Reżyserzy, którzy znienawidzili własne filmy. Nie tylko Lynch i Fincher
Praca reżysera nie jest łatwa. To, co powstanie, może być przyczyną wielu frustracji. Sprawdźcie, którzy znani filmowcy znienawidzili swoje dzieła. Jesteście ciekawi, dlaczego tak się stało?
Reżyser to jedna z najważniejszych osób na planie zdjęciowym. To jego wizję realizuje obsada oraz cała ekipa filmowa. Stoi na straży kreatywności i decyduje o ostatecznym kształcie dzieła. Przynajmniej w założeniu. Jak przy każdym wielkim przedsięwzięciu czasem reżyserzy muszą się zmagać z wieloma problemami i przeszkodami, które nie pozwalają urzeczywistnić ich planów. Efekt pracy nie zawsze daje twórcom powody do dumy.
Czasem to niezadowolenie jest tak wielkie, że reżyserzy nie chcą przyznawać się do swoich dzieł i nie podają swoich nazwisk w napisach końcowych. W takich przypadkach wykorzystywano dawniej pseudonim Alan Smithee (czasem pisany jako Alan Smythee), co było regulowane przez Amerykańską Gildię Reżyserów. Twórcy, którzy chcieli go użyć, musieli udowodnić, że końcowa wersja produkcji, nad którą nie mieli pełnej kontroli, odbiegała od ich wizji. Pierwszy raz ten proceder zastosowano w westernie Śmierć rewolwerowca z 1969 roku. Na życzenie gwiazdy filmu, Richarda Widmarka, usunięto z projektu reżysera - Roberta Tottena. Został zastąpiony Donem Siegelem, który dokończył western, ale nie chciał się pod nim podpisywać, ponieważ to Totten nakręcił większość scen. Początkowo w napisach końcowych miał się pojawić pseudonim „Al Smith”, ale ze względu na to, że istniał już reżyser o takim nazwisku, zmieniono go na „Allen Smithee”. Co ciekawe, Śmierć rewolwerowca spotkała się z dobrym przyjęciem i pochwałami ze strony krytyków.
Problemy na planie
Można wymienić kilka przyczyn braku satysfakcji z końcowej wersji filmów. Jednym z takich najpowszechniejszych są różnego rodzaju problemy pojawiające się podczas procesu produkcji. W większości przypadków udaje się je przezwyciężyć, ale czasem potrafiły się one tak nawarstwić, że reżyserzy nie byli w stanie zrealizować takiego filmu, jaki chcieli.
Przykładowo koszmarem realizacyjnym dla reżysera Davida O. Russella był film Nailed z Jessicą Biel i Jake'iem Gyllenhaalem w głównych rolach. Prace rozpoczęły się w 2008 roku, ale ze względu na problemy finansowe wstrzymywano je aż 14 razy. Doszło do wielu opóźnień, w wyniku czego nie udało się nakręcić kluczowych scen. W 2010 roku Russell opuścił projekt. Ostatecznie film ukończono bez jego udziału i zmieniono jego tytuł na Przypadkową miłość. Został wydany online w… 2015 roku, a nazwisko reżysera zmieniono na Stephen Greene. Nietrudno się domyślić, że krytycy, podobnie jak Russell, znienawidzili ten film.
Z ogromnymi problemami przy produkcji Obcego 3 zmagał się debiutujący za kamerą filmu pełnometrażowego David Fincher. Miał zaledwie 5 tygodni na przygotowania, a scenariusz nie został jeszcze ukończony. Reżyser wspominał później, że to była najgorsza rzecz, jaka mu się przytrafiła. W 2009 roku w wywiadzie wyjaśnił:
Trudno mu się dziwić, skoro producenci ciągle ingerowali w kształt filmu i domagali się kolejnych dokrętek. Nawet nie pozwolili mu nakręcić kluczowej sceny Ripley z Obcym, który groźnie się do niej zbliżał. Wbrew zakazowi Fincher i tak zrealizował to ujęcie, które później stało się kultowe. Ta produkcja o mało nie zakończyła jego kariery, ale w obronie młodego filmowca (miał wtedy 28 lat) stanęła Sigourney Weaver, która publicznie opowiedziała się przeciwko 20th Century Fox. Na szczęście kilka lat później producent Arnold Kopelson, znając toksyczne kierownictwo wytwórni, zaoferował Fincherowi nowy projekt pt. Siedem, który pozwolił wrócić mu do reżyserii i osiągnąć wielki sukces.
