Który filmowy Batman był najlepszy? Bruce Wayne, czyli przegryw i piwniczak
Batman to ikona popkultury, którą każdy pokochał – z różnych powodów i przy okazji różnych adaptacji. Ja chciałbym udowodnić, dlaczego The Batman jest najlepszą z nich.
Batman jako postać skończył w tym roku 85 lat. To już poczciwy staruszek, ale jego popularność wcale nie słabnie. Komiksy, filmy i gry wciąż cieszą się sporym zainteresowaniem czytelników. Niedawno w kinach triumfy święcił Batman z Robertem Pattinsonem w roli głównej, a przecież jeszcze przed nim mieliśmy do czynienia z wieloma odtwórcami roli Mrocznego Rycerza. Nie każdy z tych tytułów był tak samo dobry – niektóre robiły z marką to, co komiksowy Bane z kręgosłupem Batmana. Inne z kolei przywracały mu blask. Przegląd wszystkich Batmanów to temat na inny tekst. Teraz chciałbym się skupić na jednej, konkretnej adaptacji.
The Batman z 2022 roku w reżyserii Matta Reevesa nie miał łatwo. Film był kręcony jeszcze w czasach pandemii, a zamieszanie wokół DCEU (które nie było ani żywe, ani w pełni martwe) na pewno nie pomagało. W sieci toczył się również dyskurs na temat Roberta Pattinsona, bo wiele osób kojarzyło go jedynie z serii Zmierzch. Dziś chciałbym udowodnić, że The Batman jest najlepszym aktorskim Mrocznym Rycerzem spośród wszystkich dotychczasowych.
Od bezzębnego nietoperka do Zemsty
Kiedy w sieci pojawiły się doniesienia o tym, że w głównej roli obsadzono Roberta Pattinsona, wśród fanów zawrzało. Nie każdy był przekonany do tego castingu, głównie z powodu angażu w serii Zmierzch. Wiele osób nie miało pojęcia o ogromnym rozwoju, który zaliczył ten aktor. A przecież gwiazdor – podobnie do Batmana trenującego w Lidze Zabójców – szkolił się pod okiem ciekawych i kreatywnych reżyserów, którzy wyciągnęli z niego to, co najlepsze. Osobiście nie miałem wątpliwości, że Robert Pattinson podoła temu zadaniu. Samo obsadzenie go w tej roli wskazywało kierunek, w jakim zamierza podążać Matt Reeves z tą konkretną adaptacją. I czy się udało?
Oczywiście, że tak. Robert Pattinson to świetny aktor – jeden z najlepszych ze swojego pokolenia! – który wsiąknął w postać Mrocznego Rycerza. Dodał mu wrażliwości i pierwiastka dziwności, ale nawet przez moment nie dało się odczuć, że to aktor, a nie postać. To, co powiem, może się wydać kontrowersyjne, ale podobne zdanie mam na temat większości odtwórców tej roli z przeszłości. Uważam, że każdy (albo prawie każdy aktor) podołał zadaniu wcielenia się w Księcia Gotham i idealnie pasował do konwencji filmu oraz wizji artystycznej reżysera.
Robert Pattinson udowodnił również, że białe oczy u Batmana, przypominające postacie z kreskówek, to fatalny pomysł. Aktor świetnie "grał oczami" – to nimi przekazywał najwięcej emocji. Był w stanie pokazać szok, wściekłość, złamanie, ulgę. Robert Pattinson nadał tej postaci wielowymiarowość, której potrzebowała – jak Bruce kolejnych gadżetów w swoim zapasie.
Trzy billboardy za Gotham
Dla Batmana od gadżetów ważniejsze jest Gotham. Miasto oślizgłe, przesiąknięte korupcją, ale jednocześnie takie, za które chce się po prostu walczyć. W filmach Tima Burtona Gotham miało swój niepowtarzalny, niemal gotycki charakter. Dało się wsiąknąć w ten świat! Zazdrościłem aktorom, że mogli poruszać się po pięknie zbudowanych planach. Kiedy stery przejął Christopher Nolan, z początku się to nie zmieniło. Batman - Początek nadal oferował świetną, wyjątkową i odmienną wizję na przedstawienie tego kultowego miasta. Problemy pojawiły się dopiero przy okazji Mrocznego Rycerza, bo Gotham zaczęło przypominać Chicago pozbawione charakteru, polotu i finezji. To mogło być miasto jak każde inne. Pasowało do wizji artysty, ale nie pasowało do postaci Batmana. Z kolei Zack Snyder stanął w rozkroku, a jego Gotham nie było ani takie, ani takie. Dostaliśmy go też mało.
Gotham Matta Reevesa jest nieprawdopodobne wizualnie. Wszystko jest przemyślane w najmniejszym szczególe. W cudowny sposób łączy gotycki sznyt Burtona, klimat noire z filmów Finchera oraz nowoczesność współczesnego świata. W trakcie seansu od razu można poczuć, że zanurzyło się w innym, wyjątkowym świecie. Nieważne, czy odwiedzamy Iceberg Lounge, posterunek policji, dom Seliny Kyle, czy Bruce'a Wayne'a – każda z lokacji ma własny charakter i duszę. Są wiecznie pogrążone w ciemności, mroku i deszczu, ociekające klimatem filmów kryminalnych. A wszystko to podkreślone pięknymi zdjęciami Greiga Frasera, który nie ma sobie równych w korzystaniu z The Volume.
