Jaki będzie nowy Malanowski? Grabowski pięknie wspomina zmarłego kolegę: urzekający i prawdziwy [WYWIAD]
Andrzej Grabowski podzielił się ze mną nowinkami o nadchodzącym serialu Malanowski. Nowe rozdanie. Wcieli się w brata kultowego protagonisty odgrywanego przez śp. Bronisława Cieślaka.
Już we wrześniu w Polsacie odbędzie się premiera serialu Malanowski. Nowe rozdanie, który po śmierci Bronisława Cieślaka powróci z Andrzejem Grabowskim w roli głównej. Wcieli się on w brata kultowego bohatera i poprowadzi jego agencję detektywistyczną. Jaki będzie nowy Malanowski? Jak zmieniła się praca na planie filmowym? I w końcu – czy Andrzej Grabowski powróci kiedykolwiek do roli Ferdynanda Kiepskiego lub Gebelsa z Pitbulla?
Wiktor Stochmal: Podziwiam pana za to, że nie pozwolił się pan zaszufladkować i nieustannie poszukuje ciekawych wyzwań – nie tylko w filmie czy serialach, ale też w stand-upach. W związku z tym moje pytanie brzmi: jaka rola była dotychczas największym wyzwaniem?
Andrzej Grabowski: Każda rola jest wyzwaniem. Każda jest nowa, inna, nawet jeśli ludziom wydaje się podobna. Gra to w końcu jeden człowiek, więc rola zawsze będzie nosiła cechy aktora.
Przełomowa rola była dawno temu, w roku 1995, gdy ja, traktowany jako taki swawolny dyzio i facet od kreacji łobuzów, zostałem obsadzony w świetnym dramacie Słowackiego Sen srebrny Salomei. Grały w nim same tuzy – Olbrychski, Radziwiłowicz, Olgierd Łukaszewicz. Dostałem też jedną z dużych ról. Sam nie wiem dlaczego. Dzięki tej roli dostałem angaż w Bożej podszewce. A Boża podszewka to była moja pierwsza duża rola. To był serial, ale z rodzaju tych artystycznych. Już się nie kręci takich produkcji, choć powoli się do tego wraca. Potem zaczął się inny rodzaj seriali – Świat według Kiepskich, Miodowe lata, Labirynt. Mniej artystyczne, ale nie gorsze. Każda duża rola jest przełomem. Przełomem był np. Gebels w Pitbullu, bo wyrwałem się wtedy od Ferdka.
Czy da się przewidzieć, że dana rola będzie przełomem lub urośnie do miana kultowej?
To jest dziwne. Gdy brałem rolę Ferdka Kiepskiego (a właściwie Ludwika, bo tak miał na imię; to ja mu je zmieniłem), nie spodziewałem się, że serial stanie się kultowy. Myślałem, że to coś na przetrwanie, bo miałem wówczas trudny czas w teatrze. Poza tym to część mojego zawodu, więc biorę to, co mi dają. A teraz o Kiepskich mówi się w kategoriach kultowości.
A kto by się spodziewał, że Columbo będzie kultowym serialem? Głupawy serialik zrobiony na prostych zasadach – o facecie, który był nieporządny, który udawał, że zapominał o różnych rzeczach, ciągle mówił o swojej żonie i rozwiązywał zagadki kryminalne. Każda rola może stać się przełomowa.
Skoro jesteśmy przy ciepłych wspomnieniach. Podobno darzył pan wielkim szacunkiem swojego ekranowego brata, Bronisława Cieślaka. Za co najbardziej go pan cenił?
Bronek był bardzo dobrym aktorem bez typowego wykształcenia aktorskiego. Proszę nie zrozumieć mnie źle. Nie dzielę aktorów na amatorów i profesjonalistów, a na dobrych i złych. On nie grał w Hamlecie czy Zemście. Wszedł do tego świata jako redaktor, z wykształcenia dziennikarz z Krakowa, który był niezwykle naturalny. Nie grał, a po prostu był. Mówił prawdę. To było najcenniejsze. I ta jego olbrzymia charyzma. Bronek z 07 zgłoś się niewiele się różnił (oprócz wieku i wyglądu) od Malanowskiego. Bardzo podobnie to wszystko prowadził, ale był urzekający, prawdziwy, naturalny. I miał charyzmę.
