
Problem z Kodem...
Rok 2006. Do kin wchodzi niezwykle kontrowersyjny obraz pod tytułem Kod da Vinci z Tomem Hanksem w roli głównej. Film wstrząsa fundamentami Kościoła, ale skupia się bardziej na podstawach wiary katolickiej aniżeli Watykanie. Dopiero trzy lata później Hollywood wypuszcza Anioły i demony, w którym pojawia się wątek konklawe. Jest to film akcji połączony z kryminałem. I choć Dan Brown, a także każda inna osoba pracująca przy ekranizacji powieści, niemal na każdym kroku podkreślali, że wszystko jest fikcją, to ludzie mimo wszystko doszukiwali się w tym wszystkim strzępów prawdy. Spiski, tajne organizacje, zamachy, porwania, a w tle trudny i mozolny proces wyboru papieża.
Kościół katolicki nie raz potępiał Kod da Vinci i jego kontynuacje. Jednak mimo to każda część trylogii okazywała się sukcesem (przynajmniej finansowym). Można oczywiście przyczepić się do poziomu realizacji tych filmów. W Kodzie... brakuje tempa i stawki, w Aniołach rozwiązanie zagadki jest dość przewidywalne, na kolana nie rzuca też jakość dialogów. Jednak nie można odmówić im pomysłowości w wypełnianiu pewnych luk. Najpierw Dan Brown, a później ludzie odpowiedzialni za scenariusz na podstawie jego dzieł, puścili wodze fantazji i ze strzępków stworzyli nieco naciągany, ale mimo wszystko odrobinę spójny obraz. Wykorzystali do tego sztukę, pewien rodzaj plotkarskiej legendy, kilka wątpliwej autentyczności tekstów i teorii. Białe plamy, których Kościół nie chce pomalować, stały się polem do popisu dla fantastów.

Przeszłość kontratakuje
Nie od dziś wiadomo, że Kościół katolicki ma niechlubną przeszłość, o której najchętniej by zapomniał. Przełom XV i XVI wieku jest tego najlepszym przykładem. Tutaj również, jak w przypadku Kodu da Vinci, wszystko zaczęło się od książki. I to nie byle jakiego autora, bo samego wielkiego Maria Puza (autora Ojca Chrzestnego). Amerykanin włoskiego pochodzenia zdecydował się przerzucić swoją uwagę z mafii Corleone na mafię Borgiów. W 2001 roku już po śmierci autora została wydana książka o rodzinie człowieka, który stał się papieżem Aleksandrem VI.
Pierwsza próba przeniesienia na ekran historii Rodriga Borgii miała miejsce już w 2006 roku. Jednak tamto Konklawe przeszło bez większego echa. Produkcja była średnio dopracowana, w oczy kłuła tania scenografia i średniej jakości kostiumy. To nie był wielki hit. Zmarnowano potencjał, który drzemał w tej historii, a który w pełni wykorzystało HBO dopiero pięć lat później. Rodzina Borgiów z marszu wskoczyła na sam szczyt, zyskując całą rzeszę fanów. Bezkompromisowe podejście do ukazywania mrocznego oblicza Kościoła było czymś zupełnie nowym. Niezwykle odważna erotyka, morderstwa, zdrady i sceny batalistyczne – to wszystko spodobało się widowni, choć pewnie niespecjalnie ucieszyło hierarchów z Watykanu.
W serialu Rodzina Borgiów na samym początku pierwszego sezonu ukazano także, jak w dawnych czasach mogło wyglądać konklawe. To obraz wielkiej polityki, ambicji włoskich rodzin, styku władzy świeckiej i duchownej. Ta historia w większości wydarzyła się naprawdę, choć znajdują się w niej także elementy fikcji. Rodzina Borgiów na stałe wpisało się w nurt pewnego, skądinąd dość słusznego, ataku na Kościół poprzez argumenty odnoszone do jego koszmarnej przeszłości.
