Potrzebne są nam dobre filmy – rozmawiamy z Marią Dębską z Cichej nocy na Cinergia 2017
O pracy nad filmem Cicha noc, trudach swojej bohaterki, przemocy wobec kobiet i molestowaniu seksualnym w branży filmowej opowiada Maria Dębska.
Maria Dębska to aktorka, która w filmie Cicha noc wciela się w Jolkę, siostrę głównych bohaterów. Na Forum Kina Europejskiego ORLEN Cinergia 2017 miałem okazję z nią porozmawiać.
ADAM SIENNICA: W końcu premierowy weekend filmu Cicha noc. Pełno jest opinii, recenzji. Jak postrzegasz odbiór ludzi?
MARIA DĘBSKA: Nie spodziewałam się, że on aż tak trafi do ludzi, że im aż tak się spodoba. Czułam, że robimy coś ważnego i wartościowego, ale nigdy się nie wie, jak to będzie. Oglądałam film dwa razy - w Gdyni oraz na uroczystej premierze. Mam wrażenie, że to dwie różne widownie. Czasem się mówi, że w Gdyni na premierze to ludzie bardziej się śmieją z kolegów na ekranie, a potem odbiera ten film zwyczajna publiczność. W Gdyni ludzie zareagowali aż zanadto żywo. Fajne jest to, że się na tym film śmieją i wzruszają.
To zawsze jest plus, gdy film potrafi w dobry sposób wywołać takie reakcje. A do tego wydaje mi się, że w pewnym sensie wszyscy możemy przejrzeć się w nim jak w lustrze. Pokazuje bowiem w pewien sposób przekrój polskiego społeczeństwa. Z pozytywnymi i negatywnymi cechami.
Wydaje mi się, że Piotrek Domalewski uderza w takie nuty, które są wspólne dla nas, Polaków. To jest super. Obecnie mówienie, że coś jest nasze lub wspólne, to nadużycie. A tutaj na pewno wspólna jest tradycja świąt, a jeśli nawet odejdziemy od tego wydarzenia, to z całą pewnością rodzina jest dla nas ważna. Gdy kontakt z rodziną się urywa, człowiek ma jakąś zadrę na sercu, a jeśli jest to dobry kontakt, jesteśmy szczęśliwi. Może właśnie dlatego ten film trafia do widzów. Niektórzy twierdzą, że przedstawia patologię i takich rodzin nie ma, ale ja uważam, że absolutnie nie jest to prawda. Faktycznie, są to dość biedni ludzie i ta wigilia nie jest bogata. Jako że na co dzień pewnie im brakuje, dlatego te święta są dla nich tak ważne, bo raz w roku mogą się spotkać i jest więcej jedzenia. Nie można tego nazwać patologią. A sytuacja z życia mojej bohaterki, która ma magistra, a pracuje na kasie, jest po prostu powszechna.
Miałaś duży wpływ na to, jak tworzyłaś Jolkę, czy raczej w pełni opierałaś się na scenariuszu?
Miałam ogromny wpływ na to. Przede wszystkim dostałam świetnie napisaną postać, która na początku totalnie mnie wkurzała. Denerwowało mnie, co ta dziewczyna robi, więc z tej złości, musiałam spróbować ją zrozumieć. Piotrek spotykał się z nami na próby. Najpierw całą rodziną, potem w małych grupach. Najpierw ja z Dawidem, potem z Tomkiem Schuchardtem. Wtedy mogliśmy dużo zmieniać, także teksty, bo Piotrek mówił, że jeśli cokolwiek nam nie leży, wyrzucamy. Super było też to, że praca nad kostiumami i charakteryzacją była naszą wspólną robotą. Na przykład ja z Kasią Lewińską wywróciliśmy do góry nogami pomysł na Jolkę. Miałam wyglądać jak szara myszka w sztruksach i golfie, z kucykiem i bez makijażu, na płaskim bucie, w ogóle jak przegrana od początku. Powiedziałam, że jeśli ta dziewczyna ma ciężko, musimy zrobić wiejski blask. Mam przekonanie, że ludzie nie wyglądają na tych, kim są. Często przecież mamy mylne wrażenie. Ta dziewczyna ma ciężko w życiu, więc robi wszystko, by było super.
