[TYLKO U NAS] Terry Pratchett i opowiadanie Odkurzacz czarownicy
Przeczytajcie opowiadanie samego Terry'ego Pratchetta pod tytułem Odkurzacz czarownicy. Utwór pochodzi z początkowego etapu kariery brytyjskiego pisarza.
Zbiór The Witch’s Vacuum Cleaner to drugi, po Dragons at Crumbling Castle, wybór wczesnych opowiadań Terry'ego Pratchetta. Nie znajdziemy tu tekstów ze słynnego Świata Dysku, ale w tych krótkich, humorystycznych opowiadaniach widać początki talentu, który później rozbłysł. Dodatkowo Odkurzacz czarownicy jest pełen sympatycznych ilustracji.
Terry Pratchett we wstępie w ten sposób przedstawia swoje utwory:
Czy wierzycie w magię? Wyobrażacie sobie, jak mogłaby wyglądać wojna między czarodziejami? A ekscytująca podróż sterowcem? Albo łodzią podwodną? A może chcielibyście wiedzieć, kto był «najszybszą pałką policyjną» na Dzikim Zachodzie? Jeśli tak, to niniejsze opowiadania są właśnie dla was. Poza tym, o czym właśnie wspomniałem, znajdziecie w nich i czarownicę latającą na odkurzaczu, i mówiące, ruchome pomniki, i zbuntowaną mrówkę!
Mamy dla Was tytułowe opowiadanie z tego zbioru. Miłej lektury!
ODKURZACZ CZAROWNICY
Pan Ronald Swimble, znany jako wujek Ron, lubił urodziny, ponieważ urodzinom zwykle towarzyszą przyjęcia urodzinowe, a to oznaczało dlań nowe zlecenia, gdyż dorabiał sobie jako iluzjonista. Potrafił sprawiać, że jajka pojawiały się znikąd, wyciągać flagi wszystkich krajów z uszu widzów, wykonywać pięćdziesiąt różnych sztuczek karcianych i ogólnie świetnie sobie radził z tą magią, której można się nauczyć w pocie czoła, ćwicząc przed lustrem*. Był też prezesem Blackburskiego Prostokąta Magicznego.
Wuj Ron miał papugę imieniem Mimms, która czasem podawała mu karty z cylindra i bardzo lubiła krzyczeć, oraz córkę imieniem Lucy, która zazwyczaj stała na scenie i prawie się nie odzywała, za to odbierała od ojca pelerynę, podawała mu klatkę z Mimmsem i tak dalej.
Wszyscy troje żyli sobie szczęśliwie aż do tego wieczora, kiedy w ratuszu miejskim urządzono dziesiąte urodziny Jimmy’ego Waddle’a.
Gdy wujek Ron wkroczył na scenę, wszystkie dzieci wrzasnęły zgodnie:
– Czołem, wujku Ronie!
a wtedy spadł mu cylinder i wyturlały się z niego trzy króliki.
Schylił się, by go podnieść – i stadko gołębi wyfrunęło spod jego marynarki, żonkil wystrzelił z jego ucha, a muszka pod jego brodą zaczęła wirować z wielką prędkością. Wyglądało to wszystko bardzo efektownie i mały Jimmy Waddle przyglądał się pokazowi bardzo szeroko otwartymi oczami, lecz najbardziej zdumioną osobą w całej Sali był wujek Ron. To nie były jego sztuczki; miał przecież alergię na króliki.
Próbował kontynuować występ, ale szło mu jak po grudzie. Co prawda pokazał mnóstwo sztuczek, jak choćby zamianę cylindra w wazon pełen kwiatów czy nagłe zniknięcie stolika, lecz wcale tego nie planował! Po prostu za każdym razem, gdy ruszył rękami, coś się pojawiało albo znikało. Był bliski łez, gdy sięgał po talię kart, a gdy i ona zamieniła się w kieliszek wina – uciekł ze sceny.
– To zupełnie nowe... – zaczęła Lucy.
– To nie moje sztuczki! Nie wiem, co się dzieje! Ja przecież nie miałem nawet jednego gołębia!
– Tort! – wrzasnął Mimms.
Publiczność nadal klaskała, więc Ronald musiał wrócić i ukłonić się jeszcze dwa razy, zanim mógł powiedzieć coś więcej. Wszyscy z zapałem ściskali jego dłoń, pytając, jak on to robi.
Wreszcie schronił się w garderobie i zamknął drzwi na klucz.
