Uporządkowany chaos braci Safdie
Są tacy twórcy, którzy wychylają się poza schemat i pokazują odbiorcom rzeczy, o których nie śnili. Twórcy, którzy nie chcą podarować nam miłego popołudnia w kocyku, a raczej rozszarpać nam nerwy, sprawić, że poczujemy się niekomfortowo przytłoczeni. Tacy są właśnie bracia Safdie.
Nie we wszystkich fanowskich kręgach są tak samo znani, ale zdecydowanie zasługują na rozgłos. Benny i Joshua Safdie to bracia kawalarze, którzy przekraczają filmowe granice, by przedstawić nam bezwzględny i chaotyczny świat. Ich styl jest niezastąpiony i od razu rozpoznawalny. DNA ich filmów zdaje się bardzo proste: hiperrealizm spotyka obsesję na punkcie uchwycenia rzeczywistości.
Joshua jest starszy od Benny'ego tylko o dwa lata. Obaj więc wychowywali się w latach 80. i mieli podobne pasje. Swoje pierwsze filmy tworzyli już w wieku ośmiu/dziesięciu lat. To ojciec zaszczepił w nich miłość do kina – oglądali Johna Cassavetesa, Krzysztofa Kieślowskiego i Jeana Vigo.
Ojciec nie dość, że szczegółowo dokumentował (ponad trzysta godzin filmów domowych) ich dzieciństwo, to komunikował synom poprzez filmy to, czego nie potrafił powiedzieć. Kiedy byli jeszcze dziećmi, pokazał im Sprawę Kramerów (1979), by przez film wytłumaczyć, czym jest rozwód i spróbować w ten sposób przekazać im informację o rozwodzie z ich matką. Niestety pozostawił chłopców samych sobie. Musieli sami rozpracować sytuację i powiązać to, co się dzieje w filmie, z ich rzeczywistością. Dorastali w Nowym Jorku, będąc w rozjeździe pomiędzy mieszkaniami rozwiedzionych rodziców. Kawalerka ojca w Queens i wygodne mieszkanie matki i ojczyma na Manhattanie były dla nich dwoma różnymi światami. To doświadczenie nieustannego ruchu, zmiany miejsca jest wyraźnie widoczne w ich filmach. W latach 2002-2008 kręcili dużo. Mieli obsesję na punkcie otaczającej ich rzeczywistości. W jednym z ich pierwszych filmów, Lethargy (2002), zagrał Robert Downey Jr. I nikt nie wiedział do końca, jakim cudem braciom udało się zaangażować tak znanego już wtedy aktora do krótkometrażówki. Możemy pozostawiać to domysłom, choć najprawdopodobniej chodziło o powiązania rodzinne lub znajomości ze strony matki i ojczyma. Tematami ich krótkich metraży były głównie wątki autobiograficzne. Nawiązywali między innymi do przeżyć swojego ojca Alberta – na przykład Daddy Longlegs (inny tytuł Go Get Some Rosemary) z 2009 roku opowiadał o rozwiedzionym, mieszkającym w kawalerce, infantylnym ojcu dwóch synów, który jest rozdarty pomiędzy byciem dzieckiem a dorosłym. Musi zdecydować, czy ma podjąć się roli odpowiedzialnego ojca czy bardziej kumpla dla swoich dzieci.
Podczas studiów na Uniwersytecie Bostońskim założyli kolektyw filmowy Red Bucket Films i zaczęli poszukiwanie swojego stylu. Interesowało ich zacieranie granic między fikcją a dokumentem. Do ich ulubionych filmów należał fabularyzowany dokument Zbliżenie (1990) irańskiego reżysera Abbasa Kirostaniego, a także 48 godzin (1982) z Eddiem Murphym. Na studiach wykazywali się kreatywnością, pomysłowością i ciągle tworzyli coś nowego. W dramacie psychologicznym Bóg wie co (2014) sportretowali walkę z uzależnieniem od heroiny. Jest to być może najbardziej realistyczny z realistycznych filmów braci Safdie – spojrzenie cinema verite na kobietę (Arielle Holmes), która jest osobą w kryzysie bezdomności, będącą w toksycznym związku, zmagającą się z uzależnieniem od narkotyków. To film porażający swoim realizmem z niezwykle ciężką atmosferą.
