Zachwyty i rozczarowania 2024 roku - Paulina Guz
W tym tekście nie zamierzam robić podsumowania najlepszych produkcji 2024 roku. Takich rankingów jest mnóstwo i bardzo łatwo je znaleźć. Zamiast tego moje „zachwyty” będą bardzo subiektywne. Postanowiłam skupić się na tym, co wywołało we mnie największe emocje.
2024 – świetny rok dla campu
Nie ukrywam, że lubię campowe i teatralne produkcje. I nigdy nie spodziewałabym się, że 2024 rok mnie tak rozpieści pod tym względem.
W kinach zadebiutowało Beetlejuice Beetlejuice. Naprawdę chciałam, by ten film się udał. I na szczęście się nie zawiodłam. Dla mnie pod wieloma względami to powrót „starego, dobrego” Tima Burtona. Jeśli chodzi o scenografię, reżyser zwrócił się w stronę efektów praktycznych. Cieszy mnie to, ponieważ zawsze dodaje to pewnej ponadczasowości i zakorzenia produkcję w rzeczywistości. Wiele osób narzekało, że w widowisku znalazło się za dużo niepotrzebnych scen, takich jak składająca się do kupy Delores czy finałowy numer musicalowy. Sęk w tym, że to właśnie najbardziej burtonowska rzecz na świecie. Tim Burton przez wiele lat był ucieleśnieniem sztuki dla sztuki. Nakręcił Ed Wooda właśnie z miłości do reżysera, który przede wszystkim kochał tworzyć, nawet jeśli nie szło mu to najlepiej. W filmie Beetlejuice Beetlejuice najlepsze jest to, że czuć w nim tę przyjemność tworzenia. A wywiady, które przeczytałam po seansie, tylko mnie w tym utwierdziły. To pierwszy film od dawna, w którym Tim Burton pozwolił sobie tak improwizować na planie i dobrze się bawić. Postanowił także pozostać wierny swojej wizji, nawet jeśli wszyscy mówili mu, że niemal pięć minut tańczenia do MacArthur Park może być złym pomysłem.
W kinie obejrzałam również widowisko Furiosa: Saga Mad Max. Fakt, że film nie odniósł sukcesu w box offisie, jest jednym z moich największych rozczarowań 2024 roku. Oczywiście, mogę być nieobiektywna, bo kocham franczyzę Mad Maxa. Jestem zakochana w uniwersum, które narodziło się w głowie George’a Millera. I naprawdę czekałam na tę premierę. Jednak z powodów, które nieco opisałam w tym artykule, oglądalność była stosunkowo niska. A to naprawdę świetny tytuł. Oczywiście nie bez wad, ale w pamięć wbiło mi się tyle genialnych scen i elementów – cała sekwencja z ciężarówką, intymny moment między Furiosą i Jackiem, epicki rydwan Dementusa, kanibale wciągający dziewczynkę pod ziemię i cała pogoń z pierwszych minut filmu to tylko kilka z nich. Niestety nie miałam z kim dzielić tych zachwytów. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie zniechęci to George’a Millera do dalszego eksplorowania uniwersum.
Pod „campowe produkcje” można również podciągnąć Wicked. Jeśli powiedzielibyście mi, że musical stanie się jednym z najbardziej dochodowych filmów 2024 roku, pewnie bym Wam nie uwierzyła. A jednak to miłe zaskoczenie. Jak wiecie (albo i nie), kocham musicale. Gdy dorastałam, zachwycałam się Bollywood. Poza tym jednym z moich ulubionych filmów jest Devdas. Dlatego trzymałam kciuki za sukces Wicked i się nie zawiodłam. To niesamowite, że seans trwał prawie trzy godziny, a ja ani przez sekundę nie byłam znudzona. Cynthia Erivo, Ariana Grande i Jonathan Bailey byli wybitni w swoich rolach. Baśniowy i barwny świat Oz mnie zachwycił – szczególnie że ostatnio naprawdę brakowało mi więcej kolorów na ekranie! (swoją drogą, w tym miesiącu wyszedł zwiastun Supermana i wygląda na to, że moje oczy znów zostaną pobłogosławione). Kiedy myślę o sukcesie Wicked, nie mogę pozbyć się wrażenia, że tak się dzieje, gdy szczerze kochasz materiał źródłowy i się tego nie wstydzisz. Widzicie, w 2024 roku miały premierę również Mean Girls i Joker: Folie à Deux, które twórcy nawet bali się reklamować jako musicale. W przypadku tego pierwszego część obsady nie potrafiła dobrze śpiewać. Wicked z kolei udowadnia, że należy wcisnąć gaz do dechy, a nie się tego wstydzić!
