Mariam Ingrid i Aliette Opheim o serialu Miasto Niedźwiedzia: Pomimo mroku trzeba mieć nadzieję [WYWIAD]
Miasto niedźwiedzia to nowa propozycja serialowa ze Szwecji, która będzie miała swoją premierę w niedzielę na HBO. Spotkaliśmy się z aktorkami, Mariam Ingrid i Aliette Opheim, by porozmawiać o tej produkcji.
DAWID MUSZYŃSKI: Serial HBO Miasto niedźwiedzia jest ekranizacją książki autorstwa szwedzkiego pisarza Fredrika Backmana pod tym samym tytułem. Już wiemy, że będzie pokazywany globalnie. Czy to robi na was wrażenie? Czy czuliście jakąś presję z tym związaną?
MIRIAM INGRID: Tak, choć ja bez tego czułam już ogromną presję. To był mój pierwszy duży projekt i od razu dla takiej stacji jak HBO. Czy aktor może sobie wymarzyć lepszy start? Teraz, gdy projekt skończyliśmy i ma on premierę np. w Polsce, ta presja się ulotniła. Wiem, że stworzyliśmy świetną produkcję, którą zrozumieją i docenią ludzie na całym świecie. A fakt, że książka ma swoich wiernych fanów, daje nam od razu pewną przewagę na starcie, bo właśnie ci ludzie sięgną po Miasto niedźwiedzia jako pierwsi. I liczę, że podzielą się swoją opinią z innymi.
ALIETTE OPHEIM: Staram się o tym nie myśleć. Każdy projekt, globalny czy nie, niesie ze sobą pewne oczekiwania. I gdybyśmy o tym myśleli, to nie moglibyśmy się skupić na naszej pracy, przez co byłaby słaba. To myślenie trzeba zostawić w domu.
Ten serial ma wiele wątków i wiele postaci. Każdy widz dostrzeże w nim coś innego, więc zastanawiam się, o czym jest według was?
MIRIAM INGRID: Z mojej perspektywy jest to serial o przyjaźni. Ale także o tym, jak pewne wydarzenia działają na społeczeństwo, w tym przypadku na mieszkańców małego miasteczka. Widzimy, jak ludzie ślepo podążają za przywódcą i jak często wyłączają logiczne myślenie lub celowo nie mówią tego, co naprawdę myślą, by nie podpaść większości.
ALIETTE OPHEIM: Dla mnie ten serial jest o tym, jak wychowujemy swoje dzieci, oraz o tym, czym w obecnych czasach jest męstwo. Jaka jest jego definicja? W jaki sposób wpływa na społeczeństwo, relacje międzyludzkie? Bardzo mocnym wątkiem serialu jest gwałt, który okazuje się punktem wyjścia do pewnej dyskusji. Jak możemy taki problem rozwiązać? Jak do niego podchodzimy? Czy staramy się ukarać winnego, jeśli sprawcą okazuje się osoba nam bliska lub dobrze znana? Może wypieramy myśl o tym, że zrobiła coś złego? Szukamy wymówek. Reagujemy agresywnie, gdy ktoś stara nam się pokazać prawdę.
W tym serialu świat jest bardzo mrocznym i niebezpiecznym miejscem. I nie chodzi mi o to, że sceneria jest zimna, ciemna i nieprzyjemna. Ta opowieść pokazuje bardzo brutalnie brak nadziei na lepsze jutro.
MIRIAM INGRID: Nie do końca tak bym postrzegała świat, który przedstawiamy. Są tam promyki nadziei i moja bohaterka jest tego przykładem. Cały wątek przyjaźni to dowód na to, że jest szansa na lepsze jutro.
ALIETTE OPHEIM: Zgadzam się z Miriam. W tym serialu jest trochę humoru, miłości i nadziei. Świat, choć może się tak wydawać, nie jest mrocznym miejscem pochłaniającym każdego, kto się pojawi. Ale to zależy od nas. I to też pokazujemy, bo nasze decyzje mają znaczenie. By było lepiej, należy mocno pracować. Czasami trzeba pójść na jakiś kompromis. Ale nadzieja istnieje.
Książka została wydana w 2016 roku, serial powstawał w 2019, mamy 2020, a temat wciąż jest tak samo aktualny. Nic się nie zmieniło. Czemu nie uczymy się na własnych błędach jako społeczeństwo?
MIRIAM INGRID: To prawda. Wciąż oprawca ma dużo więcej praw niż osoba poszkodowana. Jakoś trudno nam zmienić ten stan rzeczy i zrozumieć, że struktury, w których żyjemy, poniekąd gloryfikują takie zachowania. To ofiara musi się mierzyć z całym aparatem sprawiedliwości i udowadniać, że nie była winna całemu zajściu. Nie wiem, dlaczego nie potrafimy zrozumieć, że tak nie powinno być, i tego zmienić. Wydaje mi się, że jest to problem globalny. Mam nadziej, że młodsza generacja, która dochodzi do głosu i władzy, zmieni ten stan rzeczy. Wierzę w to.
A nie jest tak, że my jako ludzkość mamy tę poważną wadę, że władza nas automatycznie korumpuje? Walczymy z osobami silniejszymi od nas, dopóki nie zajmiemy ich miejsca, a wtedy zachowujemy się dokładnie tak jak oni?
MIRIAM INGRID: To prawda, dlatego wydaje mi się, że musimy jakoś inaczej zaprojektować ten system. By władza nie była tak skupiona w rękach jednej grupy.
ALIETTE OPHEIM: Historia lubi się powtarzać. I masz rację, nie uczymy się na własnych błędach. Mamy w sobie ten gen, który się uaktywnia, gdy tylko poczujemy, że mamy nad kimś władze. Nie potrafimy się mu przeciwstawić. Nie da się też tego zdusić w sobie, bo i tak wcześniej czy później się wydostanie i wybuchnie. Dlatego moim zdaniem hokej świetnie oddaje ten stan. Zawodnicy są brutalni i walczą do końca o krążek. Idealna metafora życia.
Macie nadzieję, że widzowie wyciągną jakieś wnioski z tej historii i serial ich jakoś zmieni?
ALIETTE OPHEIM: Nie interesuje mnie uczenie widzów czy zmienianie ich podejścia do życia. Gdyby tak było, zostałabym nauczycielką albo zakonnicą. Nie jestem jedną z tych aktorek, które chcą zostać kompasem moralnym dla widzów. Sama czasem źle postępuję, więc jakie mam prawo mówić innym, co mają robić. Jeśli chcemy zmieniać świat, to zacznijmy od siebie, a nie od innych. Nie oszukujmy się, seriale są rozrywką. Mają nam pomóc oderwać się od świata rzeczywistego i przez chwilę pozwolić nam o nim zapomnieć. Jedyne, czego chcę, to by seriale, filmy czy sztuki teatralne, w których gram, wzbudziły w widzu choć na chwilę jakieś emocje. Może być to śmiech, smutek, złość. Cokolwiek, bo wtedy wiem, że zrobiłam coś dobrze.
Mieliście jakieś trudności na planie?
MIRIAM INGRID: Tak, pogodę. Na planie było tak strasznie zimno. Zresztą widać, że miasteczko, w którym rozgrywa się akcja, nie jest najcieplejszym miejscem na świecie. Wszędzie był śnieg. Mnóstwo śniegu!
Trochę wam tego śniegu zazdrościłem. W Warszawie już dawno go nie mieliśmy.
MIRIAM INGRID: Naprawdę? Jak mieszkałam w Warszawie, to zawsze było go bardzo dużo. Widać klimat się zmienia.