Pozłacana era serialowego fantasy. Nie ma już książek „niemożliwych do zekranizowania”?
Możliwości technologiczne dogoniły rozmach wyobraźni pisarzy i pisarek fantastycznych. Skończyły się już więc czasy książek „niemożliwych do zekranizowania”. Teraz wkroczyliśmy w erę „można to było zrobić lepiej”. Najbardziej ekscytujące jest jednak to, co nadejdzie później.
New York Comic Con 2023. Pokaz specjalny finałowego odcinka drugiego sezonu serialu Koło czasu produkcji Amazona. Pełna widownia sali kinowej, wielki ekran, a na nim przepiękne plenery, niesamowite kostiumy, fantastyczne lokacje i rozmach, który dotychczas zarezerwowany był raczej dla kina (lub finałowych sezonów Gry o tron). A przecież Koło… dopiero nabiera rozmachu. Podobnie jak Pierścienie Władzy, które fabularnie pozostawiają wiele do życzenia, ale wizualnie podobnież kojarzą się z kinowymi superprodukcjami. Ród smoka takoż olśniewa, choć tu brać pod uwagę trzeba fakt, że produkcja ta płynie na fali sukcesu Gry… Jednak tytuł Cień i kość to przecież nowa franczyza na małym ekranie, a już w pierwszym sezonie prezentowała się zaskakująco dobrze (aż żal, że skasowali ten serial po 2. sezonie). I jeszcze The Sandman – kto by się spodziewał, że Sen z Nieskończonych pojawi się właśnie na małym ekranie?! I to w adaptacji wiernej fabularnie i wizualnie, a nie ograniczonej pod każdym względem i zamienionej w demoniczno-kryminalny procedural jak Lucyfer (tak, wiem, serial ma wielu fanów i jeszcze więcej fanek, ale taka adaptacja komiksu Lucyfer Mike’a Careya to tak, jakby ekranizować Władcę Pierścieni, ale fabułę Tolkiena zastąpić historią obyczajową o hobbitach). No i wreszcie Mroczne materie produkcji HBO, na bazie serii powieści Philipa Pullmana, które jako serial wyglądają tak dobrze, że to wcześniejsza kinowa adaptacja (z Danielem Craigiem i Nicole Kidman) wygląda przy nich jak ubogi kuzyn.
Czyli doczekaliśmy się: nie dość, że ekranowe efekty specjalne pozwalają już urzeczywistnić wszystko, co wyśni się twórcom, to jeszcze fabularnie nie trzeba ograniczać się do filmów, ale można tworzyć seriale, przebierając w niesamowitych możliwościach małego ekranu. Korzystać powinno na tym przede wszystkim fantasy, dotychczas ograniczone przez dosyć powszechny w opowieściach z tego gatunku rozmach wizualny i fabularny – oto bogate, niesamowite światy, pełne oszałamiających lokacji i magicznych stworzeń, z mnóstwem bohaterów i wątków, a wszystko to opowiedziane w minimum trzech, a pewnie raczej dziesięciu tomach, po 600-800 stron każdy. Dziś taki opis książkowej serii nie odstrasza już producentów.
Tylko skoro jest tak dobrze, to dlaczego często bywa również tak… słabo?
Ród Smoka, Sandman czy Arcane dosyć jednomyślnie uznane zostały za bardzo dobre seriale fantasy. O Kole czasu wiele osób chciałoby ze mną – fanem, zwłaszcza po dużo lepszym 2. sezonie – dyskutować. Pewnie również niemała część z czytających skrzywiła się, gdy wcześniej chwaliłem Cień i kość. Z kolei choćby wyszeptanie tytułów Pierścienie Władzy i Wiedźmin rozpętać może iście karczemną burdę. A do tego dochodzą pozycje, takie jak Przeklęta Netflixa, która miała niemały budżet i – zdawałoby się – topowych twórców (m.in. Frank Miller, a aktorsko Katherine Langford), a efekt był tak słaby, że raczej mało kto dotrwał do końca bez pęknięć na szkliwie od zaciskania szczęki (tu akurat kasacja po 1. sezonie chyba nikogo ani nie zaskoczyła, ani nie zasmuciła). No i „Wiedźmin: Rodowód krwi”, dla którego trzeba by chyba wprowadzić ujemną skalę ocen.
Okazuje się – szok! – że nie wystarczy dać producentom kartę płatniczą bez limitów, by ci w zamian dostarczyli świetny serial fantasy (słyszy mnie pan, panie Bezos?). Owszem, aspekt wizualny ograniczał, ale tak naprawdę przed „Grą o tron” niewiele powstało seriali fantasy, przy których wystarczyło przemknąć oko na efekty, by sycić się świetnie opowiedzianą historią.