– Nie wiem, jak to się stało – powiedział – ale wystarczyło mi wskazać na coś palcem, jak teraz na ten tam kredens, powiedzieć „zamień się w stojak na kapelusze” i…
Kredens zmienił się w stojak na kapelusze.
– Dżem! – wrzasnął Mimms.
Ronald wskazał palcem na swój cylinder.
– Zniknij – powiedział ochrypłym głosem.
Cylinder zniknął.
Wrócili do domu taksówką. Po drodze Ron od czasu do czasu kierował palec w stronę chodnika, żeby sprawdzić, czy magia jeszcze działa. Tym sposobem trzy latarnie zmieniły się w bociana, małego żółtego słonia oraz wózek dziecięcy.
Kłopoty zaczęły się, gdy trzeba było zapłacić taksówkarzowi, bo choć wujek Ron potrafił teraz zmieniać przedmioty w coś zupełnie innego, to kompletnie nie panował nad tym, w co się zamieniają. Kiedy więc wyjął z kieszeni portfel, ten niespodziewanie stał się kanapką z serem. Lucy musiała zapłacić za przejazd pieniędzmi, które dostała na lunch, a kierowca odjechał w wielkim pośpiechu.
– Klucz od drzwi frontowych mam w kieszonce kamizelki – powiedział Ron przez zaciśnięte zęby. – Sądzę, że nie powinienem już niczego dotykać. Otwórz drzwi, zanim przypadkowo zamienię je w nie wiadomo co.
– Rękawiczki! – zawołała Lucy. – To jest to! Włóż rękawiczki, a wtedy znowu będziesz mógł wszystkiego dotykać.
– Nie mam rękawiczek – odparł smętnie Ron. – Zresztą i tak zmieniłyby się w coś innego.
Mimo to Lucy przyniosła zaraz swoje czerwone wełniane rękawiczki, haftowane na wierzchu w śmieszne kolorowe króliki. Naturalnie, gdy tylko dotknął ich Ron, zamieniły się w skarpetki. Fakt ten podsunął Lucy nową myśl. Pobiegła po parę skarpetek ojca i, jak się domyślacie, stały się one czerwonymi wełnianymi rękawiczkami, gdy tylko wsunął w nie dłonie.
Ron opadł ciężko na krzesełko i sięgnął po telefon, by zaprosić w trybie pilnym grupę kolegów iluzjonistów z Blackburskiego Prostokąta Magicznego. Wkrótce mały domek był pełen gości.
– Popatrzcie – powiedział Ron, po czym zdjął rękawiczki i wskazał na doniczkę z małym kaktusem. Zamieniła się w misę pełną szklanych kulek! Wszyscy aż westchnęli z uznaniem, poza pewną panią, która właśnie spoglądała przez okno na malutkiego słonia na kółkach, holującego wózek dziecięcy z bocianem.
– To nie sztuczka – powiedział Ron. – To prawdziwa, autentyczna magia.
– Marmolada! – zaskrzeczał Mimms.
– Prawdziwa magia nie istnieje – odparł z przyganą Amir Raj, specjalista od sztuczek karcianych.
– To tylko iluzja – zawtórował mu Presto Changeo, który tego wieczoru dwukrotnie przepiłował swoją asystentkę.
– Kanapka! – wrzasnął Mimms, tłukąc dziobem o druty klatki.
Ronald zamienił stolik w kosiarkę do trawy.
– Co ja mam teraz począć? – spytał. – Pewnie mógłbym na tym zbić majątek, ale nie mam ochoty wiecznie nosić rękawiczek. Poza tym mógłbym przypadkowo zmienić coś dobrego w coś strasznego.
– A może czegoś się najadłeś? – zasugerował Presto. – Nie przytrafiło ci się dzisiaj nic dziwnego?
– Niech pomyślę... Nie, raczej nie. W tej chwili przypominam sobie tylko jedno niecodzienne zdarzenie: przewróciłem odkurzacz pewnej starszej pani, gdy ruszałem rankiem do pracy. Stał na parkingu – właściwie nie wiem dlaczego. Owa pani bardzo mnie skrzyczała, ale prawda jest taka, że oparła swój odkurzacz o mój samochód.
– Czy to może była niewysoka osoba w brązowym płaszczu i kapelusiku jak donica z kwiatami, przebitym licznymi szpilkami? – spytała Lucy, która przysłuchiwała się rozmowie. – Naprawdę? O rety, rety – że też wcześniej o tym nie pomyślałam. To przecież pani Riley, czarownica!**
– Herbatniki! Chrupki! Lody! – wyrecytował Mimms.
