Zachwyty i rozczarowania 2024 roku - Magda Muszyńska
Czas na podsumowanie 2024 roku. Oto moje zachwyty i rozczarowania!
2024 rok zapewnił mi wiele emocji koncertowo-sportowo-popkulturowych. Przyznam jednak, że pod względem filmowym trochę rozczarował. Co roku z łatwością wskazywałam filmy wybitne i warte obejrzenia na dużym ekranie. Tym razem o wielkim kinie mogę tylko mówić w kontekście Diuna: Część druga, która w mojej opinii była po prostu bardzo dobrym filmem, ale nie takim, po którym zbierałam szczękę z podłogi – może poza sceną ujeżdżania czerwia. W tym roku obejrzałam wiele solidnych produkcji, które naprawdę mi się podobały, np. Kaskadera, Civil War czy Twisters. Kilka zapadło mi w pamięć, jak Anatomia upadku, Nie mów zła, Strefa interesów czy… Terrifier 3. Ten ostatni tytuł to całkowicie ekstremalne przeżycie. Z kolei niektóre projekty przyjęłam z obojętnością, np. Joker: Folie a deux i Beetlejuice Beetlejuice. Bawiłam się dobrze na seansach, ale nie mam zamiaru oglądać ich jeszcze raz.
Pod względem seriali wygląda to znacznie lepiej. Nie brakowało kilku pozytywnych zaskoczeń, ale też paru rozczarowań, gdy kolejne sezony okazały się słabsze od wcześniejszych. Cieszy mnie to, że superbohaterskie produkcje sprostały wyzwaniom. Dostaliśmy znakomite animacje jak X-Men '97, Koszmarne Komando oraz Niezwyciężony. The Boys znowu dali o sobie znać w pozytywny sposób. Pingwin okazał się kapitalnym gangsterskim serialem z doskonałym Colinem Farrellem, który wystąpił też w ciekawym tegorocznym Sugar. Nie można zapomnieć o świetnym Silosie oraz To zawsze Agatha, która dostarczyła niespodziewanie dobrej rozrywki. Ponadto świetny humor odnalazłam w Terapii bez trzymanki, Małpim biznesie, Cobra Kai i Zbrodniach po sąsiedzku.
Jak co roku nie starczyło mi czasu na kilka interesujących tytułów, które są warte uwagi, jak Reniferek, Diuna: Proroctwo, Problem trzech ciał, 3. sezon The Bear czy Substancja. Powoli nadrabiam 2. sezon Arcane, którym zachwycałam się w 2021 roku. Myślę, że się nie zawiodę.
Poniżej możecie zobaczyć listę produkcji, które zrobiły na mnie największe wrażenie oraz te, które mnie rozczarowały w 2024 roku. Nie byłabym sobą, gdybym nie uwzględniła sportowych wydarzeń bliskich mojemu sercu oraz (wyjątkowo) jednej gry.
Galerie uzupełniają moje tegoroczne zachwyty i rozczarowania.
Zachwyty 2024 roku:
Deadpool & Wolverine
Deadpool & Wolverine miał wysoko postawioną poprzeczkę oczekiwań. Szczególnie obawiałam się o postać Wolverine’a. Nie chciałam, by Pyskaty Najemnik ją popsuł swoimi sucharami i czarny humorem. Ostatecznie film okazał się doskonałą i szaloną rozrywką z wieloma easter eggami i zaskakującymi gościnnymi występami. Najbardziej zaimponowało mi to, że finałowe starcie miało wysoką stawkę, dzięki czemu „obejmowanie się i słuchanie Madonny” wciskało w fotel. I nawet historia wybrzmiała, choć nie ustrzegła się pewnych niedociągnięć, na które można przymknąć oko. Deadpool (Ryan Reynolds) faktycznie stał się Zbawicielem Marvela. Zarobił 1,3 mld dolarów! Nie byłoby tego sukcesu bez Hugh Jackmana, który mimo absurdalnego humoru produkcji znowu wycisnął maksimum uczuć z tego uwielbianego X-Mena. Dlatego na trzech kinowych seansach bawiłam się wspaniale!
Kulawe konie – 4. sezon
Nie od razu przekonałam się do serialu Kulawe konie, który nadrabiałam tuż przed premierą 4. sezonu. Ale z każdym odcinkiem i każdym sezonem stawał się coraz lepszy. Teraz ta brytyjska produkcja – łącząca akcję, kryminalne zagadki, a także niezły humor – jest jedną z moich ulubionych. Wzbudza nostalgię za czasami, gdy na topie były 24 godziny. 4. sezon był świetny, a pod względem emocjonalnego dramatu przebił poprzednie serie. Nie brakowało w nim kilku zaskoczeń i śmierci postaci, bo w Slough House nikt nie jest bezpieczny. A o świetności tego serialu niech świadczą trzy nominacje do Złotych Globów: dla Gary’ego Oldmana, Jacka Lowdena oraz dla najlepszego serialu dramatycznego.