Wiele osób może się zastanawiać, jaki będzie nowy szef. Jakim jednym słowem opisałby pan swojego bohatera?
Ja też się zastanawiam, jaki będzie ten Malanowski. Nie mam zwyczaju oglądać tego, co nagrywam. Jak robili pokaz kilku odcinków i zaprosili mnie, to odmówiłem, bo ja nie chcę siebie oglądać. Nie lubię tego. I nie mam zielonego pojęcia, jaki on będzie. Moje wyobrażenie o postaci, którą gram, może być zupełnie inne. Wielokrotnie oglądałem po jakimś czasie rzeczy, które nagrywałem. Myślałem: "Jezus Maria, to ja tak zagrałem?".
Mówił pan, że Malanowski nie będzie "typowym gliniarzem", bo nie będzie biegać za przestępcami ani bezpośrednio dowodzić oddziałem. Czy można powiedzieć, że będzie on swego rodzaju mentorem dla młodszych detektywów?
Gdy produkcja zaproponowała mi rolę, to nie chciałem się zgodzić. Pomyślałem: "Będę udawać Bronka Cieślaka? Nie, to nie ma sensu". A jednak bardzo na to nalegali. Pomyślałem więc o tym, skąd mógł się wziąć brat Malanowskiego, o którym bohater nawet nie wspomniał. Nie było mowy, że ma brata – że cokolwiek z nim robi czy chociażby koresponduje. Wobec tego wymyśliłem, że mężczyzna był za granicą i nie utrzymywał kontaktu z bratem. A czym się zajmował? To jest właśnie zagadka. Był w Legii Cudzoziemskiej? Policji? Interpolu? A może mafii? W końcu jest dość bogaty.
Czyli miał pan również wpływ na kreowanie postaci? Nie było tak, że dostawał pan tylko scenariusz do grania?
Miałem wpływ. Pod tym właśnie warunkiem zgodziłem się zagrać. Życie mojego Malanowskiego potoczyło się tragicznie. Przyjechał do Polski na pogrzeb brata, który zapisał mu biuro. Nie chciałem siedzieć w biurze, biegać z pistoletem, udawać detektywa czy chodzić na akcje. Wynika to z mojego wieku. Już nie nadaję się do tego, by biegać za bandytami i strzelać. Mogę być wykorzystany jako tak zwana przykrywka.
Chciałem właśnie o te przykrywki zapytać. Czy któraś z nich pozwoliła na wczucie się w rolę i stanie niemal innym bohaterem? Ma pan jakąś ulubioną przykrywkę?
To są króciutkie role, bo każdy odcinek ma inną fabułę. Z kilku z tych przykrywek jestem bardzo zadowolony, bo są śmieszne. Lubię wykorzystywać moją chęć do bycia śmiesznym i grać charakterystyczne postacie. Gram bezdomnego, portiera, działkowicza. Za każdym razem pomagam w ten sposób w rozwiązaniu zagadki kryminalnej.
To też jakieś urozmaicenie, prawda?
Pewnie, że tak! Poza tym życie spędzam w leśniczówce, na wsi. Łowię ryby i niechętnie biorę udział w akcjach. Czasem rozmawiam z tymi moimi detektywami, ale wolę nic nie robić, rozmyślać, czytać książki i tak dalej. To jest zupełnie inna postać niż ta, którą grał Bronek, bo on był w biurze i je prowadził.
Takie przykrywki to nie jest dla pana nowość. Podobno lubi pan udawać Gebelsa, żeby odstraszać gapiów.
Tak, ale Gebels to jedna rola, a tu jest cała fura. Kręcimy teraz kilkadziesiąt odcinków. Nawet nie wiem, ile ich dokładnie jest. Może nie w każdym odcinku jestem pod przykrywką, ale w połowie na pewno. Czasem jestem gościem w domu publicznym, czasem bogatym biznesmenem albo kloszardem.