– Chcesz powiedzieć, że rzuciła na mnie zaklęcie?
– spytał Ron, ignorując papugę.
– To niedorzeczne, przecież magia nie istnieje... – zaczął Presto Changeo, lecz urwał, gdy Ron zamienił ołówek w niewielkiego banana.
– Moim zdaniem właśnie dowiodłem, że jest inaczej – odparł Ron, machinalnie obierając banana ze skórki. – Pytanie brzmi: jak możemy zaradzić temu, co się stało?
– Jedź do niej i dogadaj się – zaproponował praktyczny Presto.
I tak wujek Ron w asyście kilku innych iluzjonistów z Blackbury udał się do domu pani Riley przy ulicy Daliowej, pod numerem 3. Nic nie wskazywało na to, że mieszka tam czarownica – w ogródku rosło na przykład mnóstwo pięknych kwiatków.
Lucy dwa razy nacisnęła guzik dzwonka, a Presto załomotał do drzwi. Próbowali też zajrzeć do środka, lecz niewiele zobaczyli, gdyż na podokienniku stał istny las doniczkowych roślin.
– To na nic, pewnie śpi albo wyszła – orzekł Ron.
W tym momencie zza ich pleców dobiegł hałas, jakby ktoś włączył odkurzacz. I rzeczywiście to był odkurzacz: unosił się w powietrzu, a dosiadała go pani Riley. Utrzymywał się nad ziemią dzięki mocnemu strumieniowi kurzu.
– Ach, to pan, Swimble – powiedziała pani Riley. – Domyślam się, że przyszedł pan błagać mnie o zdjęcie zaklęcia?
– Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu... – zaczął Ron, wpatrując się w latający odkurzacz.
– Ależ mam! A skoro taki z pana magik, gotów popisywać się sztuczkami, to niech sam pan się pozbędzie zaklęcia!
– My się nie zajmujemy taką magią, proszę pani – wtrącił Presto.
Pani Riley spojrzała na niego ze złością.
– Na kocie zęby, wy nawet w nią nie wierzycie! – wypaliła. – Sztuczki karciane i króliki z cylindrów? Jesteście zgrają aroganckich uzurpatorów!
– Hę?
– To znaczy, że wpychacie się tam, gdzie nikt was nie zapraszał – wyjaśniła Lucy. – Chodźmy już, tato, zanim naprawdę się rozzłości.
Odkurzacz zawył i pomknął w górę.
– Niezwykła dama – rzekł z podziwem Ron, obserwując czarownicę mknącą nad dachami. – Nie wiecie, czy istnieje pan Riley? Może zaginął na morzu, co? No, no. Niezwykła kobieta, to pewne.
Tej nocy Ron nie spał zbyt dobrze: przeszkadzały mu wełniane rękawiczki, których nie mógł zdjąć, by przypadkiem nie zamienić łóżka w stojak do noży albo kucyka.
Wielkie nieba, zamartwiał się w duchu, co ja teraz pocznę?
Następnego dnia musiał wziąć wolne w pracy z powodu swych zaczarowanych rąk. Lucy zadzwoniła do fabryki, w której pracował, i skłamała, że tata złapał grypę – uznała, że jego szef łatwiej uwierzy w to niż w całkiem niewiarygodną prawdę.
W porze lunchu odwiedził ich Presto Changeo.
– Mam pomysł – powiedział. – Może udałoby się namówić pastora, żeby nam pomógł?
– Pani Riley należy do chóru i wyhaftowała tysiące narzutek na klęczniki – odparła z westchnieniem Lucy. – Wielebny Cowparslie nigdy nie uwierzy, że to czarownica. Zresztą ona jest w głębi serca poczciwą osobą, tylko czasem ją ponosi. Ja na przykład nawet ją lubię.
– Może przebaczyłaby mi, gdybym ją odwiedził z pudełkiem czekoladek i kwiatkami? – zasugerował Ron, rumieniąc się.
– Banany! – wrzasnął Mimms.
– I pomyśleć, że widzę ją co tydzień, gdy przychodzi do biblioteki, żeby wymienić książki – powiedział Presto, który pracował w bibliotece. – A to nawet nie książki o magii, tylko powieści o lekarzach. Pewnie znacie ten rodzaj: Doktor Fingdangle i anioł z Oddziału Dziesiątego albo Miłość wśród nocników. Lubi też poczytać o ogrodnictwie, na przykład Moją kłopotliwą figę i inne okrutne męki. Gdyby nie to, że na własne oczy widziałem ją latającą na odkurzaczu, w życiu bym nie uwierzył, że to czarownica.
