M. Night Shyamalan i jego dziwaczne uniwersum
Twórcy filmowi osiągają oszałamiające sukcesy, odnoszą porażające porażki, wznoszą się wysoko na skrzydłach sztuki i upadają niezdarnie, demolując doszczętnie swoje kariery. Ta tendencja znamienna jest dla hollywoodzkich losów M. Night Shyamalana, reżysera takich obrazów jak Szósty zmysł czy Split.
Manoj Nelliyattu Shyamalan urodził się w 1970 roku w indyjskiej prowincji Tamil-Nadu. Bardzo szybko zainteresował się kinematografią. W wieku 16 lat miał już na koncie 40 amatorskich obrazów. W Stanach Zjednoczonych skończył szkołę średnią i prestiżową wyższą uczelnię filmową. W międzyczasie, ze względu na problematyczną wymowę, zmienił swoje prawdziwe imię na „Night”. W ten sposób chciał nawiązać do swoich ówczesnych fascynacji rdzennymi mieszkańcami Ameryki, w których kulturze noc zajmuje bardzo istotne miejsce. Jego nowa tożsamość miała pomóc mu również zaistnieć w showbiznesie. M. Night Shyamalan chciał podbić świat filmu, jednak początki nie były zbyt fortunne.
W 1994 roku twórca sprzedał obiecujący scenariusz wytwórni Fox, licząc, że będzie mógł go zrealizować jako reżyser. Niestety po dokonaniu transakcji, hollywoodzcy decydenci bardzo szybko zrezygnowali z usług Shyamalana. Ta sytuacja zabolała artystę, który na pewien czas zniechęcił się do przemysłu filmowego. Kolejny jego projekt także okazał się porażką. Zrealizowany w 1996 roku Wide Awake, opowiadający o chłopcu, który po śmierci dziadka zaczyna poszukiwać Boga, nie spodobał się Harvey Weinstein. Prezes Miramax wymusił na młodym twórcy wprowadzenie licznych zmian do nakręconego już obrazu. Finalnie Dziadek, i ja zarobił grosze, a Shyamalan po raz kolejny musiał przełknąć gorycz porażki.
Wszystko zmieniło się w 1999 roku, kiedy to M. Night Shyamalan stał się jednym z najbardziej pożądanych reżyserów i scenarzystów w Hollywood. O Haley Joel Osment powiedziano i napisano już wiele. Rzadko zdarza się, że film zrealizowany w konwencji horroru dostaje aż 6 nominacji do Oscara. Finalnie obraz nie zgarnął ani jednej statuetki, ale nie to było ważne. Shyamalan nareszcie osiągnął sukces, który pozwolił rozwijać mu swoje pomysły. Szósty zmysł rozpoczął też modę na nieszablonowe i nieoczywiste kino gatunkowe spod znaku horroru. Udało się również wylansować obiecujących aktorów takich jak Haley Joel Osment i Toni Collette (oboje zdobyli nominację do Oscara za swoje role). Finalnie moda na artystyczne kino grozy szybko się skończyła, a Osment i Collette nie wykorzystali do końca 5 minut sławy (choć ta druga w zeszłym roku wróciła na artystyczny top dzięki produkcji Hereditary). A M. Night Shyamalan? Dopiero rozpoczął wielką karierę. Do dziś trwają spory, czy droga, którą wybrał, skierowała go do filmowego nieba czy raczej kulturowego niebytu.
Trzy kolejne obrazy w filmografii reżysera nie zapowiadały tragedii. Unbreakable, Signs i The Village miały wady, ale finalnie ich wydźwięk był pozytywny. Pierwszy z nich imponował oryginalnym jak na tamte czasy podejściem do tematyki superbohaterskiej. Niezniszczalny miał w sobie coś z estetyki Szóstego zmysłu. Mimo że poruszał epicki temat, był dość kameralny, a momentami wręcz intymny. Znaki i Osada miały natomiast błędy narracyjne, które prawie zniszczyły kino Shyamalana w późniejszych latach. W przypadku tych filmów jednak nie przeważało to nad niewątpliwymi zaletami. Świetna obsada, mroczny klimat, dobra oprawa audiowizualna i zagadkowa opowieść sprawiły, że powyższe obrazy oglądało się całkiem dobrze. Shyamalan powoli stawał się twórcą kina autorskiego. Mimo że nie były to dzieła wysublimowane, o czystym eskapizmie nie ma tu mowy. Zarówno Osada jak i Znaki posiadały wiele treści. Inna sprawa, że podanej w dość dziecinny i tendencyjny sposób. Finalny efekt był jednak zadowalający, zwłaszcza że reżyser wciąż umiejętnie korzystał z gatunkowych narzędzi. Niestety wkrótce wszystko się zmieniło.
