Doczekał się 17 sezonów. Co przyciąga widzów do obskurnego baru na obrzeżach Filadelfii?
Miasto koszykarskich 76ers i zwycięzcy ostatniego Super Bowl Philadelphia Eagles ma również swój wyjątkowy sitcom. U nas w Filadelfii to piękny wypadek, od którego nie można oderwać wzroku.
U nas w Filadelfii swój fabularny fundament stawia na sprawdzonym podłożu. Mamy grupkę przyjaciół (nazwijmy ich tak, choć ich wzajemne kontakty to raczej skutek nieprzystosowania społecznego): Charliego (Charlie Day), Maca (Rob McElhenney) oraz rodzeństwo Dennisa i Dee Reynolds (Glenn Howerton i Kaitlin Olson), przesiadujących w irlandzkim barze Paddy’s Pub na południu Filadelfii. Z pozoru poza burdami w brudnym lokalu i okazjonalnymi wizytami policji powinno dziać się niewiele, jednak zabieg z odwróceniem relacji interpersonalnych z Przyjaciół (tutaj wszyscy mniej lub bardziej się nienawidzą) otworzył sitcom na nieograniczone możliwości twórcze.
Co tu robi Danny DeVito?
Pierwszy sezon, choć obiektywnie zabawny, był klęską pod wględem oglądalności. Serial wyprodukowany przez FX nie był promowany, a występujący aktorzy i twórcy (Charlie, Rob i Glenn) byli wtedy absolutnymi enigmami świata rozrywki. Dokładając do tego budżet, który wedle domysłów miał wynosić 200 dolarów na odcinek (Charlie Day zaprzeczył tym doniesieniom – dostali absolutne zero) tworzy przepis na katastrofę. Niespodziewanie jednak od drugiego sezonu do obsady dołącza pewien gość – Danny DeVito. Może się to wydawać szokujące, bo kiedy serial powstawał w 2005 roku, był on już od dawna ikoną telewizji po sitcomie Taxi czy zagraniu Pingwina w Powrocie Batmana z 1992 roku, a wtedy FX już długo zastanawiał się, czy nie zdjąć U nas w Filadelfii z anteny.
Głównym wybawicielem okazał się producent pracujący wówczas w FX, który wcześniej znał Danny'ego DeVito z pracy w NBC – John Landgraf. Wykonał on pierwszy telefon, który uruchomił reakcję łańcuchową. Danny obejrzał serial z rodziną, jego dzieci go pokochały, a on sam stał się fanem niecodziennego konceptu. Jedynym warunkiem, jaki postawił, było to, aby twórcy stworzyli organiczną postać (a nie aktora grającego samego siebie). Tak narodził się Frank Reynolds, ojciec Dennisa i Dee, multimilioner chcący prostszego życia. Po kilku sezonach wiary, entuzjazmu i dobrego przeczucia, oglądalność serialu wzrosła, a wokół wytworzyła się olbrzymia grupa fanów łaknących czarnego humoru, która do dziś aktywnie śledzi U nas w Filadelfii.
DeVito wspominał niedawno w TheAlwaysSunnyPodcast, że przez lata pielęgnował postać Franka tak, aby maksymalnie wykorzystywać absurdy, w jakich się znajdował. Na przykład w odcinku o mizofobii (lęk przed zarazkami) Frank kończy pokryty śluzem, ogolony z każdego włosa na ciele i ubrany w czystą pieluchę. Efekt wizualny jest powalający. Danny czuł, że takiego ekstremum wymaga widownia, ale przede wszystkim chciał pokazać część własnej, nieoczywistej ścieżki kariery aktorskiej. Można to zobaczyć chociażby w 15. sezonie, gdzie Frank w pierwszym odcinku podejmuje epizodyczną pracę fryzjera, którą Danny wyniósł z domu – sam przez lata kręcił włosy kobietom z sąsiedztwa w New Jersey.

Mieszanka wybuchowa
Pozostaje jednak najważniejsze pytanie: co dało tej produkcji długowieczność? Najprostszą odpowiedzią byłoby podkreślenie adaptacji serialu do zmieniających się czasów. Filmy z lat 90. i 00. pokroju Stary, gdzie moja bryka? były bardzo jednowymiarowe. Zazwyczaj odnosiły się do czasów college’u i szalonych wybryków studenckich, gdy absurd gonił jeszcze większy absurd. To też spowodowało nagłą śmierć tego rodzaju produkcji, bo po pewnym czasie scenarzyści dobili do sufitu.