Co więcej, pojawiły się również campowe seriale. I to niejeden!
Po wielu latach doczekałam się serialu ze świata Fallouta. I okazało się, że twórcy naprawdę zrozumieli materiał źródłowy. Choć była to nowa historia, to z ekranu wręcz kipiał klimat growego Fallouta. Bałam się, że będą chcieli na siłę stworzyć coś mrocznego, ciemnego i smutnego, by podkreślić, jak bardzo jest to coś dla dorosłych widzów i – oczywiście! – fanów Gry o tron, co jest plagą w ostatnich latach (wcale na ciebie nie patrzę, Awatar: Ostatni władca wiatru). Na szczęście, choć zachowano przerażające elementy uniwersum, nie zrezygnowano z humoru i specyficznej estetyki retrofuturystycznego USA. Fallout to jeden z moich największych zachwytów 2024 roku.
W tym roku dostaliśmy również campową Moją lady Jane. To produkcja, która jest jednocześnie zachwytem, jak i rozczarowaniem. Zachwytem, ponieważ dawno nie obejrzałam czegoś tak zabawnego, oryginalnego i autentycznie zaskakującego, o czym pisałam w tej recenzji. A rozczarowaniem – bo została anulowana po 1. sezonie, mimo cliffhangera w finale. Przypomniało mi to, dlaczego w ostatnich latach rosła moja niechęć do seriali. Serwisy streamingowe, zamiast tworzyć serie limitowane, dają zlecenie na serial, który w finale zostawia furtkę na kolejne sezony. A potem, jeśli wyniki oglądalności w ciągu pierwszej godziny nie rozbiły sufitu i nie poleciały na Marsa, anulują go. Nie zliczę, ile razy musiałam pogodzić się z tym, że zmarnowałam wiele godzin i nie dostałam pełnoprawnego zakończenia. Dlatego już od jakiegoś czasu niemal całkowicie zrezygnowałam z oglądania nowych seriali i nadrabiam stare perełki, np. Buffy: Postrach wampirów.
No i wreszcie – To zawsze Agatha! Trzymałam kciuki za ten projekt od początku. WandaVision nadal pozostaje jedną z moich ulubionych produkcji MCU. Kathryn Hahn była genialna w roli Agathy i zdecydowanie zasługiwała na więcej czasu ekranowego. Poza tym kocham wszystko, co związane z wiedźmami, od Sabriny po Willow. Naprawdę gorąco trzymałam kciuki za ten projekt i stresowałam się review bombingiem, który miał miejsce w trakcie premiery. Byłam taka szczęśliwa, gdy mimo wszystkich przeciwności serial okazał się sukcesem. Poza tym mam nadzieję, że MCU wyciągnie z tego wnioski – dużą przewagą To zawsze Agathy był fakt, że dzięki efektom praktycznym i dobremu planowaniu (za co należy podziękować showrunnerce z jasną wizją) budżet był stosunkowo niski, więc łatwiej było produkcji na siebie zarobić. A jak wiemy, obecnie w Hollywood marnuje się mnóstwo pieniędzy na dokrętki i CGI, które filmowcy traktują trochę jak taśmę, którą da się skleić wszelkie niedociągnięcia na planie.
2024 – rok wybitnych animacji
W 2024 roku w mojej czołówce najlepszych filmów są… głównie animacje.
