Od Resident Evil do Witajcie w Raccoon City. Marka, która stworzyła survival horror
Lada moment do kin trafi filmowy reboot serii Resident Evil. To doskonała okazja, aby zapoznać się z residentowym uniwersum oraz zawalczyć o nagrody od firmy ZOTAC inspirowane najnowszą częścią cyklu, Resident Evil: Witajcie w Raccoon City.
Od 1996 roku Capcom dostarcza miłośnikom horrorów nie lada wrażeń pod postacią kolejnych gier z serii Resident Evil. Popularność marki sprawiła, że od 2002 roku regularnie ukazują się kolejne ekranizacje, z większym lub mniejszym powodzeniem spełniające oczekiwania fanów franczyzy. Najnowsza część – i nie ma co ukrywać, najlepiej zapowiadająca się, bo najbardziej wierna oryginałowi – niebawem trafi do kin.
Hollywoodzka adaptacja serii przeszła długą drogę, zanim wróciła do swoich gamingowych korzeni. Firma Zotac uczciła to wydarzenie i wypuściła na rynek komputer Magnus One, nawiązujący swoją stylistyką do Resident Evil: witajcie w Raccoon City. Przyjrzeliśmy się więc fenomenowi tego kultowego cyklu.
Gra, która stała się filmem
Zanim Resident Evil wskoczył na kinowe ekrany, mnóstwo satysfakcji (ale i strachu), sprawił graczom. Wszystko zaczęło się w 1996 roku, kiedy członkowie specjalnej jednostki policji STARS Alpha Team udali się w ostatnie znane miejsce pobytu kolegów z Bravo Team. Ekipa Bravo zaginęła bez śladu w trakcie weryfikowania doniesienia o wyjątkowo brutalnych zabójstwach i zniknięciach ludzi w okolicach lasu Raccoon. Alpha Team szybko poznał przyczynę tych zdarzeń - zombie, którzy powstali w tajemniczym ośrodku farmaceutycznym znanym jako Umbrella Corporation.
W ten sposób rozpoczyna się niesamowita przygoda, która trwa z nami już przez ćwierć wieku. Ćwierć wieku wzlotów i upadków, lepszych i gorszych lat, przygód z bohaterami, których znamy od dzieciństwa. Ćwierć wieku ewolucji maszkar, tworzonych w laboratoriach Umberella Corporation.
Dziś mało kto o tym pamięta, ale to właśnie Capcom w 1996 roku uknuł termin „survival horror”, wypuszczając na rynek pierwszą grę z serii Resident Evil. Tytuł łączył w sobie walkę o przetrwanie z nutką przerażenia. Termin ten na dobre wpisał się w branżę i został szeroko spopularyzowany przez media, a sama seria na wiele długich lat stanowiła niedościgniony wzór dla całego gatunku.
Pierwszy Resident dla wielu z nas, graczy mających już na karku około 40 lat, to nieodzowny element kształtowania dzieciństwa. To także pierwszy kontakt z zombie i klaustrofobicznymi pomieszczeniami wraz ze statyczną kamerą. W wielu spośród tych pomieszczeń czaiło się zło, a ilość kul w magazynku wymuszała zastanawianie się, czy strzelać, czy lepiej uciekać. Ten motyw potęgował uczucie strachu i niepewności o to, co stanie się za chwilę. A życie? Życie nie odnawiało się jak w dzisiejszych grach. Samemu trzeba było o nie zadbać, wcinając roślinki lecznicze.
Ukazanie się na rynku gry to także poważny krok w karierze jednego z bardziej znanych dziś twórców. Powszechnie wiadomo, że to właśnie Shinji Mikami uznawany jest za ojca gatunku, tak samo jak Hideo Kojima uznawany jest za ojca skradanek.
Jeszcze lepszy od pierwowzoru
Capcom postanowił kuć żelazo, póki gorące i tak w dwa lata po premierze RE otrzymaliśmy Resident Evil 2. Grę jeszcze lepszą od pierwowzoru, z nowymi bohaterami, dla których stworzono odrębne, aczkolwiek zazębiające się scenariusze, z których każdy mieścił się na osobnym krążku z danymi. Co ciekawe, wydanie gry na dwóch płytach było efektem błędu. Zespół źle obliczył dane dźwiękowe, które przy prawidłowych obliczeniach zmieściłyby się na jednej płycie. Na naprawę błędu jednak było zbyt późno i gra została ostatecznie wydana w takiej formie, w jakiej znamy ją dziś.
Ostatecznie chyba nikt w Capcomie tego nie pożałował. Gra sprzedawała się jak ciepłe bułeczki – zaledwie w 4 dni od premiery w Japonii tytuł rozszedł się w nakładzie 1,4 mln sztuk. Pierwowzór na taki wynik musiał pracować okrągły rok. Ludzie rzucali się na sklepowe półki wypełnione RE2 niczym zombie na ciepłe mózgi.
Nemezis wieńczy trójcę, choć nią nie jest
Rok później na rynek trafia Resident Evil 3: Nemesis. Choć gra ma numerek w tytule, nie powstawała jako odrębna część produkcji stanowiącej główną oś fabularną serii. To miał być spin-off nastawiony bardziej na akcję, a mniej na survival horror. W trójce gracze mogli zapoznać się z wątkami zarówno przed, jak i po wydarzeniach z Resident Evil 2.
