Scoot McNairy od 4 lat wciela się w rolę Gordona Clarka w serialu stacji AMC Halt and Catch Fire. Nam opowiada o finale tej produkcji, swojej wiedzy na temat komputerów oraz nowej produkcji Netflixa.
DAWID MUSZYŃSKI: Interesowałeś się kiedykolwiek komputerami, czy używałeś ich wyłącznie do gier? Scoot McNairy: Niezbyt. Raczej trzymam się z dala od komputerów. Jeśli mam być brutalnie szczery, to w ogóle stronię od wszelkich nowinek technologicznych.
Czyli rozumiem, że lata 90. nie kojarzą ci się z grami, konsolami, pierwszą eksploracją Internetu?
Kojarzą. To w końcu lata, w których dorastałem. Swojego czasu grałem dużo na Sedze Genesis czy Nintendo, ale moja wiedza w tym temacie zatrzymała się na pierwszym PlayStation. Nie wiem, co powstało później. Wypadłem z obiegu.
To spróbuję inaczej, jakie jest twoje pierwsze wspomnienie związane z komputerem?
Mój tata przyniósł do domu kiedyś jeden z tych pierwszych komputerów przypominających maszyny do pisania z małym ekranem. Działał tak jak normalna maszyna do pisania, tyle że można było poprawiać błędy, a pod koniec pracy naciskało się tylko przycisk „drukuj” i gotowy arkusz wysuwał się z tyłu. Traktowałem to jako kolejną dziwną maszynę, która ma nam w jakiś sposób ułatwić życie. Mój młodszy brat natomiast widział w tym przyszłość. Spędzał przy tej maszynie całe dnie. Wiedział o niej dosłownie wszystko. W wieku 11-12 lat odkrył w sobie pasję do komputerów, którą zaczął rozwijać.
Rozumiem w takim razie, że język, jakim posługuje się twoja postać w serialu Halt and Catch Fire, to dla ciebie czarna magia?
Trochę tak jest. Choć z drugiej strony jest to fascynująca podróż w przeszłość, a dla mnie możliwość nauczenia się czegoś nowego. Ta przygoda jednak dobiegła końca.
No właśnie, 4. sezon jest ostatnim, a dla twojego bohatera chyba najspokojniejszym.
Gordon faktycznie znalazł w życiu równowagę. Wiąże się to z tym, że w końcu cały ciężar nie spoczywa na jego barkach. Firma dobrze się rozwija, a on może w końcu cieszyć się życiem. W odróżnieniu od poprzedniej dekady, teraz może w pełni skupić się na swoich dzieciach i żonie.
Mam też wrażenie, że jego znaczenie dla fabuły jest mniejsze, przez co trochę spada na drugi plan.
Może się tak wydawać, właśnie dlatego, że nie od niego teraz zależy dalszy sukces. Co miał zrobić, zrobił. Osiągnął wymarzony cel. Teraz siedzi i z boku obserwuje, co się dalej wydarzy. W jakim kierunku pójdzie cała branża.
Pytanie tylko, czy ta idylla będzie długo trwała?
To bardzo dobre pytanie, ale nie chcę zepsuć odbioru finału, bo nie wiem, na którym odcinku jesteście obecnie w Polsce. Mogę na pewno powiedzieć, że twórcy przygotowali dla niego jeszcze kilka niespodzianek.
To jak już ustaliliśmy, że niezbyt znasz się na terminologii, którą operuje twój bohater, to powiedz mi, czy jakoś specjalnie się przygotowywałeś, by ten temat zrozumieć. Sięgnąłeś po jakąś lekturę?
Sam z siebie bym tego nie zrobił, oparłbym się na naszym scenariuszu. Twórcy jednak niejako wymusili na nas, byśmy przeczytali kilka książek o komputerach i Internecie, między innymi ostatnią książkę Steva Jobsa. Jeśli natomiast natrafiam na jakąś terminologię, której nie rozumiem, to sięgam po profesora Googla i wszystko staje się jasne (śmiech). Sam byłem zdziwiony, ale gdzieś w połowie 2. sezonu przyłapałem się, że prowadziłem zażartą dyskusję z innymi członkami obsady na temat tego, czy obecnie wykorzystujemy możliwości, jakie daje nam internet przynajmniej w 30 procentach.
No i z młodszym bratem możesz teraz o komputerach porozmawiać.
Jak najbardziej. Niedzielne obiady przeszły na zupełnie inny poziom (śmiech).
Chciałbym się jeszcze na chwilę cofnąć do pierwszego sezonu i twojego zaangażowania w projekt. Jaka była twoja pierwsza myśl po przeczytaniu pilota serialu, który tak mocno wchodzi w temat rozwoju komputerów.
Byłem zaciekawiony zbudowaniem serialu wokół urządzenia, które obecnie towarzyszy nam na każdym kroku naszego życia. Nosimy go w kieszeni, mamy w prawie w każdym samochodzie, a nawet w każdym pokoju domu, łącznie z łazienką. Mało kto jest sobie wyobrazić naszą obecną egzystencję bez jakiejkolwiek ingerencji technologii. Tak więc produkcja opowiadająca o tym, jak powstawały komputery osobiste, była fajną perspektywą. Nie liczyłem natomiast na to, że będzie cieszyć się takim uznaniem wśród fanów i że dostaniemy aż 4 sezony. Myślałem o tym serialu bardziej w kategoriach jednego zamkniętego sezonu.
Jesteś zadowolony ze sposobu, w jaki serial kończy wątek twojej postaci?
Zdecydowanie tak. Przeprowadziliśmy na ten temat wiele rozmów, tak by widzowie byli zadowoleni i by nie pojawiło się uczucie, że sposób, w jaki żegnamy się z tą produkcją, nie był wymuszony.
Znaczy, że przygotowaliście kilka wersji zakończenia?
Scenariusz finału został napisany już podczas tworzenia pierwszego sezonu. Twórcy wiedzieli dokładnie, jak chcą zakończyć całą opowieść. Zmianie uległy jakieś szczegóły, które wymagały dopracowania przez dodanie nowych postaci czy ich niespodziewany rozwój. Ale samo sedno pozostało nienaruszone.
Nad czym pracujesz, gdy serial dobiegł końca?
Pracuje właśnie na planie nowego serialu dla Netflixa zatytułowanego Godless, który zadebiutuje na tej platformie 22 listopada. Opowiada o życiu na Dzikim Zachodzie, a całość została wyreżyserowana przez Scotta Franka i Stevena Soderbergha. Wydaje mi się, że widzowie będą zadowoleni z efektów naszej pracy.
Czyli internet staje się kolejną gałęzią dla przemysłu filmowego.
Taki jest teraz trend, by więcej produkcji powstało dla platform VOD. Wydaje mi się, że za jakieś 5-6 lat tradycyjna telewizja będzie już przeżytkiem. Zobacz, że CBS już idzie w tę stronę. Część swoich premier puszczają tylko na platformie stremingowej.
4. sezon Halt and Catch Fire można oglądać na kanale AMC w każdy czwartek o godz. 21:00.