Nieślubne dziecko Zodiaka i Siedem
The Batman to również kryminał z krwi i kości. Po raz pierwszy postawiono tak wielki nacisk na zdolności detektywistyczne Batmana, z których słynie ta postać w komiksach. Jak to w większości filmów tego typu można przyczepiać się do skrótowości, dużo szczęścia i przypadku. Nie można jednak odmówić mu niesamowitego klimatu i tego, że Batman w końcu jest detektywem. Właśnie na to czekałem! Riddler manipuluje wydarzeniami zza kulis, ma wszystko idealnie poukładane według swojego chorego planu i tylko Batman oraz jego intelekt są w stanie to powstrzymać. Nie chodzi o niesamowite sceny akcji, wielkie wybuchy i jak największą rozwałkę miałkich efektów specjalnych rzuconą widzowi na pożarcie. W centrum pozostaje walka dwóch genialnych umysłów.
Tu również można dopatrzyć się inspiracji Fincherem. Nie widzę w tym nic złego – jeśli się wzorować, to na najlepszych. Z The Batman bije wręcz klimat Siedem czy Zodiaka, co widać szczególnie po postaci zagadkowego Riddlera. Bardzo mnie cieszyło, że w tej historii postawiono nacisk na Batmana. W filmach Nolana potrafił on zniknąć na ogrom czasu, a tu rzadko kiedy rozpływa się w chmurze nietoperzy z ekranu. Matt Reeves wydziela ogromną porcję czasu ekranowego dla swojego protagonisty. I było to najlepsze możliwe zagranie, by przekonać publiczność do nowego Nietoperza.
Po piąte – nie zabijaj
To jedna z najważniejszych cech Batmana. Czy faktem jest, że z tego powodu wielu przestępców nadal krąży po ulicach Gotham i morduje kolejne ofiary? Oczywiście, że tak. Czy jest to również pokaz absolutnego heroizmu Mrocznego Rycerza, który niezależnie od okoliczności wierzy, że wróg może się jeszcze nawrócić? Zdecydowanie tak.
Większość filmów aktorskich miała bardzo wątpliwe podejście do tej fundamentalnej zasady (bardzo się staram nie wymienić tu konkretnego reżysera, który uważa, że zasada Batmana jest do bani, z czym się nie zgadzam). Batman Keatona zabijał bez mrugnięcia okiem, z kolei Christopher Nolan próbował to ukryć za pokrętną logiką w stylu: "Skoro cię nie zabiłem bezpośrednio, ale nie uratowałem, to się nie liczy". To bardzo dziecinne podejście do kwestii, która dotychczas ograna była najlepiej przez najbardziej znienawidzone filmy z Mrocznym Rycerzem, czyli te Schumachera. Tam Batman faktycznie nie zabijał. I nie zabija też u Reevesa. Jestem przekonany, że pojawi się ktoś, kto powie, że scena pościgu za Pingwinem doprowadziła do śmierci cywilów. To prawda, ale nie wynikało to z winy Nietoperza. To Pingwin doprowadził do wypadków i śmierci tylu osób. Sam Batman w filmie nie zabił nikogo, co mnie ucieszyło. Dobrze, że Matt Reeves podszedł na poważnie do tej zasady, bo dzięki temu ta postać jest wyjątkowa.
Ranking najważniejszych przeciwników Batmana
Bruce Wayne, czyli przegryw i piwniczak
Bruce Wayne w wykonaniu Roberta Pattinsona to absolutny przegryw – obrośnięty kurzem i zaniedbany piwniczak, który nie potrafi budować zdrowych relacji z innymi ludźmi. Uważam, że to coś absolutnie pięknego. Cieszę się, że nie wciskano na siłę wątku milionera-playboya, bo nie pasowało to do tej interpretacji postaci. Podejście Matta Reevesa podkreśliło natomiast traumy i blizny na psychice młodego Wayne'a. To wiarygodne, że wychowany przez surowego lokaja (byłego żołnierza) po śmierci rodziców miał problem z relacjami międzyludzkimi. Bruce jest zamknięty w sobie, prawie nie śpi i postrzega siebie w pierwszej kolejności jako Batmana, a potem dopiero nieszczęsnego, zwykłego człowieka. To idealnie współgra z motywem zemsty i faktem, że on sam tak się tytułuje.
Podoba mi się również, że mimo drzemiącej w nim brutalności i chęci zemsty, która sprawia, że każdy pojedynek traktuje osobiście, nie jest to pociągnięte do ekstremum. Nigdy nie łamie swojej zasady, nawet jeśli wysyła zbirów na wózki inwalidzkie. Takie podejście do postaci jeszcze lepiej wieńczy finałowa sekwencja, w której Batman staje się symbolem nadziei dla mieszkańców Gotham, a nie kolejnym szaleńcem w masce, który okłada każdego, kto się napatoczy. Droga tego bohatera została świetnie obmyślona i poprowadzona na przestrzeni całego filmu.