Przeniesienie ciężaru zabawy na wątki pełne akcji czuć w rozgrywce. I chociaż nie zostało to przyjęte z wielkim entuzjazmem, dziś o Nemesis mówi się jak o pełnoprawnej odsłonie, bez której cały cykl Resident Evil nie byłby w tym miejscu, w którym dziś się znajduje.
Kino dostrzega potencjał marki
Wynik finansowy serii Capcomu nie mógł przejść niepostrzeżenie obok filmowych producentów. Już 1998 roku niemieckie Constantine Films zauważyło potencjał w marce i kupiło od Capcomu prawa do jej ekranizacji. Sukcesy kolejnych growych tytułów sprawiły, że w końcu doczekaliśmy się kinowej odsłony z Millą Jovovich w roli głównej. W 2002 roku ukazał się pierwszy film z cyklu, który niespecjalnie był spójny z tym, co widzieliśmy do tego momentu w grach. Może gdyby Capcom pozwolił Romero dokończyć scenariusz, można byłoby z tego wyciągnąć coś więcej. Tak się nie stało i mamy to, co mamy.
Na szczęście film dobrze się sprzedał, choć recenzje miał średnie. Capcom był zadowolony z wyników finansowych, a to miało największe znaczenie dla przyszłości marki na srebrnym ekranie. Pozwolono więc Paulowi W. S. Andersonowi kontynuować prace nad filmową ekranizacją cyklu, która - niestety - z każdą kolejną częścią spotykała się z coraz mocniejszą krytyką. W sumie po Resident Evil ukazało się jeszcze pięć filmów z tej serii: Resident Evil 2: Apokalipsa, Resident Evil: Zagłada, Resident Evil: Zaświaty, Resident Evil: Retrybucja oraz Resident Evil: Ostatni rozdział.
Historia gier toczyła się swoim własnym torem, niezależnie od rozwoju franczyzy kinowej. Momentami było tak źle, jak w kinie (patrz Resident Evil 6), ale były też wybitne produkcje, jak Resident Evil 4 czy Resident Evil VII.
Capcom trzymał więc dwie sroki za ogon. Filmowe produkcje szorowały po dnie, zaś RE: Afterlife może „pochwalić” się wieloma „nagrodami”: za najgorszy film na podstawie gry wideo czy za najgorszy film o zombie. Krytycy swoje, a fani swoje. Czyli klasyczny przykład tego, że nie każdemu wszystko podoba się tak samo. W efekcie filmowa seria zarobiła ponad 1 mld 200 mln dolarów.
Reboot w grach i w kinie
W 2019 roku stało się to, co stać się musiało - seria doczekała się remake’u. Wprawdzie Capcom zaczął od drugiej odsłony, a nie od pierwszej, ale formuła się przyjęła i w późniejszym czasie dostaliśmy także remake RE3, a obecnie trwają prace nad odświeżeniem tego, od czego wszystko się zaczęło.
Przy restarcie postarano się o to, aby historia opowiadana w grze była spójna z tą znaną z oryginałów. Oczywiście nieco ją zmodyfikowano i unowocześniono, ale grający wtedy i dziś z pewnością znajdą w grze wspólne elementy. Jednocześnie Capocom nie skupiał się wyłącznie nad powrotem do korzeni. Osobnym torem toczyła się historia zaprezentowana w Resident Evil VII i kontynuowana w Resident Evil: Village, pierwszych odsłonach cyklu, w których widok śledzimy z perspektywy oczu bohatera, a nie zza jego pleców czy w statycznej kamerze.
Jednocześnie dostrzeżono potrzebę reboota - także w kinach. I tak dochodzimy do Resident Evil: Witajcie w Raccoon City, ekranizacji, której najbliżej do growego pierwowzoru. Film to przede wszystkim przeniesienie na wielki ekran historii znanej z pierwszej oraz drugiej części gry. Twórcy wielokrotnie pokazywali, że inspiracje tymi kultowymi dziś tytułami sprzed ponad dwóch dekad są dla nich bardzo ważne i fani z pewnością to docenią. Reżyser filmu, Johannes Roberts, nie ukrywa, że jest miłośnikiem tej serii gier. Zatem nie pozostaje nam nic innego, jak sprawdzić premierę w kinie. Już teraz jednak można pokusić się o śmiałe stwierdzenie: Resident Evil: Witajcie w Raccoon City jeszcze nie zadebiutowało, a już jest lepsze od wszystkich razem wziętych odsłon stworzonych przez Paula W.S. Andersona.
A co po kinowym seansie? Miłośnicy serii z pewnością zechcą porównać kinową ekranizację z oryginałami lub ich uwspółcześnionymi remake’ami. Z myślą o tych odbiorcach zespół Zotac Gaming wypuścił sprzęty gamingowe inspirowane najnowszą odsłoną filmowej franczyzy. W ręce fanów trafią m.in. stylizowane karty graficzne ZOTAC GAMING GeForce RTX 3080 Ti i 3070 Ti AMP Extreme Holo oraz kompaktowy komputer stacjonarny ZOTAC MAGNUS ONE wyposażony w kartę graficzną ZOTAC GAMING GeForce RTX 3070 oraz procesor Intel Core i7, które pozwolą zanurzyć się w gamingowych odsłonach cyklu w rozdzielczości 4K.
A już wkrótce na łamach naEKRANIE.pl zorganizujemy konkurs, w którym do wygrania będą zestawy gadżetów dla fanów serii Resident Evil. Trzymajcie rękę na pulsie!
Źródło: Materiał opracowany we współpracy z firmą ZOTAC