Inną produkcją skupioną wokół wyboru papieża, która krytykuje przeszłość Kościoła i ukazuje, jaką zgniłą organizacją był w średniowieczu, jest niewątpliwie Papieżyca Joanna z 2009 roku (remake filmu z roku 1972). Podobnie jak z Kodem da Vinci, mamy tu do czynienia ze swobodną interpretacją legend, naciąganiem faktów pod tezę oraz wymyślaniem absurdalnych rozwiązań, mających wywołać dobrze sprzedającą się kontrowersję. Tytuł ten nawet w najmniejszym stopniu nie powtórzył sukcesu dzieła z Tomem Hanksem. Sama historia nie wystarczyła, bo kulawe wykonanie i nazbyt nachalna próba wciśnięcia do fabuły niemal wszystkiego, co tylko się dało, przyniosło efekt odwrotny od oczekiwanego. Przez to dzisiaj niewielu ludzi pamięta o Papieżycy Joannie.

Kościół w świetle nieco bardziej pozytywnym
Na rok przed Kodem da Vinci i pierwszym obrazem o Rodrigu Borgii powstaje filmowa laurka o polskim papieżu, a raczej o jego drodze do objęcia pontyfikatu: Karol – człowiek, który został papieżem. Europejczycy oddają hołd wielkiemu człowiekowi, jakim był Karol Wojtyła. W monumentalnej biografii ukazują drogę młodego kapłana. Co ciekawe, do głównej roli rozpatrywany był brytyjski aktor, Jude Law, który jeszcze pojawi się w tym tekście. Wyścig o zagranie przyszłego Jana Pawła II wygrał Piotr Adamczyk, który wywiązał się ze swojego zadania lepiej niż dobrze. Karol... to film niezwykle ciepły, bardzo dobrze zrealizowany. Jednak wpisuje się on w inny nurt – kina traktującego Kościół z niezwykłym uwielbieniem. Nawet jeżeli przedstawia coś niepokojącego, to robi to w taki sposób, by nie zachwiać ludzką wiarą.
Podobnie jest z kontynuacją, czyli z filmem Karol – papież, który pozostał człowiekiem. W obu przypadkach mamy do czynienia z ogromnym pietyzmem. Obraz w żadnym momencie nie chce pokazać Kościoła w złym świetle, do czego ma absolutne prawo. Tak samo jak ma prawo pokazać własne spojrzenie na konklawe. Tutaj nie zobaczymy wielkiej polityki, a raczej ludzi kierujących się sumieniem i odpowiedzialnością za trwałość wiary. Otrzymujemy mało szczegółów. Twórcy bardziej niż na formie skupiają się na treści. Chcą przekazać obraz zgody, zawartej w imię wyższego celu. Ambicje poszczególnych kardynałów bardzo szybko i łatwo schodzą na drugi plan.
W ten sam nurt pewnej ochrony wiary katolickiej wpisuje się film Habemus Papam z 2011, w którym jedną z dużych ról gra Polak, Jerzy Stuhr. To przede wszystkim kolejne oryginalne spojrzenie na samo konklawe, a później na pewien kryzys mentalny papieża. To połączenie miejscami poważnego dramatu z lekką, przystępną komedią. To ludzka twarz Kościoła, ciepła i znów pozbawiona poważnych skaz. Kardynałowie są mili i otwarci, nie widać w nich grama zgorzkniałości, buty czy pychy.

Kościół nowoczesny
W filmie z 2019 roku mamy dwa konklawe i dwóch papieży. Jest to jedna z najbardziej specyficznych rzeczy, jakie wydarzyły się w kinie, ponieważ obaj uczestnicy prezentowanego obrazu żyli w momencie jego premiery. Było wiadomo, że większość wydarzeń z filmu jest zwyczajnie zmyślona, że to bardziej efekt twórczej wyobraźni, pewne pobożne życzenia autora scenariusza. Choć Dwóch papieży stoi na wybitnym poziomie aktorskim, to jednak nie można nie odnieść wrażenia, że jest to wizja całkowicie odrealniona. Oczywiście wiadomym jest, jak różne poglądy na wiarę mieli Ojciec Święty Franciszek i Ojciec Święty Benedykt (XVI) i akurat to przedstawiono z wielką dbałością o szczegóły, jednakże nie można było aż tak naginać nieodległych przecież faktów. Licentia poetica nie usprawiedliwia wszystkiego. Film Dwóch papieży to pięknie przyozdobiona manipulacja. Próba zawłaszczenia sobie prawa do pokazywania, który kierunek w Kościele jest tym właściwym.