Fallout – 1. sezon
Adaptacje gier są zawsze słabe? Okazuje się, że wystarczy wysoki budżet, świetna obsada, pomysłowa historia wykorzystująca bogaty świat gry oraz chęci, żeby zrobić coś dobrze. Fallout – tak samo jak The Last of Us – powstał z miłości do gry, co widać na ekranie. To dla mnie jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń tego roku, które dostarczyło mnóstwo rozrywki. Z przyjemnością zrobię rewatch przed premierą 2. sezonu, którego nie mogę się doczekać.
Cobra Kai – 6. sezon
Choć pierwsza część sequela filmów Karate Kid była jak na ten serial raczej średnia ze względu na fabułę wprowadzającą do turnieju Sekai Taikai, to druga rozniosła wszystko, co do tej pory oglądaliśmy. Nie zabrakło efektownych walk, intryg, humoru oraz szokujących wydarzeń, których raczej nie spodziewaliśmy się po tej lekkiej produkcji. Oczywiście wszystko to w klimacie opery mydlanej, ale takiej, która naprawdę potrafi wzbudzać emocje, dzięki dobrej grze aktorów i fajnym zwrotom akcji. Chciałoby się powiedzieć, że "Cobra Kai never dies", ale chyba nie w kontekście 6. sezonu...
Przesilenie zimowe
Przesilenie zimowe to mój ulubiony film tego roku (miał w Polsce premierę w 2024 roku) obok Deadpool & Wolverine. Lubię o nim mówić, że „takich filmów już się nie kręci”. Jest oldskulowy, ale dzięki temu absolutnie uroczy. Bawi i wzrusza swoją świetnie skonstruowaną, świąteczną historią pełną dramatu. Paul Giamatti, Dominic Sessa i nagrodzona Oscarem Da'Vine Joy Randolph podbili moje serce. Może podczas Świąt, zamiast oglądać znowu Kevina samego w domu, wybiorę przyjemnie przyziemne Przesilenie zimowe?
Szogun
Wspaniały serial z ciekawą historią, przepięknymi kostiumami, znakomitą scenografią oraz kapitalną obsadą. Hiroyuki Sanada i Anna Sawai zagrali zjawiskowo. Oglądałam ten serial co tydzień, z przyjemnością chłonąc japońską kulturę. Chciałoby się, aby twórcy zawsze podchodzili do swoich seriali z takim przywiązaniem do szczegółów, jak twórcy doskonałego Szoguna.
The Boys – 4. sezon
Nigdy nie przestanie mi imponować ten satyryczny serial, który zręcznie bawi się superbohaterskimi motywami, przekraczając kolejne granice. Ten sezon nie był aż tak zabawny jak poprzednie, ponieważ historia nabiera powagi, stawka rośnie, a niektóre sceny po prostu powodowały ogromny dyskomfort. Emocji nie brakowało, głównie za sprawą fenomenalnego Antony’ego Starra w roli przerażającego Homelandera. Dajcie mu w końcu jakąś prestiżową nagrodę!
Alan Wake 2: Night Springs
Daleko mi do nazywania siebie graczem, ale ten rok należał do Alana Wake’a. Gra od Remedy Entertainment to połączenie dziwaczności Twin Peaks z horrorowym klimatem książek Stephena Kinga, w którym nie brakuje humoru. Bardzo mi ten styl odpowiadał, dlatego obie części gry wprawiły mnie w zachwyt. Natomiast w 2024 roku wyszły dwa DLC. Lake House był dość nudnawy, ale za to potrafił wywoływać strach, czego do tej pory rzadko doświadczałam w tej grze. Z kolei Night Springs podbiło moje serce trzema odcinkami. Największa Fanka z fantastycznie pomysłową narracją pełną dystansu była przekomiczna. Łamiący Linię Czasu, nawiązujący do Quantum Break, imponował niezwykłą kreatywnością. A Gwiazda Polarna z Jesse z Control również potrafiła zadziwić niecodziennymi motywami, które tylko w Alanie Wake’u mogły wystąpić. Ten DLC to prawdziwe złoto!
The Walking Dead: The Ones Who Live
The Walking Dead: The One Who Live dokończył wątek Ricka i Michonne, którzy ponownie się zjednoczyli. Twórcy postarali się, aby ta miłosna historia wybrzmiała jak najlepiej. Wykorzystano kilka znanych motywów. Nie zabrakło żarłocznych zombie, fabularnych zaskoczeń i dużych emocji. Choć ten krótki sezon nie wprawił mnie w wielki zachwyt, to odczuwam ulgę, że nie popsuto tej historii ani ikonicznych postaci. Szkoda, że aż tak dobrze nie poszło w 2. sezonie The Walking Dead: Daryl Dixon, ale chyba nie można mieć wszystkiego.