Dziki robot to zdecydowanie czarny koń 2024 roku. Nikt właściwie nie spodziewał się, że odniesie aż taki sukces. To żaden prequel ani sequel. Przed premierą wcale nie było wokół niego dużo szumu w mediach społecznościowych. A jednak! Pierwsze recenzje krytyków i widzów były wręcz ekstatyczne. Mówiło się, że to nie tylko jedna z najlepszych animacji tego roku, ale i w historii. I po seansie rozumiem te zachwyty. W dobie AI i leniwego CGI tak piękna i dopracowana animacja, łącząca malarskie pejzaże, dynamiczne modele postaci i nowoczesną technologię, robi ogromne wrażenie. Po stronie serialowej mieliśmy zresztą równie wybitny pod kątem wizualnym 2. sezon Arcane, więc naprawdę nasze oczy zostały rozpieszczone w 2024 roku. Poza tym miałam szansę również obejrzeć W głowie się nie mieści 2. Rzadko płaczę w kinie, ale atak paniki Riley naprawdę we mnie uderzył. I chociaż narzekam na falę sequeli w kinach, to cieszę się, że ten powstał.
Poza tym po raz kolejny miałam przyjemność uczestniczyć w gdańskim festiwalu ANIMAFEST. To właśnie tam zobaczyłam Flow, który w Polsce zadebiutuje w styczniu 2025 roku. To dość nietypowa historia, ponieważ opowiada o kocie, którego dom zostaje zalany podczas powodzi. By się ratować, zwierzak musi wsiąść na łódkę i popłynąć, choć nie wie, gdzie go to zaprowadzi. Poznaje kolejnych nietypowych towarzyszy, przed którymi normalnie by uciekał. Nigdy nie widziałam tak dynamicznej animacji. Są momenty, w których czujesz się tak, jakby ktoś naprawdę biegł z kamerą za kotem. Poza tym to nie zwykła bajka; wszystkiemu towarzyszy jakiś wzniosły, wyjątkowy i ponadczasowy nastrój. Ponieważ tak naprawdę to nie historia o kocie, a o „flow” życia.
Poza tym na ANIMFEST obejrzałam Demony mojego dziadka, o których rozpisałam się w tym artykule. Rzadko wystawiam produkcjom 10/10. Miałam też okazję po raz pierwszy zobaczyć film Nausicaä z Doliny Wiatru. I muszę przyznać, że to jedno z najlepszych dzieł studia Ghibli, które powinno być bardziej znane. ANIMFEST okazał się jednym z najfajniejszych doświadczeń 2024 roku. To wydarzenie, dzięki któremu mogę zobaczyć klasyki i nowości na dużym ekranie.
Poza tym muszę pochwalić się tym, że spełniłam swoje marzenie. Gdy byłam dzieckiem, mama kupowała mi w kiosku odcinki Sugar Sugar Rune na DVD. Byłam absolutnie zakochana w tym anime i do dzisiaj pozostał mi ogromny sentyment. W 2024 roku poleciałam do Korei Południowej i odwiedziłam kawiarnię pop-up (tylko czasowo otwartą) Sugar Sugar Rune. I było to niesamowite doświadczenie. Na ścianie był telewizor, na którym leciało anime. Wszystko było ozdobione kadrami z serialu. Można było zrobić sobie zdjęcia z kartonowymi podobiznami bohaterów albo selfie w lustrze, na którym były naklejone ich twarze. Również menu było zainspirowane produkcją. Przy ladzie można było kupić różne gadżety z Sugar Sugar Rune, w tym – wszystkie numery mangi! A po wydaniu określonej sumy klient dostawał gratisy do zakupów. W tym miejscu poczułam się jak mała dziewczynka, dla której najważniejsze na świecie było to, ile serduszek zdobędą Chocolat i Vanilla.
2024 – pozostali ulubieńcy
To był również świetny rok pod kątem muzycznym. Przede wszystkim dlatego, że jeden z moich ulubionych twórców, Kim Namjoon, wydał swój solowy album Right People, Wrong Place. Każda piosenka jest jak kolejny rozdział antologii, której towarzyszyła jedna myśl przewodnia – próba uchwycenia, jak to jest, gdy czujesz, że nie pasujesz do otaczającego cię świata. Jeśli chodzi o aspekt wizualny, współpracował z trzema niesamowicie utalentowanymi fotografami – Rosie Marks, Takahiro Mizushimą i Wing Shyą. A to, za co zawsze go podziwiałam, to fakt, jak bardzo sam kocha sztukę i artystów, małych i dużych. Próbuje otaczać się obrazami, meblami robionymi przez rzemieślników i chodzi do muzeów. Right People, Wrong Place jest rozbrajająco szczere i mocne. I jeśli do tej pory nie przesłuchaliście tego albumu, to gorąco polecam to zmienić.
