Od Navarony po Benghazi – jednostki specjalne w kinie
Gdy pojawiają się na polu walki, wrogów ogarnia strach. Czasem o ich obecności świadczą jedynie ciała bądź spalone zabudowania. Żołnierze jednostek specjalnych – precyzyjni niczym skalpel w rękach sprawnego chirurga. Dziś pomówmy o tym, jak postrzega ich kino.
Z Monachium do Mogadiszu – Kult Komandosa
Mała lekcja historii. W roku 1972 podczas olimpiady w Monachium miał miejsce zamach na izraelskich sportowców. Tragedia ta przyczyniła się do powołania kilku jednostek antyterrorystycznych oraz restrukturyzacji niektórych już istniejących.
O operacji Mossadu, mającej na celu odwet za zamach, nakręcono dwa filmy. Pierwszy to Sword of Gideon z 1986 roku, zaś drugi to starsze o niespełna 20 lat Monachium. Oba filmy czerpią materiał z tej samej książki, lecz podchodzą do tego tematu w kompletnie odmienny sposób. O ile Sword of Gideon przeszedł bez większego echa, o tyle Monachium wywołało spore kontrowersje, a Spielbergowi zarzucano m.in. traktowanie izraelskiej jednostki na tym samym poziomie co zamachowców. Polecam obejrzeć oba filmy i samemu ocenić ich wartość. Jeśli chodzi o pokazanie domniemanej pracy komórki likwidacyjnej, moim zdaniem oba są na równym poziomie,
W roku 1979 miała miejsce kolejna operacja, o której świat usłyszał po latach. Argo jest jednocześnie tytułem nieistniejącego filmu, kryptonimem operacji mającej na celu wywiezienie z Iranu pracowników ambasady amerykańskiej oraz symbolem perfekcyjnej egzekucji wykonanego zadania. W filmie Argo próżno się doszukać widowiskowych pościgów, strzelanin i walki wręcz. Mamy za to solidny kawał historii i to dobrze, choć z małymi przekłamaniami, opowiedzianej.
Potem nadszedł rok 1990 i I wojna w Zatoce Perskiej. Wtedy to zaczął się boom na filmy o jednostkach specjalnych, istna "moda na komandosa", która trwa do dzisiaj. Rynek zasypały mniej lub bardziej udane produkcje, opowiadające historie z Iraku lub nimi inspirowane.
Navy Seals i The Finest Hour to najlepsze przykłady i przy okazji wprowadzenie nowego gracza na planszę świata kinowych operacji specjalnych. Przed nami bowiem, po raz pierwszy na dużym ekranie, US Navy SEAL – jednostka owiana legendą i mgłą tajemnicy tak gęstą, że idzie ją nożem kroić. Filmy te, jeśli traktować je jako tytuły o specjalsach, są mocno przeciętne. Ani w nich za dużo realizmu, ani historia nie porywa. Dobre na wieczór z piwem i czipsami, ale nie oczekujcie zbyt wiele. Dwa wspomniane filmy, podobnie jak totalnie już oderwane od rzeczywistości obie części Under Siege, miały na celu wydoić markę, jaką SEAL stanowi do dziś. To jednocześnie jedna z najtajniejszych, jak i najbardziej rozpoznawalnych jednostek specjalnych na świecie.
Były też jednak filmy dotyczące prawdziwych działań specjalsów w latach 90. Pierwszym z nich, a raczej pierwszymi są Bravo Two Zero oraz The one that got away. Oba opowiadają o tym samym patrolu SAS, wysłanemu na rekonesans wzdłuż drogi na północ od Bagdadu. Oba oparte są też na książkach napisanych przez dwóch uczestników tej feralnej misji, zaś ani eksperci, ani autorzy nie są zgodni co do prawdziwej wersji wydarzeń. Niemniej jednak warto zapoznać się z nimi dwiema, gdyż prezentują ciekawy obraz działań Brytyjczyków podczas I Wojny w Zatoce. Ach, w Bravo Two Zero gra Sean Bean, ale nie zdradzę Wam, czy ginie...
Trzeci natomiast znów stanowi klasę samą w sobie, mowa tu o Black Hawk Down. Fabularyzowany zapis bitwy o Mogadiszu to kwintesencja prawa Murphy'ego. Tam źle poszło dosłownie wszystko, od fazy planowania do realizacji. Film zawiera oczywiście klika przeinaczeń i przebarwień niemniej jednak jest to podręcznikowy przykład tego, jak nie należy organizować operacji specjalnych w terenie zabudowanym. Dodatkowo jest to po prostu kawał dobrej filmowej roboty, do którego przyznaję, wracam ciągle.
Mamy również rodzimy akcent w postaci Demony wojny wg Goi i Operacja Samum. Pierwszy z nich to historia oddziału 6 Brygady Desantowo-Szturmowej (obecnie Powietrznodesantowej) podczas służby w Bośni w ramach sił IFOR. Film jest naprawdę dobry i pokazuje realia tamtego koszmarnego konfliktu. Operacja Samum to zaś obraz dość luźno oparty na faktycznej operacji pod tym kryptonimem. Nawet jeśli przyjąć, że 90% z pokazanych tam osób i zdarzeń to kompletna fikcja, to dostajemy jednak ciekawy obraz pracy jednostek wywiadowczych w polu.
