To był Sherlock najbardziej zgodny z wizją Doyle’a. Wciąż czekam na kolejną część
Tego, że Robert Downey Jr stał się największym z wielkich ekranowych superbohaterów, nikt i nic mu już nie odbierze. Być może zatem pora, by powrócił on do roli równie ikonicznego, aczkolwiek bardziej „lokalnego”, bo związanego z Wielką Brytanią, bohatera.
Sherlock Holmes, genialny londyński detektyw, od chwili swojego „debiutu” w 1887 r. stał się jedną z ikon nie tylko współczesnej popkultury, ale kanonu literatury jako takiej. Ekscentryczny mężczyzna w charakterystycznej czapce i z fajką, posługujący się w swoich śledztwach złożonymi metodami dedukcji, szybko zaskarbił sobie sympatię – wpierw czytelników powieści i opowiadań sir Arthura Conan Doyle'a, a później odbiorców kolejnych mediów.
Trudno zliczyć, jak wiele różnorodnych adaptacji kanonu Doyle'a dokonano: były wśród nich interpretacje Holmesa mniej lub bardziej podobne do swojego książkowego odpowiednika czy retellingi klasycznych historii umieszczonych w czasach współczesnych. Z kolei różnoracy interpretatorzy zaczęli wręcz „dodawać” do istniejącego kanonu nowe postacie. Przykładem tego ostatniego jest choćby postać Enoli Holmes – młodszej siostry genialnego detektywa, której próżno szukać w materiale źródłowym.
Chyba najbardziej znaną adaptacją przygód Holmesa jest serial telewizyjny z Benedictem Cumberbatchem i Martinem Freemanem w rolach głównych. Sherlock stworzony przez Stevena Moffata i Marka Gatissa był właśnie serialem, w którym ikoniczną parę przyjaciół i współlokatorów przeniesiono z Londynu epoki wiktoriańskiej do XXI-wiecznej metropolii.
Choć serialowi nie sposób odmówić jakości (mimo spadku formy w 4. sezonie), a także świeżości pomysłu, w gąszczu wszystkich adaptacji Sherlocka Holmesa na inne media, istnieje również uniwersum starsze i dzisiaj nieco zapomniane, mimo tego, że to właśnie ono jest najbardziej zgodne z wizją Doyle'a. Uniwersum, w którym ostatni film miał premierę w 2011 r., natomiast od tego czasu – mimo okazjonalnych zapowiedzi – kwestia jego kontynuacji pozostaje sprawą otwartą. Dopiero ostatnia wypowiedź Susan Downey daje nadzieję na powrót świata Holmesa z Robertem Downeyem Jr. i Judem Law w rolach głównych.
Iron Man w czasach królowej Wiktorii czy Sherlock w nowoczesności?
Czy Holmesa da się nazwać superbohaterem? Teoretycznie tak, jeśli za jego supermoc uzna się genialny, analityczny umysł, dzięki któremu zawsze wyprzedza wrogów o dziesięć kroków. To porównanie jest o tyle istotne, że rola Holmesa przypadła w udziale Robertowi Downeyowi Jr. mniej więcej w tym samym czasie, co rola Tony'ego Starka, niejako wyciągając go z aktorskiego niebytu.
Guyowi Ritchiemu oraz scenarzystom filmu Sherlock Holmes z 2009 r. z pewnością udało się świetnie zrozumieć postać Holmesa z powieści i zbiorów opowiadań. Sherlock w interpretacji Downeya Jr. jest chaotyczny, arogancki, a przy tym genialny pod względem intelektualnym. Tak jak w materiale źródłowym nie stroni od fajki, narkotyków, hazardu czy walk ulicznych. Nie mówiąc już o ciągłym irytowaniu mieszkającego z nim doktora Watsona grą na skrzypcach w środku nocy. Przy wszystkich swoich niechlubnych cechach, ciągle pozostaje jednak ostoją prawa w Londynie i nadzieją dla nieco nieudolnych funkcjonariuszy Scotland Yardu.