Dodatkowo to przełamywanie poważnych tematów tymi błahymi – piłka nożna, pizza, gra na pianinie. Watykan jako ostoja normalsów. Papieże jako część prostego ludu. Zakłamana i bardzo naiwna wizja tego, czym jest Stolica Apostolska. Gdyby jeszcze twórcy tego filmu nie osadzili historii w rzeczywistych realiach, gdyby zdecydowali się jakoś to zakamuflować... Tymczasem mamy dwie żyjące w teraźniejszości osoby, które nigdy nie odbyły rozmów sugerowanych przez scenarzystę, nigdy nie darzyły się wielką przyjaźnią ani nie tworzyły przedstawionej na ekranie relacji. Dysonans, który ten film wywołuje, jest dość duży. Bo aktorsko jest to produkcja urzekająca, fabuła przynosi uśmiech, ale jednak gdzieś w środku czuje się, że to przesłodzone kłamstwo, lukrowanie wizerunków przedstawionych postaci.
Co innego film z 2024 roku, Konklawe z Ralfem Fiennesem. Produkcja, która powala technikaliami. Udźwiękowienie to majstersztyk. Wspaniała muzyka, scenografia i kostiumy sprawiają, że widz czuje się tak, jakby otwarto przed nim Spiżową Bramę i wpuszczono go na głosowanie kardynałów. To absolutnie najlepsza, najbardziej spójna i być może najbliższa prawdy imaginacja procesu wyboru papieża. I choć nie jestem fanem samego scenariusza filmu, który wydaje się prosty i przewidywalny, to jednak potrafię docenić to, jak bardzo ten film stara się być obiektywny. Oczywiście nie przypuszcza frontalnego ataku na fundamenty Kościoła, ale w jakimś stopniu stara się pokazać jego problemy. Konklawe pozostawia też widza ze swoistą nadzieją, że prędzej czy później kardynałowie i papież znajdą solucję, zaprowadzą Kościół w miejsce, w którym powinien się znajdować, a na Ziemi zatriumfuje królestwo sumienia.

Seriale HBO
Na koniec zostawiłem sobie dwa seriale, z którymi mam największy problem. Najpierw Młody papież z Judem Lawem. Brytyjczykowi nie udało się zagrać Jana Pawła II, postanowił więc odegrać rolę Piusa XIII. Z jednej strony jest polityka watykańska, ambicje poszczególnych kardynałów, ich chęć rządzenia z tylnego szeregu, z drugiej próba pokazania papieża jako równego gościa, osiedlowego chłopaka lubiącego życie, ale jednocześnie posiadającego bardzo konserwatywne poglądy. Oryginalna, ale nieco dziwna wizja Watykanu. Jak dla mnie jest to obraz zbędny i karykaturalny, nastawiony już tylko na kontrowersje. Kod da Vinci był "jakiś", stała za nim pewna przemyślana koncepcja. Dan Brown łączył niedopowiedzenia, celowo dobierając najbardziej absurdalne teorie i szukając choćby minimalnych wskazówek mogących je uwiarygodnić. W Młodym papieżu mamy dziwną pseudoprofanację najważniejszych założeń kościelnej struktury.
Jeszcze gorzej sprawa wygląda z kontynuacją. Nowy papież zaczyna się bardzo dziwnym intro, a potem w zasadzie nie wie, co chce przekazać. Czy chce być poważny, czy obrazoburczy? A może pokrzepiający? Jedno jest pewne, oba te seriale ukazują kolejną wersję wyboru papieża. Konklawe jako zbiór ambitnych osobowości, jako wydarzenie przesiąknięte do szpiku polityką. A to raczej jest prawda.
Wracamy więc do początku. Tam, gdzie nie ma jasnego przekazu ani wyjaśnienia, zawsze będzie pole do interpretacji i snucia nawet tych nieprawdopodobnych domysłów. Konklawe rozpala wyobraźnię. Watykan rozpala wyobraźnię! Wszystko, co krąży wokół Stolicy Apostolskiej, owiane jest mgiełką mistycyzmu. Spiżowa Brama jest miejscem styku rzeczywistości z fantazją; tego, co ludzkie, z tym, co boskie; nowoczesności z przesadnym tradycjonalizmem. A kino korzysta z tego wielkiego niedomówienia i tworzy coraz to nowsze wizje mikroświata skupionego wokół Kaplicy Sykstyńskiej.