Wicemistrzostwo olimpijskie w siatkówce
Igrzyska Olimpijskie w pewnym sensie są wydarzeniem popkulturowym, jeśli przypomnimy sobie wysyp memów ze strzelectwa sportowego, a także nawiązania do różnych dzieł (np. Darlana do Naruto). Natomiast mi zaimponowali siatkarze, którzy po ponad 40 latach zdobyli medal olimpijski. Sama czekałam na niego 20 lat, tracąc już nadzieję i pomstując na wieczne porażki w ćwierćfinałach. Zapamiętam na całe życie ten heroiczny bój z USA w półfinale. Przegrywali 1:2 w setach, mając na boisku kontuzjowanego Pawła Zatorskiego, aby podnieść się i wyszarpać w dramatycznych okolicznościach ten mecz. Byłam jeszcze bardziej dumna z polskiej reprezentacji niż z Jastrzębskiego Węgla, który też siłą woli przeważył na swoją korzyść mecz na wyniszczenie z Aluronem CMC Wartą Zawierciem w finale Plusligi. Dodam, że również Iga Świątek zrobiła na mnie duże wrażenie, wywalczając brązowy medal. To wielkie osiągnięcie pod niewyobrażalną presją kibiców.
Rozczarowania 2024 roku:
Gladiator 2
Po obejrzeniu pierwszych dwóch zwiastunów czułam, że dostanę od Ridleya Scotta powtórkę z rozrywki. Nie pomyliłam się, bo ten film to kopia pierwszej części z innymi postaciami i zakończeniem. Wydarzenia w Gladiatorze 2 nie wywołały we mnie żadnych emocji, nawet nostalgii. Casting Paula Mescala okazał się nietrafiony, bo w tej produkcji brakowało mu charyzmy, którą wykazał się Russell Crowe w pierwszej odsłonie. Postacie Pedro Pascala, Josepha Quinna i Freda Hechingera zostały zmarnowane przez słaby scenariusz. Jedynie Denzel Washington zagrał świetnie, pozwalając sobie na bardzo wiele. Albo po prostu wypadł tak kapitalnie na tle średnio grających pozostałych aktorów. Szkoda, bo film zapowiadał się przynajmniej na przyzwoite kino.
Władca pierścieni: Pierścienie Władzy – 2. sezon
Przed premierą obiecywano, że twórcy wyciągnęli wnioski z popełnionych błędów w 1. sezonie, więc kolejna seria miała być lepsza. Tak się nie stało. To wciąż kiepski serial pod względem fabuły, choć niezmiennie zachwyca kostiumami, scenografią oraz CGI. Doskonałe występy Charlesa Edwardsa, Owaina Arthura, Rory’ego Kinneara czy Charliego Vickersa oraz wielka, ale bezsensownie poprowadzona bitwa w końcowej fazie serii nie zamażą tego, jak idiotyczne są wątki Galadrieli, Isildura, Gandalfa czy Númenoru. Chciałabym polubić Pierścienie Władzy, ale wciąż nie dają mi powodów, abym traktowała je jak coś więcej niż ładnie wyglądający fanfik, który ogląda się bez zaangażowania.
Gwiezdne Wojny: Akolita
Nie miałam większych oczekiwań wobec kolejnego serialu ze świata Gwiezdnych Wojen, bo już zwiastuny nie wyglądały dobrze. Mimo to produkcja okazała się jeszcze gorsza, niż sądziłam, że będzie. Pomysł na serial był dobry, ale sposób poprowadzenia tej nudnej i głupiej fabuły był słaby. Casting też okazał się nie najlepszy, choć akurat Amandla Stenberg czy Manny Jacinto zagrali w porządku. Akolita to amatorszczyzna porównywalna do Obi-Wana Kenobiego, choć akurat tę produkcję można usprawiedliwiać pandemią. Akolita nie ma nic na swoją obronę. Dobrze, że chociaż sympatyczna Załoga rozbitków jest o niebo lepsza od tego gniotu…
Ród smoka – 2. sezon
Drugi sezon niestety nie był tak fantastyczny, jak pierwszy, choć wydawało się, że to jeden z tych seriali, którym zajmują się odpowiedzialni i mądrzy ludzie. Seria okazała się nierówna, na siłę przedłużana, a niektóre motywy – zupełnie niepotrzebne. Na szczęście kilka odcinków dostarczyło emocji, głównie za sprawą smoków. Ostatni odcinek można określić przydługim zwiastunem kolejnego sezonu, na który znowu trzeba będzie czekać wiele miesięcy.
Furiosa: Saga Mad Max
Nie liczyłam na to, że Furiosa: Saga Mad Max będzie tak dobra jak Mad Max: Na drodze gniewu, ale nie sądziłam, że na seansie się tak wynudzę. Sceny nie wciskały w fotel, historia zemsty była taka sobie. Anya Taylor-Joy zagrała przeciętnie, a Chris Hemsworth wcale mnie nie zachwycił swoją balansującą na granicy parodii kreacją. To dobry film, ale nie zapada w pamięć. Nie pokazał niczego ponad to, co widzieliśmy w Na drodze gniewu.