Partnerujący mu Jude Law w roli doktora Watsona w niczym nie ustępuje głównemu bohaterowi. Bohatera przepełnia zarówno podziw dla niezwykłych zdolności detektywistycznych swojego przyjaciela, jak i rosnąca irytacja względem jego dziwactw. Nieustannie musi wybierać między chęcią ułożenia sobie życia z Mary Morstan i niesłabnącą chęcią przeżywania z Holmesem kolejnych przygód. Rzecz w tym, że w te przygody niejednokrotnie jest on „wciągany” bez własnego udziału i woli, co dodatkowo potęguje skomplikowane relacje z Holmesem.
Tym, co zdecydowanie wpływa korzystnie na wizję Guya Ritchiego, jest umiejscowienie akcji Sherlocka Holmesa i stanowiącej jego kontynuację Gry Cieni w czasach typowych dla największego z literackich detektywów. Klimat końca XIX w., rzucane tu i ówdzie nawiązania do ówczesnej sytuacji geopolitycznej, pasują po prostu lepiej do świata i postaci Sherlocka niż czasy współczesne. Jeżdżące po ulicach Londynu dorożki, telegramy oraz rewolucja przemysłowa są nie tylko zgodne z materiałem źródłowym – nieco lepiej oddziałują na wyobraźnię niż nowoczesne samochody i smartfony, typowe dla uwspółcześnionej wersji z Cumberbatchem w roli głównej.
Filmy Ritchiego wierniej oddały również postacie poboczne. Wprawdzie trudno mówić o ekranizacji sensu stricto – praktycznie każda ekranowa adaptacja Holmesa opowiada samodzielną, autorską historię scenarzystów, która z motywów Doyle'a jedynie zapożycza niektóre elementy – ale da się zauważyć punkty wspólne pomiędzy książkowym pierwowzorem a jej interpretacją. Na tym tle zdecydowanie wyróżnia się grany przez Jareda Harrisa profesor James Moriarty.
Profesor Moriarty jest o tyle interesującą postacią, że poza lakonicznym nazwaniem go „Napoleonem Zbrodni” i uczynieniem z niego arcywroga Holmesa, nie wiadomo wiele ani o nim samym, ani o jego motywacjach. Znany jest jedynie jego charakter – to bezwzględny, narcystyczny kryminalista z umiejętnościami dedukcji porównywalnymi do tych Holmesa. Te cechy zostały idealnie ukazane poprzez wersję Jareda Harrisa, podczas gdy motywacją nieuchwytnego profesora miało być w wersji Ritchiego wywołanie wojny światowej, co motywował tym, że „w ludzkiej podświadomości tkwi niezaspokojona żądza podbojów”. Stąd walka Holmesa z nim nie tylko stanowiła pojedynek samotnych indywidualistów, ale też była alegorią starcia ładu reprezentowanego przez Sherlocka z chaosem, który uosabiał Moriarty. Konfrontacja między nimi zakończyła się zaś upadkiem z wodospadu Reichenbach.
De facto konfrontację ładu z chaosem da się zauważyć również w Sherlocku z Benedictem Cumberbatchem. I choć bardzo doceniam grę aktorską Andrew Scotta, jego Jim Moriarty w niczym nie przypomina literackiego pierwowzoru. Znacznie bliżej mu do komiksowych superzłoczyńców pokroju Jokera czy Reverse-Flasha niż do makiawelicznego, ukierunkowanego na logikę geniusza zbrodni. Co więcej, zwrot akcji z czwartego sezonu serialu, zgodnie z którym Moriarty mógł być w istocie jedynie pionkiem w planie zemsty na bracie przygotowanym przez Eurus Holmes, nieco ujmuje mu sprawczości.
Oba typy mediów – bo i filmy, i serial – dotychczas zawiodły równie istotną dla postaci Sherlocka osobę, jaką jest Irene Adler. W obu przypadkach dość dobrze wypadło ukazanie na ekranie specyficznej relacji na pograniczu zauroczenia i nienawiści pomiędzy tą dwójką. Gorzej, że obie wersje postaci, choć odgrywały istotne role na pewnym etapie fabuły, zostały równie szybko (i dość gwałtownie) z niej usunięte. Irene Adler z produkcji Ritchiego została wręcz ofiarą Moriarty'ego (czy śmiertelną, czy nie, nie wiadomo do dziś), z kolei serialowa zniknęła po poświęconym jej odcinku (w kolejnych występowała jedynie w formie niewielkiego easter-egga).