A też relacja twojej bohaterki z mężem wydaje się ważna i życiowa. Myślisz, że to może coś uzmysłowić widzom i dać im do myślenia?
Moja bohaterka zachowuje się w sposób, który trudno mi było zrozumieć podczas czytania scenariusza, bo jest to tak bardzo odległe ode mnie. To chyba jest właśnie najciekawsze w tym zawodzie, by to próbować zrozumieć. Jest to stereotyp: mąż bije, a my mówimy, że takich sytuacji nie znamy, a one naprawdę są w naszej rzeczywistości. Ja znam dziewczyny w dużym mieście, w Warszawie, które są wykształcone, po studiach i mają równie wykształconych facetów, od których nieraz oberwały. Nie mówimy o tym, bo jesteśmy teraz takie silne i zależy nam na niezależności. Same chcemy podejmować decyzje. Kobiety na to pozwalają. Moja bohaterka przyjeżdża do tego domu na wsi jako taka kobieta sukcesu. Te siostry są w nią zapatrzone, że jest w tej złotej kurtce i ma fajnego męża, choć trochę brzydki, ale nie stąd. Jej dramat polega na tym, że zdecydowała się na związek z takim facetem i godzi się na wszystko. Z perspektywy psychologicznej i emocjonalnej, gdy taka dziewczyna bez ojca spotyka silnego faceta, który mówi: "zaopiekuję się tobą", to w to idzie. Wiemy, że nie jest jej najlepiej w tym związku, ale nie może się przyznać przed rodziną.
A skąd takie uczucie u niej? Wstyd jej? Boi się?
Ona w pewien sposób sprzeciwiła się matce. Budując postać Jolki, bardzo dużo myślałam o jej matce, bo ona nie chce być taka sama. Ona robi wszystko, by się jakoś od niej odbić. Boi się przyznać rację swojej matce. My w ogóle w każdym wieku boimy się przyjść do rodziców i przyznać się do błędu. Jest to trudne i jej to nie wychodzi. Ona uważa, że w coś weszła i się w coś zaangażowała. Nie wiemy, co będzie dalej, może się z tego wyplącze. Nie umie przyznać się do błędu, bo jest jej wstyd i chyba woli żyć w tej iluzji, że się jej udało.
Gdy jej bracia dowiadują się o sytuacji, od razu reagują i wymierzają sprawiedliwość. Myślisz, że nie mogła do nich przyjść? Próbuję zrozumieć, co kierowało twoją bohaterką.
Ostatnio grałam scenę gwałtu na planie filmu Zabawa, zabawa, który będzie mieć premierę w przyszłym roku. Nigdy nie rozumiałam tego, że kobiety po gwałcie nie zgłaszają się na policję, bo czują wstyd. Niech oprawca się wstydzi. Pomyślałam sobie, że ja od razu poszłabym na policję i powiedziałabym, jak było. To była tylko scena w filmie. Wróciłam do domu nad ranem i zobaczyłam siniaki na swoim ciele. Scena była gwałtowna, a mi się łatwą robią siniaki. Tak się zdarza nawet pomimo zabezpieczeń kaskaderskich. Gdy widzisz siniaki na swoich udach, pojawia się uczucie, którego nie byłam w stanie zrozumieć. Poczułam wstyd. Zaczęłam chodzić w długich spodniach, pomimo że było lato i zaczęłam zakładać długie rękawy, aby tego nie pokazać. Gdyby mi się to wydarzyło na siłowni, nie miałabym z tym problemu. Nagle, gdy miałam odbite palce jakiegoś faceta na swoim ciele, poczułam właśnie ten wstyd, którego wcześniej kompletnie nie rozumiałam. To nie jest takie proste. Wcale nie jesteśmy takie silne. Gdy ktoś silniejszy, kto się nami opiekuje, robi nam krzywdę, nie jest to tak czarno-białe czy proste, by o tym po prostu powiedzieć. To jest zresztą taka sama sytuacja jak z Adamem: on wypożycza drogi samochód, by pokazać, jaki jest super. Jolka swoim zachowaniem robi to samo.
