Marsz, marsz, Dąbrowski – czyli dlaczego tak mało patriotyzmu w polskim kinie
11 listopada 2018 roku to obchody 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Dobra okazja, by przyjrzeć się patriotyzmowi w naszym kinie. Jak wypada na tle zagranicznych produkcji? Można czuć na tym polu niedosyt.
Patriotyzm w kinie wbrew pozorom nie jest obrazowany odmiennie w zależności od kultury, społecznego światopoglądu czy ustroju politycznego. Światowa filmografia jest po prostu przesycona schematem ukazywania tego typu postaw zbudowanym przez Hollywood. Nie da się ukryć, że Amerykanie nie mają sobie równych w opowiadaniu historii o tym, jak ich kraj jest wielki, jak bardzo są z niego dumni i jak z trzepoczącą flagą w tle ratują świat. Chyba wielu z nas lubi ten patos podkreślający ich patriotyzm i często w wielu przypadkach stanowi on o sile danej produkcji. Kapitan Ameryka bijący złoczyńców czy amerykańscy żołnierze kopiący tyłki kosmitom - to wszystko nie mogłoby działać bez podkreślenia amerykańskiej siły, niezłomności, bohaterstwa z flagą trzepoczącą w tle.
Amerykanie wyznaczyli standardy pokazywania patriotyzmu w kinie i bynajmniej nie ma w tym niczego złego. Niektóre produkcje bez tego stawałyby się puste i pozbawione ikry. Do dziś pamiętam popołudnie w kinie, w październiku 1996 roku, gdy przed ostateczną bitwą z kosmitami nastąpiła kultowa przemowa w filmie Independence Day. Coś tak kiczowatego i banalnego, ale zarazem podniosłego i wywołującego emocjonalne reakcje. W USA ludzie wstawali i bili brawo, a nawet - sam byłem tego świadkiem - w Polsce takie sytuacje miały miejsce. To są proste środki, które potrafią udzielić się publice. A przecież w hollywoodzkich widowiskach był też podkreślany patriotyzm innych nacji. Choćby Szkocji w pamiętnym Braveheart, który także uraczył nas przemową wywołującą ciarki na plecach i motywującą zebraną armię do zażartej bitwy. Przemową na wysokim poziomie budowania emocji, charyzmy i podniosłości, która sprawiła, że przez chwilę wszyscy byliśmy Szkotami. Coś, co chciałbym zobaczyć kiedyś w polskim kinie, by poczuć to, co Amerykanie czują w prawie każdym.
To właśnie jest trochę problem polskiego kina. Nasz ekranowy patriotyzm jest bardzo rzadko podkreślany na ekranie. Prawdę mówiąc, to najlepiej to działa w naszych historycznych klasykach na czele z trylogią Sienkiewicza, gdzie polska husaria rozjeżdża nieprzyjaciół. Potop, Pan Wołodyjowski oraz Ogniem i mieczem to przykłady, gdzie polski patriotyzm jest podkreślony całkiem nieźle i wszakże inaczej niż w kinie hollywoodzkim. Tam jednak on w tego typu widowiskach czasem odgrywa pierwsze skrzypce, stając się środkiem opowiadania historii. U nas jednak to zawsze jest bardziej w tle i nigdy nie przytłacza opowieści mówieniem o tym, jak Polska jest wielka. Bardziej u nas opiera się na pokazywaniu tego podczas snucia fabuły. Można rzec, że nie słowa, a czyny mają u nas znaczenie, a szarża husarii wywołuje lepszy efekt, niż typowe - troszkę kiczowate podkreślenie - patriotyzmu na modłę amerykańskiego kina. Najbliżej temu jednak była ostatnia Karbala, która w sposób podniosły podkreślała waleczność polskich żołnierzy, a nawet znalazła się scena z trzepoczącą w tle biało-czerwoną flagą. To chyba jest najbliższe temu, jak można zaakcentować ekranową dumę z Polski, bez popadania w banał i przytłaczania fabuły.