Szwedzki reżyser Tomas Alfredson, który zdobył uznanie za nominowany do trzech Oscarów film Szpieg z Garym Oldmanem, nie miał szczęścia przy realizacji produkcji Pierwszy śnieg. Zabrakło czasu na nakręcenie wszystkich scen w Norwegii. Około 10-15 procent scenariusza nie zostało sfilmowanych, dlatego widzowie nie poznali całej historii. Alfredson porównywał film do dużej układanki, w której brakuje kilku elementów, więc nie widać całego obrazu. Pierwszy śnieg z Michaelem Fassbenderem słusznie został zmiażdżony przez krytyków.
Również Michael Bay wyrażał swoje niezadowolenie z filmu Transformers: Zemsta upadłych. Nazwał go nawet szajsem. To był czas strajku scenarzystów, który mocno wpłynął na branżę filmową i telewizyjną. Reżyser, choć przygotowywał film od miesięcy, miał do dyspozycji tylko… 14 stron scenariusza. Końcowy efekt znamy – druga część Transformersów, delikatnie mówiąc, nie przypadła do gustu ani widzom, ani recenzentom.
Postprodukcja i ingerencje wytwórni
Często jest też tak, że po zakończeniu zdjęć reżyserzy są zadowoleni z efektów pracy, ale niestety inne zdanie ma wytwórnia. Nakazuje więc wprowadzenie zmian, co wiąże się z dokrętkami czy dokonaniem poprawek w scenariuszu. W rezultacie dzieło mija się z wizją reżysera. W ostatnich latach ofiarami ingerencji wytwórni najczęściej stawały się filmy superbohaterskie.
Przekonał się o tym Alan Taylor. Reżyser pracował nad filmem Thor: Mroczny świat, który nie spodobał się fanom MCU. Twórca wspominał później z rozczarowaniem:
Josh Trank przeżył podobną sytuację z filmem Fantastyczna Czwórka z 2015 roku. Wszystko wyglądało dobrze przed rozpoczęciem zdjęć. Do projektu zostali zaangażowani rozpoznawalni, młodzi aktorzy – Michael B. Jordan, Miles Teller, Kate Mara i Jamie Bell. Jednak podczas postprodukcji wszystko się popsuło. Trank został zmuszony przez studio Fox do wykonania obszernych dokrętek, które są bardzo widoczne w ostatecznej wersji filmu. To przesądziło o późniejszej klapie. Na miesiąc przed premierą reżyser zabrał głos na Twitterze:
Kolejny przykład: przy produkcji Hellraiser IV: Dziedzictwo krwi studio Miramax zleciło Kevinowi Yagherowi ponowne nakręcenie niektórych scen. Odmówił, więc zrobił to za niego Joe Chappelle. Dokrętki spowodowały, że zmieniła się relacja między bohaterami. Dodano też szczęśliwe zakończenie, ale wycięto 25 minut filmu. Yagher poczuł, że zmiany zbyt mocno odbiegają od jego wizji i zażądał użycia pseudonimu Alana Smithee. Dobrze zrobił, ponieważ film rzeczywiście spotkał się z negatywnymi opiniami.