U nas w Filadelfii wyróżnia się tym, że w swojej grotesce często znajduje miejsce na podejmowanie aktualnych tematów społeczno-politycznych (aborcja, systemowy rasizm, kontrola broni). Nie rezygnuje przy tym z durnowatych perypetii bohaterów. Choć z założenia jesteśmy przeciwko egoistycznym, socjopatycznym lub pierwotnym instynktom samozwańczego „gangu” z Paddy’s Pub, to w niektórych przypadkach uwydatniają one upartość różnych grup społecznych w pielęgnowaniu swojej opinii, nawet jeśli jest ona obiektywnie błędna. Twórcy przeplatają to z kuriozalnymi gagami, komedią fizyczną i pojedynczymi odcinkami o (przykładowo) odchodach w pościeli, co w szerszej perspektywie tworzy mieszankę satyry wielopoziomowej i wielostylowej, po której nie wiadomo, czego się spodziewać. A to jest doskonałą analogią do nieracjonalnych decyzji bohaterów serialu. Właśnie ten brak odgórnej schematyczności oraz aktualność pozwoliły produkcji pozostawać świeżą przez kolejne dekady.
Socjopaci na sterydach
Bohaterowie tej niedorzecznej komedii to naprawdę beznadziejny przypadek. Nazwałem już ich relacje odwróconymi Przyjaciółmi, a ich samych socjopatami, jednak każdy z głównej piątki ma własny lore. Dennis przechodzi w trakcie dekady metamorfozę – od ewidentnych zaburzeń osobowości do seryjnego mordercy. Charlie nie umie czytać, walczy ze szczurami i jest uzależniony od sera. Mac jest skonfliktowany pomiędzy własną seksualnością, religią i nieosiągalną aprobatą od rodziców. Dee pragnie być wokalną częścią paczki, aktorką, jednak reszta zawsze ją dołuje, co niszczy jej samoocenę. Frank wydaje się na ich tle wręcz najbardziej przejrzystą postacią, która wie, czego chce (stosunki płciowe, piwo i atrakcje). Wszyscy mają jednak jedną wspólną cechę – chcą osiągać nierealne cele. Z tego powodu próbują wyjść poza swoją bańkę w Paddy’s Pub, lecz kończy się to fiaskiem. Ich osobowości są na tyle „wyjątkowe”, że społeczeństwo gremialnie ich odrzuca. Choć się wzajemnie nienawidzą, na samym końcu mają tylko siebie.
Nic nie jest jednak stałe, a postrzeganie poszczególnych postaci może zmieniać się jak w kalejdoskopie. Dzieje się tak choćby z Charliem w czwartym odcinku dziesiątego sezonu, kiedy pub przechodzi inspekcję sanitarną. Teoretycznie ten najgłupszy i nieporadny okazuje się orędownikiem rozsądku i spoiwem całego gangu. Absurd w odcinku przez to nie zanika, a po prostu pojawia się w podwyższonej dawce u innych. Na przykład Frank spuszcza swoje buty w toalecie, bo czuje strach przed „pośpiesznym światem”. Tutaj warto zaznaczyć, że groteskowość bohaterów serialu nigdy nie jest sztuką dla sztuki, nawet jeśli się takową wydaje. Każda decyzje ma swoje logiczne wytłumaczenie w osobowościach nielogicznych charakterów.

Tego samego nie można powiedzieć o postaciach drugoplanowych. Tutaj mamy prawdziwą bombę nuklearną. Przez dekady na ekranie epizodycznie pojawiali się: kelnerka (nieodwzajemniana miłość Charliego) i Rickety Cricket (znajomy gangu). Oboje, poza posiadaniem chyba jednych z najbardziej szalonych przemian postaci w historii telewizji, są nauczką dla innych, wskazującą na to, że choć ekipa z Paddy’s Pub nie jest w stanie żyć z resztą społeczeństwa, to ma jednak drastyczny wpływ na życie tych, których spotyka na swojej drodze. Poza tym mamy kazirodczą rodzinę McPoyles, wujka z mroczną przeszłością czy kobietę-ślimak.
Za niecałe trzy miesiące premierę ma 17. sezon. Nie wygląda więc na to, by grupa z Filadelfii miała wkrótce zwinąć się z ekranów. Zamówiony jest już kolejny sezon, a Charlie, Rob, Glenn, Kaitlin i Danny traktują U nas w Filadelfii jako dobrą zabawę. Jest to pozycja obowiązkowa dla fanów absurdu, Seinfelda (ale takiego dziesięciokrotnie bardziej zwariowanego) i czarnego humoru. Jeżeli zamierzacie obejrzeć serial z innymi, to polecam zastosować demokratyczną zasadę większości (tak jak robią to Charlie, Glenn i Rob, dyskutując nad pomysłami do serialu), bo po włączeniu nie będzie już odwrotu.