Problem w tym, że produkcji poruszających tego typu wątki u nas jest bardzo mało. To tylko pojedyncze przykłady, których o dziwo więcej było dekady temu, kiedy powstały największe polskie klasyki, niż w kinie współczesnym. Może i amerykański styl jest czasem banalny, kiczowaty i polany sosem patosu, ale... wydaje mi się, że patriotyzm ekranowy jest czymś takim, co tych czynników potrzebuje, by trafić do widza. By ruszyć jego serce, wywołać uczucie pozytywnej dumy podobnej do tego, jakie miało miejsce w 2016 roku, gdy Polska awansowała do ćwierćfinału EURO 2016 w piłce nożnej. Brakuje mi w Polsce prostego podejścia do tego, by pokazać, że nasza historia jest pełna rzeczy, które mogą wywołać wyniosłe uczucia i świetnie się sprawdzą na wielkim ekranie. A przecież coś takiego nie wymaga od razu tworzenia opowieści o tym, jak Polacy to jedyna nadzieja ludzkości na pokonanie inwazji kosmitów.
Co prawda, nie brak w naszej historii kina patriotycznego, które podkreśla chlubne momenty z historii Polski, ale jest tego mniej, niż chciałbym. Czasem jednak wydaje mi się, że z wyjątkami w ostatnich latach nikogo u nas nie interesuje, by takowe wątki poruszać w sposób przystępny i trafiający do ludzi. W stylu amerykańskim. W kinie rozrywkowym, które obejrzą miliony, bo nie mówię tutaj o artystycznych dziełach, które czasem tego typu motywy pokazują, ale one przechodzą przeważnie bez echa. Prawda jest taka, że jak ktoś chce trafić do ludzi z jakimś przekazem, musi włączyć się w mainstream i dać rozrywkę z przesłaniem. Największe amerykańskie kino patriotyczne to właśnie blockbustery, które poruszają wątki ratowania świata z flagą amerykańską poruszaną przez wiatr po wygranej bitwie. Nie ma nic złego w czerpaniu z wzorców, które działają w kinie i trafiają do ludzi na całym świecie.
Przecież nawet Chiny to robią, śmiało i otwarcie inspirując się produkcjami ze Stanów Zjednoczonych. Wbrew pozorom ich kino nie jest żadną komunistyczną propagandą, bo wątki patriotyczne, czyli pokazywania wielkości kraju oraz wybitnych jednostek na tle konfliktu z Zachodem lub Wschodem (częsty motyw walki z Japonią) nie różni się niczym od tego, co pokazuje Hollywood. Mamy tutaj przecież wielkie superprodukcje na czele z Chi bi, które pokazują walkę o zjednoczenie Chin, mamy też wojenne kino w stylu Szeregowca Ryana zatytułowane Ostatnia bitwa, czy nawet zwykły kino akcji, jak seria Ip Man czy ostatni największy hit w historii chińskiej filmografii Zhan lang II. A przecież to nie zamyka się tylko na Chinach - Japonia, Korea Południowa, Tajlandia czy nawet Wietnam tworzą kino historyczne podkreślające narodową dumę i patriotyzm. To jest godne podziwu, że tak chętnie inwestują w tego typu rozrywkę.
W Polsce przecież nie musimy też od razu robić superprodukcji, na które po prostu nas nie stać. Karbala jednak jest przykładem, że można podejmować interesujące próby w ostatnich latach, które pokazują, że jest to do zrobienia. A można przecież iść właśnie tym kierunkiem - tworzy kino akcji na skalę europejską, gdzie komandos lub szpieg z Polski dokona czegoś wybitnego. Można kombinować, by pokazać na ekranie, że też umiemy budować w kinie pozytywną dumę z naszego kraju i bogatej historii.
Chciałbym kiedyś zobaczyć więcej tego tylko podejść i eksperymentów, bo Polska historia ma w sobie tyle ciekawych wydarzeń, że jest tu pełne pole do popisu. Nie tylko do największych i najdroższych superprodukcji. Może polscy filmowcy powinni zainspirować się innym cytatem ze wspomnianego już przeze mnie Walecznego serca: Nie musimy wygrać. Wystarczy, że będziemy walczyć. Niech więc walczą i podejmują próby, bo fajnie będzie czasem zobaczyć coś takiego w polskim kinie.
Źródło: zdjęcie główne: Robert Pałka