– Pizza! – dodał Mimms.***
– O ogrodnictwie, tak? – mruknął Ron, który sam potrafił odróżnić pokrzywę od psianki.**** – Zatem mam pewien pomysł...
Zaraz po lunchu włożył najbardziej odświętne ubranie, wypolerował cylinder, upchnął w kieszeniach kilka rekwizytów do sztuczek i wyruszył w stronę zadbanego domku pani Riley.
Otworzyła mu drzwi, gdy tylko zapukał kilkanaście razy.
– Ach, to pan – powiedziała. – Radzę odejść, zanim...
– Pani Riley, chciałbym z panią porozmawiać – wpadł jej w słowo. – Proszę mnie wpuścić albo zdejmę rękawiczki i zamienię kołatkę u tych drzwi w pingwina!
– Zatem niech pan wytrze buty.
Gdy usiedli przy małych stoliczkach, wśród starannie wypolerowanych mebli, których pełno było w jej niedużym salonie, Ron spojrzał na czarownicę przez gąszcz listowia jednej z doniczkowych roślin i rzekł:
– Pani Riley, ma pani przed sobą mężczyznę oszołomionego. Wszystko, czego dotknę, zmienia się w coś nowego. Przyznam, że bardzo mnie to przygnębia, dlatego chciałbym panią serdecznie przeprosić i... hmm... hmm... pani Riley, czy zostałaby pani moją żoną?
– Wielkie nieba! – zawołała pani Riley, Ron zaś jakby z powietrza wyczarował doniczkę z dorodną ginurą pomarańczową.
– Odkąd zmarła moja ukochana żona, rozglądałem się za inną damą, która naprawdę rozumiałaby magię – ciągnął Ron, wydobywając z cylindra bombonierkę. – Pobierzmy się, pani Riley, a będę najszczęśliwszym iluzjonistą w Blackbury. Dodam, że byłbym zachwycony, gdyby znalazła pani chwilę na zdjęcie ze mnie zaklęcia.
Pani Riley wydmuchała nos.
– Cóż, to dość nieoczekiwana propozycja – wyznała.
– Proszę powiedzieć „tak”, pani Riley, albo rzucę się w odmęty miejskiego stawu wioślarskiego w Blackbury! – zawołał Ron.
– Tak – powiedziała.
Ceremonia ślubna była raczej skromna, a Presto Changeo, który był drużbą, zgubił obrączkę, za to wyłowił z kieszeni sznur flag bodaj wszystkich krajów, pudełko jajek, kilka gołębi, talię kart, okulary oraz parę piłeczek pingpongowych.
Następnie szczęśliwa para opuściła kościół i przemaszerowała pod baldachimem z cylindrów i mioteł. Wielebny Arnold Cowparslie, miejscowy pastor, pomyślał tylko, że to ciut niecodzienne, ale nic nie powiedział – nawet gdy Ron i jego żona odlecieli odkurzaczem przybranym wstążkami i pustymi puszkami.
Lucy zaś postarała się o to, by pożegnały ich gromkie wiwaty.
I tylko Mimms nie wyglądał na szczęśliwego.
– Brukselka! – zaskrzeczał głośno.*****
Przypisy:
* Jeszcze więcej potu wylewa się podczas ćwiczeń przed publicznością, albowiem mało które lustro wrzeszczy: „Ale dno!”. Jeśli zaś twoje lustro tak robi, to nie powinieneś się martwić tym, czy potrafisz opanować magiczne sztuczki; podczas ucieczki znacznie bardziej przyda ci się umiejętność bardzo szybkiego biegania.
** O dziwo, choć wiedziały o tym wszystkie dzieci w mieście, nie miał o tym pojęcia ani jeden dorosły.
*** Na nieszczęście Mimmsa, mimo świeżo nabytych umiejętności Ron nie potrafił przemienić jego miseczki z ziarnami słonecznika w pizzę. Ani nawet w banany.
**** Odróżniał też swoją azalię od derenia kwiecistego.
***** Niestety, w tym momencie Amir Raj wykonał efektowny gest i wyczarował specjalnie dla niego całą torebkę brukselki. Gdybyż tylko Mimms poprosił o tort…
Przekład: Maciej Szymański
Źródło: Rebis / fot. materiały prasowe