Lady in the Water miała być kameralna i intymna, The Happening przerażające, a The Last Airbender epicki. Niestety już na papierze te historie nie były jednoznacznie dobre. Mimo to producenci zaryzykowali kolejne projekty z reżyserem indyjskiego pochodzenia i mocno się na tym przejechali. Po raz pierwszy w karierze Shyamalana jego artystyczne przywary wzięły górę nad zaletami. Pretensjonalność, górnolotność i infantylność zastąpiły napięcie, klimat i skuteczność w opowiadaniu historii. W Ostatnim władcy wiatru Shyamalan podczas prezentowania fabuły śpieszył się nie wiadomo gdzie, traktując swój obraz po macoszemu. Raczył nas przy okazji pseudofilozoficznymi wstawkami, pasującymi bardziej do pogadanek przedszkolnych, aniżeli zaangażowanego obrazu filmowego. Produkcja, mimo gwiazd w obsadzie, nie sprawdziła się ani jako film katastroficzny, ani jako horror czy thriller. Zabrakło tutaj napięcia, atmosfery i zaskoczeń. Praktycznie wszystkiego, co powinien mieć klasowy film grozy. Z kolei przy Kobiecie w błękitnej wodzie twórca wyłożył się na wątkach humorystycznych. Ciepła komedia przerodziła się w około dwugodzinną żmudną podróż przez galerię pełną nieciekawych postaci.
Niestety powyższe filmy nie stanowiły największej porażki artysty. Trzy lata po Ostatnim władcy wiatru, M. Night Shyamalan zrealizował film science fiction z Will Smith i jego synem w rolach głównych. Do dziś nie wiadomo, czemu Smith, aktor tak uważnie dobierający role, zaangażował się w ten projekt. After Earth poniosło porażkę praktycznie na każdym polu. Wyrokowano nawet koniec kariery filmowej Shyamalana. Po tylu nieudanych artystycznie i komercyjnie obrazach jego działalność w Hollywood stała pod znakiem zapytania. Los bywa jednak przewrotny. Reżyser Szóstego zmysłu nie poddał się i powrócił w bardzo zaskakujący sposób.
The Visit z 2015 roku to horror zrealizowany w konwencji found footage, czyli prezentujący wydarzenia nagrane kamerą trzymaną w dłoniach przez głównych bohaterów. Tym razem opowieść skupia się na rodzeństwie młodych ludzi, którzy przybywają do swoich dziadków. Szybko okazuje się, że staruszkowie, których nigdy wcześniej nie widzieli, nie są tymi, za kogo się podają. Tak też rozpoczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Porównując ten obraz z innymi dokonaniami Shyamalana, aż dziw bierze, że to ten sam artysta zrealizował Wizytę i poprzednie, nieudane filmy. Tutaj wszystko jest na swoim miejscu – gatunkowe klocki zostały ułożone w imponujący sposób. Znikła gdzieś cała górnolotność. Na jej miejscu pojawił się dawno niewidziany u Shyamalana klimat oraz napięcie, dzięki któremu ten horror naprawdę skutecznie straszy.
2015 rok nie był jednak do końca szczęśliwy dla reżysera Szóstego zmysłu, bo wtedy właśnie zaangażował się w serialową ekranizację bestsellera science fiction Wayward Pines. Książka autorstwa Blake Crouch nie była może najlepsza, ale z pewnością zdobyła wystarczającą popularność, aby jej marka się rozrastała. Niestety Shyamalan nie podołał zadaniu wyciągnięcia ze średniej powieści tego, co najlepsze. Serial okazał się słabszy od materiału źródłowego, czego efektem był drugi sezon w całkowicie zmienionej obsadzie i rychłe anulowanie formatu.
O ile 1000 lat po Ziemi można uznać za najsolidniejszy gwóźdź do filmowej trumny Shyamalana, to Split jest jak feniks, dzięki któremu kariera twórcy powstała z popiołów. Obraz spodobał się zarówno krytykom, jak i widzom. Split sukces w dużej mierze zawdzięcza wybitnej roli James McAvoy, ale trzeba też uczciwie zaznaczyć, że i M. Night Shyamalan przyłożył cegiełkę do dobrego poziomu artystycznego tego filmu. Reżyser prawie całkowicie ustrzegł się błędów z poprzednich produkcji. Znikły gdzieś manieryzmy i nic nie wnoszące do akcji dygresje. Tym razem instynkt Shyamalana nie zawiódł – postawił na Jamesa McAvoya i praktycznie do samego końca pozwolił mu panować na ekranie. Podobnie jak w przypadku Wizyty, reżyser chowa swoje artystyczne ego do kieszeni, pozwalając zdominować opowieść innym czynnikom. Może wreszcie twórca odnalazł klucz do sukcesu?
Split odniósł taki sukces, że grzechem byłoby go nie wykorzystać. M. Night Shyamalan w charakterystycznym sobie stylu postanowił złapać kilka srok za ogon i położył podwaliny pod coś na kształt „shyamalanowego uniwersum". Glass to crossover filmów Split i Niezniszczalny. Bruce Willis, Samuel L. Jackson i James McAvoy w jednym superbohaterskim obrazie – to brzmi intrygująco. Czy jednak twórcy uda się ponownie postawić akcenty tam, gdzie trzeba? Odpowiedź padnie niedługo – film będzie można zobaczyć u nas już 18 stycznia.
Źródło: zdjęcie główne: Universal