Za wysokie ambicje, niespełnione oczekiwania i przeprosiny
Niektórzy reżyserzy są niezadowoleni ze swoich dzieł, nawet jeśli nie mieli żadnych problemów na etapie kręcenia. Może powodem takiego stanu rzeczy są zbyt wysokie wymagania? Weźmy za przykład Stanleya Kubricka. Swój debiutancki film Strach i pożądanie uznał za amatorszczyznę. Stwierdził, że jest jak rysunek dziecka na lodówce. Wyrzekł się więc go zaraz po premierze. Zniszczył nawet oryginalne negatywy taśmy filmowej oraz jego kopie, aby nie był już nigdy więcej wyświetlany. Nie wiedział jednak, że Kodak stosował politykę kopiowania produkcji do swoich archiwów. Dzięki temu film przetrwał i trafił później na VHS i DVD.
Z kolei Jerry'emu Lewisowi udała się sztuka, aby film pt. The Day the Clown Cried nie ujrzał światła dziennego. Produkcja opowiadała o klaunie (wcielił się w niego sam reżyser), który został aresztowany za zniesławienie Hitlera. Obraz był tak zły, że Lewis odmawiał dyskusji na temat projektu.
Krytyki nie szczędził sobie też Steven Soderbergh. Chodzi o dzieło Na samym dnie, którego już sam tytuł zwiastował porażkę. Reżyser zdecydowanie nie polecał nikomu tego filmu, mówiąc:
Mistrzem w zniechęcaniu do swojego dzieła okazał się Tony Kaye. Był tak niezadowolony ze zmian studia New Line w jego Więźniu nienawiści, że napisał wiele listów otwartych m.in. do prasy branżowej, w których radził unikać finalnej wersji filmu.
Amerykańska Gildia Reżyserów nie pozwoliła mu podpisać się pseudonimem. Od tamtej pory musi żyć z poczuciem dyssatysfakcji, a film… ma teraz status klasyka. Zresztą z podobnym "brzemieniem" musi też zmagać się legendarny filmowiec Woody Allen. Jego Annie Hall jest uważana przez wielu kinomanów za jeden z jego najlepszych filmów, a także punkt odniesienia dla późniejszych komedii romantycznych. Jednak sam Allen w to nie wierzy, ponieważ w początkowych założeniach film miał być bardziej ambitny, a romans miał stanowić tylko dodatkowy wątek. Annie Hall nie spełniła jego bardziej eksperymentalnej wizji, ale zagwarantowała mu Oscara. Twórca był nominowany też za pierwszoplanową rolę. Film zdobył łącznie cztery statuetki Akademii Filmowej, w tym za najlepszy film.
Z kolei Joel Schumacher, który wyreżyserował Batmana i Robina, czyli jeden z najgorszych filmów o Mrocznym Mścicielu, wręcz przepraszał za to dzieło. Chcę przeprosić każdego fana, który był rozczarowany, ponieważ myślę, że jestem im to winien – mówił w 2017 roku w jednym z wywiadów. Gdy film trafił do kin, był traktowany jak „szumowina”. To było tak, jakbym zamordował dziecko – kontynuował. Nie tylko on był rozczarowany. Nawet George Clooney, który wcielał się w Batmana, przepraszał za niesławny kostium z sutkami.
Jeden z największych i najprawdopodobniej najdziwniejszych wizjonerów kina, David Lynch, na początku lat 80. odrzucił propozycję nakręcenia Gwiezdnych Wojen: Część VI – Powrót Jedi (dzięki Bogu!), aby poświęcić się innemu projektowi – Diunie. Reżyser uważa ten film za jedyną prawdziwą porażkę w swojej całej karierze. Nie mógł pracować nad ostateczną wersją. Pozwolił, aby kontrolę twórczą nad dziełem przejęły pieniądze. Przyznał po latach, że to była wyłącznie jego wina i prawdopodobnie nie powinien podejmować się tego projektu. Poprosił studio, aby zamiast jego nazwiska wpisać pseudonim Judas Booth (połączenie imion Judasza Iskarioty i Johna Wilkesa Bootha, czyli człowieka, który zabił prezydenta Lincolna). W ten sposób chciał wyrazić swój ból wobec tego, co uważał za „zdradę” studia. Diuna wzbudziła niewątpliwie mieszane uczucia z powodu zmian wprowadzonych w wielu wątkach względem książki Franka Herberta, a także dziwacznych efektów specjalnych. Na szczęście po wielu latach doczekaliśmy się znacznie lepszej adaptacji powieści w wykonaniu Denisa Villeneuve’a.