Czemu powrót sagi Ritchiego jest dobrym pomysłem?
Raczej nie powinno dziwić, dlaczego filmowa seria o Sherlocku została odłożona na półkę, pomimo sukcesu krytycznego i komercyjnego. MCU i granie postaci Tony’ego Starka praktycznie „wchłonęły” Roberta Downeya Jr. na ponad dekadę, nie inaczej było z Judem Law, który jest aktorem równie znanym. Ściągnięcie gwiazd podobnego kalibru (i to jeszcze wliczając ich harmonogramy) jest trudnym przedsięwzięciem z logistycznego punktu widzenia. Choć producenci nigdy nie mówią „nie”, wskazują, że trzecia część przygód detektywa powinna zostać wyprodukowana, „kiedy nadejdzie odpowiedni moment i z odpowiednimi ludźmi”.
A pewne wątki z Sherlocka Holmesa i Gry Cieni wciąż czekają na zamknięcie. Watson nie wie o tym, że Holmes przeżył starcie z Moriartym, a los Irene Adler pozostaje pod znakiem zapytania. Poza tym sprzyjający profesorowi pułkownik Sebastian Moran (postać będąca głównym antagonistą opowiadania Pusty Dom, w którym to Holmes powrócił z martwych) uniknął schwytania. Pozostaje jeszcze kwestia narracyjnego mrugnięcia okiem do widzów w postaci pytajnika postawionego przez Holmesa po słowie „Koniec” w drugim filmie.
Detektywistyczny Marvel – czy to może się udać?
Nie bez znaczenia pozostają również aspiracje zarówno twórców, jak i Roberta Downeya Jr. do stworzenia nieco podobnego do marvelowskiego uniwersum. Punktem wyjścia dla nowych filmów o nowych postaciach ze świata Sherlocka Holmesa rzekomo ma być właśnie trzecia część. Trudno jednak gdybać, czy którykolwiek z tych górnolotnych planów dojdzie do skutku. W końcu niepewny jest los samej trzeciej części przygód Holmesa i Watsona na wielkim ekranie. Aktualizacje w temacie pojawiają się raz za razem, jednakże bez istotniejszych konkretów. Można to porównać do równie długotrwałego oczekiwania na wydanie Wichrów zimy George’a R.R. Martina.
Plany budowy rozbudowanego uniwersum nie są niczym dziwnym, patrząc na kształt obecnej popkultury. W pomyśle dotyczącym Sherlocka Holmesa tkwi tym większy potencjał, że mowa nie o kolejnej już superbohaterskiej serii, a o sadze kryminalnej w wiktoriańskiej Anglii. Co więcej, świat Sherlocka, wraz z plejadą występujących w nim postaci, jak najbardziej zasługuje na szersze ukazanie.
Tyle tylko, że – jak pokazuje praktyka – do pracy nad wspólnym uniwersum wymagany jest konkretny plan. Kinowe Uniwersum Marvela jako jedyne dotąd odniosło sukces z podobnym formatem (a i to tylko przy okazji Sagi Nieskończoności). Nieistniejące już DCEU, które według Warner Bros miało powtórzyć sukces Marvel Studios, okazało się w najlepszym razie przeciętną franczyzą z chaotyczną strukturą i wyraźnym brakiem spójnego pomysłu na jego kierunek. MCU od momentu rozpoczęcia Sagi Multiwersum zaczyna zapełniać próżnię po konkurencyjnej serii – liczne zakulisowe problemy, dokrętki dotyczące na tę chwilę praktycznego każdego filmu i coraz bardziej powszechne przetasowania, co do ogólnego kierunku franczyzy nie są dobrymi zwiastunami.
Trudno orzekać o czymkolwiek, skoro na dobrą sprawę nie wiadomo, czy Sherlock Holmes w wydaniu Roberta Downeya Jr. kiedykolwiek powróci na ekrany kin. Byłby to powrót na pewno interesujący zarówno dla fanów pierwszych filmów, jak i samego aktora, który w miejsce kostiumu Iron Mana przywdziałby ponownie odzienie najsłynniejszego spośród detektywów. Pozostaje poczekać i przekonać się, co ostatecznie przyniesie przyszłość.