Tradycja telewizyjnego fantasy to raczej Herkules, Xena, Dawno, dawno temu czy Kroniki Shannary – bywa, że przyjemne, wciągające, ekscytujące, ale to jednak produkcje kręcone z małymi budżetami, skrojone pod szeroką widownię, często wręcz „familijne”, czyli uśrednione aż do jałowości. Filmowa trylogia Władca Pierścieni Jacksona robiła na nas tak ogromne wrażenie nie tylko jako świetne kino, ale również trochę dlatego, że wreszcie (wreszcie!) ktoś na poważnie wziął się za fantasy.
Wróćmy jednak do teraźniejszości. Można czuć się rozczarowanym, że w czasach wysypu seriali – gdy na ekranach superbohaterowie/bogowie rzucają w siebie budynkami czy planetami – wciąż tak cholernie trudno o naprawdę dobry serial fantasy. Choć coraz częściej producenci seriali chwytają się ukochanych przez miliony książkowych serii, to niezmiernie rzadko efekt ich pracy zadowala – i znających oryginał, i szerszą widownię. Dlaczego?
Może po prostu wcale nie żyjemy w Złotej Erze serialowego czy nawet kinowego fantasy? Może ta era… dopiero nadejdzie?
Mam silne skojarzenia z wczesnymi latami kina superbohaterskiego. Bo przecież nie zaczęło się od Iron Mana i pierwszych Avengersów. Wcześniej były dwie fatalne Fantastyczne Czwórki i Daredevil z Benem Affleckiem czy kuriozalny Superman: Powrót. Dobry kierunek wyznaczyli X-Meni, dwa pierwsze Spider-Many Raimiego, a także Blade oraz Blade 2. Trudno jednak wymazać z pamięci Blade’a: Mroczną Trójcę, Spider-Mana 3, Ghost Ridera czy Hulka Anga Lee – a bardzo byśmy chcieli! Marvel też nie od razu zaczął nas czarować, bo Niesamowity Hulk miał swoje wady, pierwszego „Thora” trudno się ogląda – podobnie jak Thora: Mroczny świat. Nie wiem też, czy znam wiele osób naprawdę lubiących „Kapitana Amerykę: Pierwsze starcie”. Na małym ekranie dostaliśmy wprawdzie Daredevila, Jessikę Jones i Punishera, ale przecież również Iron Fista i Defendersów.
Fantasy, zdaje się, idzie tą samą ścieżką. Ścieżką nauki, budowania własnych fundamentów, tradycji, doświadczenia u producentów, reżyserów, scenarzystów i showrunnerów. Obecne niebotyczne budżety i kultowe marki kulturalne, jak Władca Pierścieni czy Wiedźmin, mogą mylić, ale prawda jest taka, że jesteśmy na początku ścieżki, więc błędów powinniśmy się spodziewać, bo będą one nieuniknione. Nawet gdy gatunek fantasy okrzepnie na małym ekranie, wciąż czekać na nas będą wypadki przy pracy, takie jak Avengers: Czas Ultrona czy Liga Sprawiedliwości, a także zmęczenie materiału – MCU, ogólnie większość kina superbohaterskiego. W świecie seriali, podobnie jak w kinach, więcej będzie mdłych Marvels, Ant-Mana i Osy: Kwantomanii niż Strażników Galaktyki 3.
Potencjał fantasy na małym ekranie jest jednak ogromny. Ród Smoka chyba potwierdził, że możliwości HBO się nie wyczerpały, jeżeli chodzi o Westeros. Oprócz kolejnych sezonów możemy więc wyczekiwać innych produkcji na bazie prozy Martina, choćby fabuły o Duncanie i Jaju, czyli adaptacji opowiadań z serii Rycerz Siedmiu Królestw. Do tego trwają prace nad Chłopakami Anansiego Gaimana, Dziewiątym domem Bardugo, a po nieudanych próbach nakręcenia filmów, Cykl Demoniczny Petera V. Bretta ma być bazą dla serialu. Do tego wielki ekran upomniał się o Joe Abercrombiego – w głównej roli w adaptacji serii Pierwsze prawo obsadzono Rebeckę Ferguson. Można wymieniać jeszcze Kirke Miller, adaptacje prozy Holly Black, Nnedi Okorafor, Rebecki Roanhorse i wielu innych.
Część z tych seriali będzie niewypałami. Pewnie nawet większość, bo tak już bywa. Jednak sukcesy niektórych produkcji, takich jak Arcane czy Sandman, mają znaczenie – bo twórcy i twórczynie kolejnych projektów mogą wskazywać na te historie i tłumaczyć studiom i producentom, że wychodzenie poza schematy i odwaga popłacają. Może ktoś ich posłucha. A wtedy czeka nas prawdziwa Złota Era fantasy.
Zobacz także:
Najlepsze seriale fantasy wszech czasów wg naEKRANIE.pl
Przypominamy ogólny ranking redakcji, aktualizowany na początku 2023 roku.