Inny przykładem jest Mathieu Kassovitz, który przed premierą Babylon A.D. próbował się od niego zdystansować. Uważał, że film miał udowodnić, że edukacja dzieci jest przyszłością dla planety. Stało się inaczej, a Kassovitz określił film „czystą przemocą i głupotą”.
Gdy w latach 90. kariera aktorska Kiefera Sutherlanda wyraźnie wyhamowała, próbował szukać swojego miejsca w Hollywood jako reżyser. Ostatni skok, czyli jego pełnometrażowy debiut w tej roli, nie osiągnął sukcesu. Drugi film pt. Kobieta potrzebna od zaraz był dla niego tak wielkim rozczarowaniem, że podpisał go pseudonimem Alan Smithee. Od tego czasu niczego już nie wyreżyserował.
Kiefer Sutherland był ostatnią osobą, która oficjalnie użyła pseudonimu Alan Smithee, ponieważ Gildia postanowiła zaprzestać jego stosowania. Wiąże się z tym historia pewnej komedii – Spalić Hollywood. W filmie główny bohater, który jest reżyserem, chce zrzec się praw do produkcji, ale nie może tego zrobić, ponieważ sam nazywa się… Alan Smithee. Co jeszcze zabawniejsze, Arthur Hiller, który stanął za kamerą tego filmu, dostał zgodę na zmianę jego nazwiska na... Zgadnijcie! Sytuacja wywołała sporo zamieszania, więc od 1999 roku każdy niezadowolony reżyser używa własnego pseudonimu. Już w 2000 roku zastosowano nową praktykę. Reżyser produkcji Supernova – Walter Hill – w napisach końcowych został zapisany jako „Thomas Lee”.
Dennis Hopper zdystansował się od swojej produkcji pt. Zlecenie z Jodie Foster, używając pseudonimu Alan Smithee. Także okryty złą sławą Joss Whedon, który wyreżyserował Avengers: Czas Ultrona, narzekał, że podczas procesu kręcenia przeżywał ciężki okres, ponieważ Marvelowi nie odpowiadała jego wizja. Choć przyznał, że mimo wszystko jest dumny z filmu, to znajdują się w nim rzeczy, które go ogromnie frustrują. Steven Spielberg nie wspomina dobrze pracy nad Indianą Jonesem i Świątynią Zagłady, który przybrał nieco mroczniejszy ton. W tym czasie George Lucas rozwodził się ze swoją żoną, a Spielberg rozstał się ze swoją dziewczyną (Kathleen Carey) po trzech latach związku. Nawet taki mistrz jak Alfred Hitchcock wyraził swoje niezadowolenie z eksperymentalnego i przełomowego Sznura z 1948 roku, który jest nakręcony na jednym – nieprzerwanym i niezwykle skomplikowanym – ujęciu. Po premierze określił go jako wyczyn kaskaderski.
Trzeba przyznać, że reżyseria nie jest lekkim kawałkiem chleba. Wpadki zdarzały się nawet największym. W końcu reżyserzy to tylko ludzie, którzy bardzo przejmują się swoimi niepowodzeniami. Ważne, że potrafią przyznać się do błędów i porażek, choć czasem ich ocena wydaje się zbyt surowa lub niesłuszna. Takie są realia pracy twórczej, które kształtują ambitnych i wizjonerskich reżyserów.
Źródło: ranker.com // independent.co.uk // screenrant.com // indiewire.com