Poza tym miałam okazję wybrać się na kilka fantastycznych koncertów. Na początku roku bardzo spontanicznie udałam się na występ The Rose. Znałam zaledwie kilka ich piosenek. Okazało się, że to niezwykli wykonawcy, a atmosfera, stworzona przez polskich fanów, była niesamowita. Byłam również na koncercie Sanah i jak zwykle świetnie się bawiłam. Jest coś niezwykłego w tym, jak jej muzyka łączy wszystkich – starsze osoby i dzieci, kobiety i mężczyzn. Co ciekawe, zwykle ludzie są zafiksowani na osobie, która występuje, próbując wybić sobie zęby, by być jak najbliżej sceny i nagrywać wszystko na media społecznościowe. W przypadku Sanah mam jednak wrażenie, że ludziom bardziej zależy na dobrej zabawie – zawsze widzę pełno tańczących osób, przytulające się i kołyszące pary, siedzących przy ścianie z piwem dorosłych. Naprawdę to kocham. Poza tym – udało mi się zdobyć bilet na koncert Taylor Swift! Dotąd trudno mi uwierzyć, że wzięłam udział w historycznym The Eras Tour. Nigdy nie słyszałam chyba głośniejszej publiki. Rozmiar wydarzenia, kreatywność, przebrania fanów i mocny uścisk nostalgii na dźwięk piosenek, które słuchało się w gimnazjum i podstawówce, sprawiły, że było to niezapomniane przeżycie.
Oczywiście tych zachwytów – nie tylko muzycznych – było więcej, ale trudno byłoby je zmieścić do jednego artykułu. Z filmów zakochałam się oczywiście w 2. części Diuny. Jeśli chodzi o gry, miłym zaskoczeniem było Fields of Mistria, które w czerwcu zadebiutowało w trybie wczesnego dostępu. Według mnie to jeden z niewielu tytułów, który w tej niszy dorównuje Stardew Valley. No i oczywiście po dziesięciu latach doczekałam się premiery Dragon Age: Straży Zasłony. Moją pełną recenzję znajdziecie tutaj. Chociaż daleko jej było do ideału, to mimo wszystko miło było wrócić do uwielbianego uniwersum i wreszcie zobaczyć zakończenie wątku Solasa i Lavellan. Poza tym pojawiło się wiele nowych postaci, które pokochałam. Fandom ożył. Tak jak mówiłam, w tym tekście skupiam się na emocjach, a każda nowa części serii Dragon Age będzie je we mnie wzbudzać.
No i oczywiście – książki. Tu sprawa komplikuje się na tyle, że nie jestem na bieżąco z premierami. Zwykle co roku nadrabiam tytuły, które kupiłam w zeszłym, albo wynajduję rzeczy, które zostały wydane dawno temu (na przykład dzięki koszowi z przecenionymi książkami w supermarkecie odkryłam twórczość Izabeli „Czajki” Stachowicz, pisarki i muzy artystów, która przyjaźniła się z Witkacym i Gombrowiczem, a w końcu – która została porucznikiem Wojska Polskiego). Jednak znalazłam dwie tegoroczne premiery – i to z naszego polskiego podwórka fantasy – którymi chciałabym się podzielić. Pierwsza to Cienie z Donlonu, czyli kolejna historia w uniwersum Kołysanki dla czarownicy, którą zachwycałam się w zeszłym roku. Tym razem autorka przenosi nas do angielskiej szkoły magii. Jednak nie jest to zrzynka z Harry’ego Pottera, a oryginalna wizja. Jak to często bywa u Magdaleny Kubasiewicz, mamy do czynienia z magią i zagadką kryminalną. Druga pozycja to Sądny dzień autorstwa Jagi Moder aka Legendystki, która zanurza się w świat słowiańskich legend. To udany debiut. Widać, że pisarka zrobiła ogromny research. Szalenie obiecujący start i będę z niecierpliwością śledzić karierę Jagi Moder. Czekam na 2. tom.