To chyba trochę taka ludzka cecha, że chcemy tworzyć na zewnątrz wizerunek sukcesu.
Tak, zdecydowanie. My mamy taką naturę narzekania, a gdy mówimy o czymś, co jest złe, są to przeważnie sprawy błahe. Jest to trochę zakłamanie, ale nie chcę tego jednoznacznie oceniać. Życie nie jest tak proste.
Może to jest największa moc Cichej nocy. Ten wątek może dać do zrozumienia widzom, że przemoc wobec słabszego, czy to kobiety, czy mężczyzny, nie jest ok.
Nie jest to w porządku. Starałabym się jednak nie patrzeć na tę postać tylko jak na ofiarę. Myślę, ze ta rodzina jest w pewnej metaforze tym przekrojem społeczeństwa, tak jak powiedziałeś. Gdy jedna z córek w tym domu dostaje w twarz od męża, można to potraktować tak, że to się zdarza w społeczeństwie. Jeśli to komuś pomoże lub coś to zmieni, to super.
Od tego można odejść w ogólną stronę molestowania seksualnego w branży filmowej, o którym jest ostatnio głośno. Myślisz, że ten problem dotyczy tylko Hollywood, czy jest obecny też w polskim środowisku?
Uważam, że to jest problem w każdym środowisku. To co się dzieje i nad czym pracujemy skraca dystans w moim środowisku, w którym się obracam, czyli aktorów, reżyserów, teatru, filmu, serialu. Łatwo jest po prostu przesadzić. Bynajmniej nie jest to abstrakcyjny problem.
Myślisz, że ta afera z molestowaniem seksualnym coś zmieni? Czy to tylko chwilowe czyszczenie podwórka?
Dobrze, że to się dzieje. Oczywiście można wpaść w paranoję, że ktoś mnie poklepie po ramieniu, a ja powiem, że to molestowanie. Lepiej iść w tę stronę. Nie ukrywajmy, aktorki spotykają się z sytuacjami, gdy reżyser dzwoni lub pisze do niej na Facebooku i mówi: umówmy się na obiad. I teraz pytanie: czy jesteś aktorką, czy kobietą? Nie pójdziesz? Gdy pisze do ciebie znany reżyser, to po prostu idziesz. Potem po 15 minutach się orientujesz, że to nie chodzi o żadną rolę i żaden projekt. Ale jak odmówić? To trudne. W naszej branży jest mało projektów, mało filmów do grania, a dużo aktorek. A my chcemy grać. Dlatego uważam, że jeśli będziemy o tym mówić, a nawet przeginać przez chwilę w drugą stronę, to ja wolę tak.
Czyli mówisz, że molestowanie seksualne też istnieje w jakimś stopniu w polskiej branży?
Uważam, że tak. Oczywiście nie generalizujemy, bo pracowałam przy wielu różnych projektach, gdzie nie było nawet cienia takiego zachowania. O tym trzeba mówić. Jak o tym nie mówimy, to niby tego nie ma, a to istnieje. Rozmawiałam z koleżankami aktorkami i kurcze, to naprawdę się zdarza. Gdy gram z kimś parę i sceny wymagają dotyku, wiadomo, że tu nie ma mowy o molestowaniu seksualnym, bo jeśli to ma jakoś wiarygodnie wyglądać, musimy się poznać ze sobą. A są sytuacje, gdzie np. reżyser zaproponuje rolę, jeszcze przed podpisaniem umowy i wysuwa w stronę aktorki dwuznaczną propozycję. Stoisz przed wyborem, który wydaje się prosty, bo musisz powiedzieć "nie", ale jest jakiś głupi lęk, że przepadnie ci rola. To, co mówią w wywiadach amerykańskie aktorki, że prawie każda się z tym zderzyła, pokazuje, że to jest jakiś problem.