Już wcielał się pan w funkcjonariuszy prawa. Lubi pan takie role?
Jest takie przysłowie – choć nie o aktorach – "Tak krawiec kraje, jak mu materii staje". Gra się to, co się ma. Oczywiście są seriale, które odrzuciłem. Nie chciałem grać ról, w których zjadałbym własny ogon, robiąc na przykład coś podobnego do Kiepskich.
Ekipa serialowa musi być jak rodzina, bo inaczej byśmy się zeżarli. Widzimy się może nie codziennie, ale w każdym tygodniu przez kilka dni, co najmniej dwa. Począwszy od reżysera, przez aktorów, operatorów, skończywszy na ludziach, którzy przestawiają dekoracje, oświetleniowcach, dźwiękowcach. Wszyscy są ważni i wszyscy w tej drużynie bardzo dobrze współgrają. Tam się naprawdę dobrze pracuje i bardzo to sobie cenię.
Był pan na planach wielu filmów i seriali. Czy obecnie jest za dużo technologii na planach? Czy zakłóca ona sztukę aktorską?
To wszystko zależy od reżysera i producenta. Byłem bardzo bliskim znajomym, kolegą albo przyjacielem, Sylwestra Chęcińskiego. Sylwek był reżyserem, który robił nawet dwadzieścia dubli. A jak nośnik został zmieniony z taśmy na magnetyczny, to można było w nieskończoność powtarzać sceny i męczyć aktorów. I zwykle było tak, że Sylwek ostatecznie brał drugi albo trzeci dubel (śmiech). On był fantastyczny, gdy jeszcze nie było tych możliwości, bo dopracowywał każdą scenę. Taśmy filmowe – używając cytatu z Kiepskich – "to były drogie rzeczy". Dlatego trzeba było być naprawdę przygotowanym. Zwykle mogły być dwa lub trzy duble. A teraz może być pięćdziesiąt, bo przecież to nic nie znaczy. Na tym kawałku plastiku, na tej magnetycznej kostce, nagrywa się wiele rzeczy, a sama ta kostka nie jest wiele warta z finansowego punktu widzenia.
W jaki dokładnie sposób ta "magnetyczna kostka" wpłynęła na pracę na planie?
Ta technologia zmieniła sposób grania i sposób pisania scenariuszy. Wcześniej był nie tylko scenariusz, ale też scenopis, a scenopis, to coś zupełnie innego od scenariusza. Dziś, jak jest scena czteroosobowa, to się robi tak zwanego mastershota, czyli nagrywa się całą scenę z jakiegoś tam miejsca, po czym zwykle robi się zbliżenia poszczególnych aktorów. I każdy gra całą scenę. Przedtem tak nie było. Był jeden mastershot i potem poszczególne kwestie aktorów. Reżyser w trakcie kręcenia wiedział już, jak będzie wyglądać montaż. A dziś reżyserzy nie muszą tego wiedzieć, bo będą sobie montować z całości. Przedtem człowiek miał jedno zdanie w całej scenie i tylko ono było kręcone. A dzisiaj jest kręcona całość. Z jednej strony to pomaga, bo jest wygodne dla reżyserów. Technologia daje o sobie znać. I będzie dawała coraz bardziej, bo przecież się nie zatrzyma. Nasza świadomość się zatrzymuje, ale nie technologia.
Na planach jest nie tylko nowa technologia, ale też nowe pokolenia aktorów. Jestem ciekaw, czy da się znaleźć z nimi wspólny język? A może jest trudno, bo są zbyt pochłonięci innymi rzeczami?
Zacytuję postać z Wesela: "On jest taki, a ja taki". Są różni aktorzy, różni ludzie. Jedni traktują to poważnie, inni niepoważnie. Jedni są zdolni, inni mniej. Tym zdolnym się wydaje, że są niezdolni, a niezdolnym, że są zdolni. To wszystko zależy od człowieka. Nie sądzę, żeby to się akurat tak zmieniło. Bardzo możliwe, że jest to wyczuwalne w teatrze.