Podsumowując: konflikty i operacje z lat 70. do 90. to okres ciekawy dla rozwoju obrazu specjalsów. Tak samo jak okres wietnamski stawia mocno na opowiadaną historię, jednak i samej akcji jest tu więcej i nie jest już tak mrocznie. Nie jest to też już podejście do tematu jak do kina przygodowego, z czym mieliśmy do czynienia w przypadku większości filmów o II Wojnie światowej. Legendy i mity, które wtedy powstały, tutaj są już bardziej doszlifowane.
9/11 – Iskra, która zapaliła bliski wschód
Z kinem wojennym tak już jest, że boom na nie jest największy wtedy, gdy dzieje się coś złego. Nie inaczej było w przypadku ataków z 11 września i wojny z terrorem, która została po nich wypowiedziana. Liczba filmów o żołnierzach jednostek specjalnych, jaka powstała na fali tych wydarzeń, może przyprawić o zawrót głowy. Mało jest jednak typowych pulp, zaczęto stawiać na pseudorealizm. Czemu pseudo? Ano dlatego, że biorąc pod uwagę specyfikę opisywanych w nich jednostek, jak i tajność samych operacji, ciężko jest dociec prawdy. Większość tych produkcji bazuje na relacjach operatorów albo dochodzeniach dziennikarskich, a takie źródła często jest ciężko poddać weryfikacji.
Ciekawostką z tego okresu jest Act of Valor. Film ten powstał przy udziale prawdziwych komandosów Navy SEAL i w zamiarach twórców miał służyć nie tylko jako rozrywka, ale tez fabularny film rekrutacyjny. Operacja w nim przedstawiona nigdy nie miała miejsca, jest to jeden z tych filmów gdzie mamy motyw "nieprawdziwe, ale prawdopodobne". Film stara się przedstawić kilka aspektów działania jednostki. Mamy więc tutaj pomieszanie operacji w terenie leśnym, walka w zabudowaniach czy nawet na pełnym morzu. Wygląda to fachowo, ale jest w moim odczuciu nieco zbyt skondensowane. Historia natomiast to jedna wielka przewidywalna klisza. Mimo to film warto obejrzeć, choćby dla wspomnianych scen akcji.
Przejdźmy jednak do filmów opartych na autentycznych zdarzeniach. Lone Survivor i American Sniper to historie oparte na autobiografiach. Pierwszy film to fabularyzowana książka pod Marcusa Luttrella, opowiadający o zakończonej tragedią misji czteroosobowego oddziału SEAL w Afganistanie, drugi zaś to ekranizacja autobiografii Chrisa Kyle'a, snajpera z tej samej formacji. Obie te produkcje dają wgląd w to, jak wyglądały działania specjalne na Bliskim Wchodzie. Wiadomo, że są one upiększone dla potrzeb filmowej rozrywki, jednak podobnie jak w Black Hawk Down starano się zachować jak najwięcej autentyczności.
Zero Dark Thirty to kolejny rodzynek. Fabularyzowany zapis 10 lat polowania na Osamę Bin Ladena, choć różni się w kilku punktach od rzeczywistej operacji, to jednak trzyma się jej wystarczająco wiernie. Na tyle, że niektórzy politycy oskarżyli administrację prezydenta Obamy o udzielenie zbyt szczegółowych informacji na ten temat. Obraz ten "nie cacka się w tańcu" i nie pokazuje Amerykanów i talibów w czerni i bieli, mamy tu sceny przesłuchań, tortur, nielegalnego zdobywania informacji. To jest prawdziwy świat dla tych żyjących w cieniu. Naprawdę polecam ten film i skłaniam się do stwierdzenia, że jest to jeden z najbardziej realistycznych obrazów działań sił specjalnych i wywiadu, jaki widziałem.
Na koniec zostawiłem zeszłoroczne 13 Hours. Film porusza dość kontrowersyjny temat ataku na dwie amerykańskie placówki w mieście Benghazi w Libii. Mimo iż znów jest kilka nieścisłości dotyczących całego wydarzenia, jest to ciekawy film. W nim bowiem, zamiast klasycznych specjalsów, głównym bohaterami są kontraktorzy na usługach CIA. Mało jest filmów fabularnych opartych na prawdziwych zdarzeniach, w których pokazano tę "szarą strefę" wojskowości.
Podsumowując: Okres po 11 września to dla specjalsów w kinie moment chwały. Liczba filmów o ich niezachwianych sukcesach miesza się tutaj z obrazami porażek i zwycięstw czysto pyrrusowych. Podobnie jak w okresie wietnamskim, zrywa się tutaj z wizerunkiem niezniszczalnych i nieśmiertelnych. Jednak tutaj jest to robione inaczej. Zamiast pogrążać się w szaleństwie, nawet w obliczu największej tragedii i porażki, są w stanie zachować profesjonalizm i skuteczność działania. Jest to w moim odczuciu wynikiem skali i rodzaju działań, w jakich te jednostki biorą udział, a także zdecydowanie innego podejścia zarówno w kwestii treningu fizycznego, jak i psychologicznego. Czy może jest to też kwestia mentalności twórców i widzów, zmieniającej się wraz z epoką i portretowanym konfliktem? Jak Wam się wydaje?
- 1
- 2 (current)
Źródło: fot. National Geographic