Postaci pisane przez braci Safdie i te rzeczywiste, które portretują, są zwykle z tzw. marginesu społeczeństwa i wahają się pomiędzy szaleństwem a zdrowym rozsądkiem. Jedni są hazardzistami, którzy pokładają pieniądze ponad własne życie (Nieoszlifowane diamenty), inni próbują chronić swojego brata (Good Time), pakując się w niebezpieczne sploty zdarzeń.
Początek Good Time (2017) jest bezpieczną przystanią. Jesteśmy w gabinecie psychiatry jednego z bohaterów. Jest niespiesznie i cicho. Wtem przeskakujemy do świata jego brata Conniego (w tej roli Robert Pattinson). I zaczyna się nakładanie się na siebie głosów, niemalże przekrzykiwanie. Nerwowe zbliżenia na dłonie i kamera z ręki, momentami szerokie ujęcia. I oto styl braci Safdie – ich DNA, które daje im szeroką rozpoznawalność. Widz czuje się nie obserwatorem, a uczestnikiem zdarzeń, co dostarcza niezwykłych wrażeń, które dla niektórych mogą być nieznośne. To właśnie ci szczerzy bohaterowie nadają kształt ich twórczości. Bohaterowie Safdich nie są złymi ludźmi, ale też nie są tymi dobrymi. Bracia są znani z tego, że werbują do swoich filmów osoby bez doświadczenia aktorskiego. Zatrudnianie naturszczyków dodaje ich filmom niezwykłego realizmu – na przykład w Bóg wie co w roli głównej obsadzili Arielle Holmes, która zagrała lekko fabularyzowaną wersję siebie.
Bracia Safdie nie tylko zajmują się reżyserią, ale też scenariuszami, produkcją i montażem. Często grają w swoich filmach, choć częściej robi to Benny, który zagrał jedną z głównych ról w Good Time, a poza tym gra też w innych filmach. Można było go zobaczyć na przykład w Cząstkach Kobiety (2020) albo w serialu Obi-Wan Kenobi, gdzie na krótko pojawił się jako Rycerz Jedi. Ma grać też w najnowszym filmie Christophera Nolana Oppenheimer.
Nieoszlifowane Diamenty powstawały kilka lat i zostały napisane przed Good Time. Co ciekawe bohater z niepełnosprawnością z tamtej właśnie produkcji miał pierwotnie znaleźć się w Nieoszlifowanych Diamentach. W roli głównej obsadzono Adama Sandlera. Bracia nie wyobrażali sobie nikogo innego w tej roli. Właściwie to dla Sandlera napisali scenariusz. Tutaj styl, który sprawdził się w Good Time, został pociągnięty jeszcze dalej. Może się wydawać, że twórcy stracili kontrolę, ale wszystko jest przemyślane w najdrobniejszym szczególe. Kontrolowany chaos i hałas to dwa słowa najtrafniej określające ten film. Safdie wyważyli to tak, żeby umieścić mnóstwo dźwięków kojarzonych z uczuciem lęku (uliczny hałas, trzaskające drzwi), ale nie pozwalają nam wypaść z wagonika akcji. Ciągle podtrzymują nas na bezpiecznym torze, tylko trochę szarpiąc nerwy. Nieoszlifowane Diamenty są niewątpliwie inspirowane wspomnieniami ich ojca, który przez pewien czas pracował w tzw. "dzielnicy diamentów" (diamond district) na Manhattanie. Film odniósł sukces, ale też spolaryzował widzów. Wielu komentatorów chwali muzykę Daniela Lopatina (Oneohtrix Point Never), świeże spojrzenie na kino trzymające w napięciu, szaleństwo. Inni zaś zwracają uwagę na to, że film jest zbyt intensywny, męczący, a Adam Sandler irytujący.
Bracia Safdie mają zdolność do prowadzenia widza przez burzliwy i chaotyczny świat swoich bohaterów, jednocześnie jednak mają tę umiejętność budowania emocjonalnego związku między postaciami a widzem. Ich kino jest niehigieniczne i organiczne, pełne życia. Zapewniają widzowi przypływ adrenaliny i empatii jednocześnie. Nie boją się eksperymentować i przekraczać granic, choćby w montażu. Ich filmy są niezapomnianym doświadczeniem, które porusza, angażuje i pozostawia ślad w umyśle. A co do tego, że ich twórczość będzie wyznaczać nowe kierunki w kinie, nie mam żadnych wątpliwości.