Bruce bez maski jest jak dziecko we mgle, ale nawet i w niej brakuje mu pewności siebie, co widać szczególnie w relacji z Seliną Kyle, która na każdym kroku go onieśmiela i odziera z tej mistyczności. To Batman desperacko potrzebujący ludzi dookoła siebie. Ludzi, którzy mogliby o niego zadbać i których on sam mógłby chronić, żeby nie powtórzyć sytuacji z rodzicami. A jednak jest do tego niezdolny z emocjonalnego punktu widzenia.
To świetny punkt wyjścia dla nowej, świeżej adaptacji, która podeszła do Księcia Gotham w inny sposób niż poprzednie. A w przyszłości i tak na pewno znajdzie się miejsce, żeby ten mógł wozić się drogimi autami i flirtować z każdą napotkaną kobietą. Jednak ta konkretna wersja postaci jest zdecydowanie moją ulubioną, bo nie wynika z widzimisię reżysera, a z przeszłości postaci, której traumy wszyscy dobrze znają.
Mój ziomo Gordon
Seria od zawsze słynęła nie tylko z ciekawych i wyjątkowych złoczyńców, ale też z postaci pobocznych. Chodzi o balansującą na granicy dobra i zła Kobietę Kot; sprawiedliwego, choć pełnego wad Gordona czy Alfreda, robiącego wszystko, co można dla Bruce’a. Każda z tych postaci jest ważna dla Mrocznego Rycerza w inny sposób.
Selina Kyle była w tej historii papierkiem lakmusowym dla Gacka. Udowodniła, że może do woli siedzieć w piwnicy, słuchać Nirvany i mamrotać o byciu Zemstą, ale i tak na koniec dnia jest po prostu człowiekiem, który potrzebuje innych wokół siebie. To ona obnażyła go najbardziej i udowodniła mu, że nie ucieknie od swoich pragnień i emocji – nieważne, jak bardzo będzie je w sobie dusić. Może chować się za maską, ile wlezie, ale po jej zdjęciu jest nadal samotnym, młodym chłopakiem, który nie do końca poukładał sobie w głowie wszystko to, co stało się w przeszłości. Jego relacja z Kobietą Kot jest słodko-gorzka. Widać, że potrzebuje on w swoim życiu kogoś odobnego do niej, ale jednocześnie boi się tego zobowiązania. Na tym etapie nie jest też w stanie pogodzić takiej relacji z krucjatą wobec miasta. Relacja tych dwojga dodaje historii dynamiki, wprowadza potrzebny konflikt i najlepiej pokazuje, że Batman to nadal Bruce Wayne.
Mogłoby jednak być inaczej, gdyby nie Alfred. To on jest kompasem moralnym Bruce'a. I jednocześnie popycha go do działania. To nie jest już poczciwy staruszek w wykonaniu Michaela Caine'a, a surowy były żołnierz, który potrafi pomóc Batmanowi z rozwiązaniem spraw. Podoba mi się konsekwentne dążenie Matta Reevesa do tego, by te postaci różniły się od swoich poprzednich wersji.
A Gordon? Gordon to najlepszy ziomek Batmana. Było to podejście, którego kompletnie się nie spodziewałem, ale z którego byłem niezmiernie zadowolony. Jeffrey Wright nadał tej postaci dużo luzu i pozwolił jej na humor. Byłbym w stanie obejrzeć kilkunastoodcinkowy serial z tym duetem na ekranie, bo ich chemia jest po prostu świetna. To nadal poważny i jedyny dobry gliniarz w mieście, ale w kompletnie innej wersji niż dotychczas. I bardzo dobrze! Pobicie Gary'ego Oldmana w jego grze byłoby niemożliwe.
Nowe szaty Nietoperza
The Batman zaoferował nowe i świeże podejście do znanej i kochanej przez wielu postaci. Wo ważne, kiedy ma się do czynienia z tak leciwym bohaterem. Batman Roberta Pattinsona to postać z krwi i kości. Jego fundamentem są traumy z przeszłości, ukazane w doskonały sposób przez głównego odtwórcę roli. Cieszy mnie, że Pattinson zamknął usta wielu przeciwnikom tego castingu i bardzo współczuję kolejnemu aktorowi, który przywdzieje maskę Nietoperza. Ma przed sobą nie lada wyzwanie.
W filmie pojawiają się znajome elementy – na przykład przyziemność kojarzona z adaptacjami Nolana. Jednak Matt Reeves zakrywa ją komiksową estetyką. Dzięki zbudowaniu Gotham od postaw to wcale nie przeszkadza. Nie da się zapomnieć o tym, że jest to film komiksowy.
To również świetny punkt startowy dla nowej serii z tą postacią. W końcu Bruce'a Wayne'a dostaliśmy do tej pory tyle, co kot napłakał. Robert Pattinson pokazał, że potrafi udźwignąć rolę Mrocznego Rycerza, więc sądzę, że bez problemu poradzi sobie z drugą tożsamością tego bohatera.