Wracając do Cichej nocy, bardzo podobały mi się detale tych świąt na czele z oglądaniem Kevina samego w domu. To tworzy realizm tych scen.
Też tak myślę. Kevin sam w domu i te wszystkie inne detale były zawarte w scenariuszu. Ostatnio po niecałym roku od czasu zdjęć otworzyłam sobie scenariusz. Widziałam dwa razy film i spojrzałam w tekst i jest on przeniesiony prawie jeden do jeden. To pokazuje, jak scenariusz był doskonały. To pokazuje, jak dobrze Piotrek stworzył tę konstrukcję, w którą nas wprowadził.
Czasem się mówi, że polskie kino artystyczne jest świetne, ale pozostawia widza z depresją. Cicha noc jest inna, pozostawia z czymś pozytywnym i nutką nadziei.
Potrzebne są nam dobre filmy, a to jest po prostu dobry film. Najtrudniej opowiada się o prostych emocjach A one najsilniej działają. Niech ktoś teraz wyreżyseruje historię o miłości, gdzie mamy dwójkę bohaterów - kobietę i mężczyznę - która nas wzruszy, rozbawi i jeszcze sprawi, że będziemy zastanawiać się jak to zrobili. Jest to cholernie trudne. Dlatego Piotrek, biorąc na warsztat rodzinę, mógł pójść w tysiące sztamp i klisz, a nie poszedł. Podjął ogromne ryzyko, ale mu się udało. Sądzę, że takie filmy są potrzebne. Wolę kino, które zainteresuje mnie emocjonalnie, nie intelektualnie.
Potrafi przekonać emocjami, a także rozbawić. A to sztuka w epoce, gdzie polskie komedie przeważnie nie są zabawne.
I, co najlepsze, nie bawią tylko wulgaryzmami. Często humor jest na tym oparty, a tutaj jest coś innego. Siłą tego filmu są też dialogi, z którymi uważam jest problem w Polsce. Rzadko się zdarza, by były one bez jakiejś wpadki. A podczas drugiego seansu sobie myślę: on ułatwił nam zadanie, bo napisał dobre dialogi.
Co dalej cię czeka? Nad czym pracujesz?
Niedawno skończyliśmy zdjęcia do filmu Zabawa, zabawa. Będą dokrętki, więc nie mogę powiedzieć, że zamknęłam ten temat. Film reżyseruje moja mama, Kinga Dębska. Jest to historia o alkoholizmie wśród kobiet. O trzech kobietach w różnym wieku, które mają problem alkoholowy lub są alkoholiczkami. Przygotowując się do tego filmu, nauczyłam się to rozróżniać. Miałam supertowarzystwo na planie. Pierwszą kobietę gra Dorota Kolak, najstarszą, panią profesor pediatrę. Drugą Agata Kulesza, która gra panią prokurator. Trzecią gram ja, czyli dziewczynę z korpo, idealną studentkę i córkę, która pomimo młodego wieku przeholowuje.
Po Cichej nocy to dla ciebie kompletnie inne wyzwanie.
Całkowicie! To taka korpodziewczyna, która pochodzi z małego miasta, jest najlepszą studentką i robi karierę. W weekendy daje w palnik i po prostu w jeden weekend zderza się z murem.
A jak pracuje się z mamą jako reżyserem? Jakoś trudniej?
Z mamą pracuje się jak z dobrym reżyserem. Gdy ktoś wie, jak się robi film, jest świadomy, że nie ma tam czasu na niepotrzebne rzeczy. Każda minuta jest zaplanowana i nie myślałam o tym, że to moja mama. Może po prostu dobrze się znamy i ja w lot łapię to, co ona do mnie mówi. Jest bardzo konkretna, wie, co chce powiedzieć. Super było, że z każdą z trzech aktorek robiła osobne próby. Wyszła z założenia, że będziemy od siebie ciągnąć nawzajem, a chce, by każda stworzyła coś swojego. My się nigdy nie spotykamy w tym filmie. To są trzy zupełnie różne historie. Mam nadzieje, że efekt będzie dobry.
Źródło: zdjęcie główne: Robert Stępień