W teatrze aktorzy zarabiają nikczemne pieniądze, bo dzisiejsze gaże są poniżej wszelkiej krytyki w porównaniu ze średnią krajową. W teatrze może faktycznie jest walka o rolę, o te 300-400 złotych za spektakl. Jest walka o każdy dzień zdjęciowy i zwolnienie z próby, bo ktoś w jakimś serialu dostał dwa dni zdjęciowe, a te dwa dni to jest półtorej pensji miesięcznej. To się bardzo zmieniło. Dawniej, gdy ja byłem młodym aktorem, nie było żadnej innej perspektywy. Teraz ta perspektywa finansowa jest. Trudno się dziwić, że ktoś woli zarobić więcej niż mniej, ktoś woli lepiej żyć niż gorzej, woli zapewnić swojemu dziecku lepsze wakacje, ubranie.
Na samym początku mówił pan o przełomowych rolach i występach u boku wielkich aktorów. Teraz z perspektywy młodego pokolenia to pan jest wielkim aktorem. Dlatego jestem ciekaw, czy młoda gwardia często prosi pana o rady?
Nie. Raczej nie. Czasem komuś coś powiem, ale staram się tego unikać. Niekiedy mówię coś ze względów egoistycznych – gdy wymyślę sobie, że powinien zagrać w określony sposób, żebym ja mógł zagrać w inny.
Sam czułem się wyróżniony, gdy grałem z wielkimi aktorami, ale też nigdy nie pytałem ich o rady. W Śnie srebrnym Salomei byłem aktorem ze stażem dwudziestoparoletnim. Miałem za sobą już wiele nagród teatralnych. Nie grałem w filmach, ale w teatrach telewizji często (teraz są seriale, a dawniej były teatry telewizji). Nie byłem wówczas bardzo młodym aktorem. Daniel jest ode mnie o kilka lat starszy, Olgierd też, Radziwiłowicz młodszy od wszystkich poza mną. Jurek Trela był kolegą z roku mojego brata. Cieszyłem się, że ktoś mi powierzył rolę wśród takich świetnych aktorów, niemniej byli oni już moimi kolegami. A wcześniej nie zdarzyło mi się grać z tzw. tuzami. Zdarzyło mi się w teatrze, ale kto zna aktorów z teatrów krakowskich z lat siedemdziesiątych? Są znane nazwiska z Teatru Starego, ale ja nie miałem szczęścia w nim być. Byłem w Teatrze Słowackiego.
Muszę o to zapytać! Na pewno wiele osób się zastanawia, czy jest jakaś szansa na powrót do roli Ferdka albo Gebelsa. Jeśli tak, to jakie wymagania musiałyby zostać spełnione?
Jeśli chodzi o Ferdka, to jest to niemożliwe, bo nie ma już aktorów, z którymi graliśmy. Któż został? Lech Dyblik, Andrzej Gała, Renata Pałys. A reszta to nowi aktorzy – bardzo dobrzy, ale niekoniecznie weszli w tę poetykę Kiepskich.
Jeśli chodzi o Gebelsa – myślałem, że nigdy nie zagram w Pitbullu. A kilka lat temu zagrałem. I to w tym Pitbullu w wersji polskiej i angielskiej. Twórcy musieliby mieć jakiś pomysł na Gebelsa, który jest już stary. Na Gebelsa, który nie bierze udziału w akcjach. Trudno to sobie wyobrazić. Wczoraj zobaczyłem zdjęcie Clinta Eastwooda, który ma przeszło 90 lat. Czy bez podpisu pomyślałby ktokolwiek, że to on, mając w pamięci tego fantastycznego faceta sprzed iluś tam lat? Mam nadzieję, że nie wyglądam jak Clint Eastwood, chociaż z tą moją brodą obecnie może rzeczywiście wyglądam dużo starzej. Trudno sobie wyobrazić, żeby taki dziadek biegał i strzelał.