Zabawa nostalgią, czyli dlaczego Cobra Kai robi to dobrze
Nostalgia to popularne narzędzie, z którego korzystają twórcy kina i telewizji. Nie wszyscy jednak wiedzą, jak robić to poprawnie, by uzyskać odpowiedni efekt. Cobra Kai daje dobry przykład!
Nostalgia to naprawdę użyteczne narzędzie wzbudzania emocji, które stało się niezwykle popularne w ostatnich latach m.in. dzięki filmowi Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy czy serialowi Stranger Things. Oczywiście, było wcześniej wykorzystywane, ale moda na nie nastała właśnie po wspomnianych premierach. Twórcy często wykorzystują nostalgię, ale w wielu przypadkach można odczuć, że robią to bez szczególnego zrozumienia, jaki jest jej cel. Zapominają o podstawach tworzenia opowieści. Gdy po seansie mamy wrażenie, że ktoś najpierw wymyślił, jak wzbudzić w nas tęsknotę za czasami minionymi, a potem do tego dobudował historię, to coś nie gra. Na szczęście w Cobra Kai jest zupełnie inaczej.
Twórcy Cobra Kai nie od razu robili to dobrze. W pierwszych sezonach możemy odczuć pewien przesyt powracaniem do starszych produkcji, ponieważ twórcy za często mrugają okiem do widza. Przez to historia ze starych filmów była w odcinkach za bardzo powtarzana. Pamiętam komentarze w sieci po światowej premierze, które pokazywały, że niektórych widzów to odstraszyło. Mówiono, że jest w tym zbyt dużo zabawy, a za mało historii. Trzeba przyznać, że Hollywood nierzadko popada w skrajności i przesadę. Nawet pomimo mojej sympatii do pierwszych sezonów Cobra Kai, które bawią do łez, czuję, że tej nostalgii było zbyt dużo. Odniosłem nawet wrażenie, że wątki koncentrujące się na przyszłości były najważniejsze dla twórców, a historia Daniela i Johnny'ego spadała na dalszy plan. To nie oznacza, że krytykuję te pierwsze sezony - są przecież kapitalną rozrywką. Pamiętam, że przed premierami pierwszych odcinków, zastanawiałem się, kiedy znudzimy się powrotami do tego, co już znamy.
Trudno stwierdzić, czy twórcy śledzili reakcje i krytyczne komentarze widzów, czy po prostu sami wyczuli, że trzeba coś zmienić. Już 3. sezon pokazuje, że obrali lepszy kierunek. Historia nabrała ogłady, była troszkę poważniejsza, ale humoru - wywodzącego się często z nostalgii - nie brakowało. Scenarzyści pozbyli się jednak skrajności, zbudowali wrażenie, że to fabuła jest najważniejsza, a nostalgia stała się jedynie dodatkiem. Dlatego też wątki wywołujące w nas tęsknotę działały lepiej - stały się czymś wyczekiwanym i skrupulatnie budowanym. Nie były fundamentem całej historii. Przykład? Gdy pojawia się postać grana przez Elizabeth Shue, cały motyw nabiera znaczenia fabularnego. Nie jest to tylko zabawa dla zabawy. Podobne podejście widzimy w 4. sezonie w kwestii Terry'ego Silvera, odwołań do konfliktu Daniela z Johnnym czy powrocie postaci w ostatniej scenie sezonu. Tutaj jednak twórcy poszli krok dalej, w pełni już skupiając się na ciekawej i przemyślanej historii - ta momentami wzbudza w nas tęsknotę wywołaną muzyką, montażem czy treningiem Johnny'ego. Tych momentów nie ma jednak tak wiele. A to udowadnia, że twórcy nauczyli się i wyczuli, jak lepiej z tego korzystać.
Nie jestem fanem Karate Kid, dlatego zdziwiłem się, że nostalgia związana z serią i latami 80. tak na mnie zadziałała w Cobra Kai. Oczywiście, znam filmy, ale nigdy nie byłem ich miłośnikiem. A jednak w nowym serialu historia bohaterów i budowane emocje trafiają do mnie całkowicie, jakby Karate Kid mieszkało w moim sercu cały czas. Chciałbym, aby twórcy właśnie tak operowali nostalgią - by dawali nam przede wszystkim dobre opowieści z odwołaniami do czegoś minionego, co na poziomie emocjonalnym poruszy nas w sposób świeży i wyjątkowy.