Szpieg MI6 Charles Thoroughgood zostaje poproszony o odnowienie kontaktu z dawnym kolegą z uniwersytetu, rosyjskim dyplomatą Viktorem Koslovem. Jego zadaniem jest sprowadzenie go na ich stronę konfliktu. Viktor jednak ma własnych cel, gdy wyjawia szokującą prawdę o rodzinie Charlesa, która zagraża jego życiu zawodowemu i osobistemu. Szpieg chce odkryć prawdę i odkrywa wielki spisek KGB.
Premiera (Świat):
28 listopada 2013Kraj produkcji:
Wielka BrytaniaCzas trwania:
90 min.Gatunek:
Thriller, Szpiegowski
Najnowsza recenzja redakcji
Fabuła zaczerpnięta została z książki Alan Judd i przenosi nas do roku 1974, gdy Londyn znajdował się w samym środku recesji (najgorszej od lat 20.). Przerywane dostawy prądu i ciągła niepewność towarzyszyły londyńczykom każdego dnia. To również czasy Zimnej Wojny, w trakcie której każdy mógł okazał się wrogiem, a lojalność wobec kraju nie zawsze była tak oczywista, jak mogło się wydawać.
Ponieważ był to dość trudny okres - w trakcie którego królowały zadymione bary, a wszystko odbywało się w półmroku - nie dziwi, że całość została utrzymana w klimacie filmu noir. Wielka szkoda, że twórcy trochę przedobrzyli w kwestii przeniesienia atmosfery tamtych lat na szklany ekran, przez co efekt końcowy jest wątpliwej jakości. Klaustrofobiczność pracy szpiega zupełnie ginie gdzieś w tych wszystkich ciemnych ujęciach, które przez większość czasu po prostu drażnią. Już sama specyfika służb wywiadowczych z tamtych lat dawała duże pole do popisu. Eufemizmy wypowiadane w zadymionych knajpach, ostrzeżenia wyszeptywane znad szklanki whisky, bolesny dźwięk słowa "lojalność", która zmieniała się się z różnych powodów: pieniędzy, narodowości, a w końcu miłości.
Widz ani przez chwilę nie ma możliwości doświadczyć paranoi na ekranie, dostając w zamian masę ujęć z ręki, jakby twórcy kręcili co najmniej paradokument. Masa niepotrzebnych zbliżeń, przeskoków kamery i kiepskich kadrów - miałam wrażenie, że reżyser w połowie kręcenia poszczególnych scen zdał sobie sprawę, iż obraz jest pozbawiony ostrości i próbował naprawić swój błąd w dość nieudolny sposób. Podobnie jak w przypadku Shyamalana, zabiegi te są zupełnie bezcelowe i w żaden sposób nie budują atmosfery, a tylko bazują na tanim efekciarstwie.
Sama fabuła wstępnie wydawała się interesująca. Początkujący agent MI6 dostaje za zadanie przeciągnąć na swoją stronę byłego kolegę z Oksfordu, obecnie agenta KGB. Sprawy komplikują się w momencie, gdy bohater odkrywa prawdę o swoim ojcu, przez co zostaje wciągnięty w niebezpieczną rozgrywkę pomiędzy dwoma wrogimi wywiadami. Nie wiem, jakim cudem zmarnowano taki potencjał na film. Całość jest nudna, przewidywalna, a co gorsza - mało wiarygodna. Trudno było mi uwierzyć, że MI6 powierzyło tak istotne zadanie totalnemu naturszczykowi. Mogła to być zgrabna wielopiętrowa intryga, w której znalazłoby się miejsce zarówno dla manipulującej wszystkimi kadry MI6, wątku nieszczęśliwej agentki (co mogłoby prowadzić do ciekawego ukazania jej relacji z głównym bohaterem) oraz Sowietów, którzy planują wysadzić połowę Wielkiej Brytanii, a tak otrzymujemy jedną wielką bujdę, której nie da się oglądać.
Produkcja nie broni się również pod względem aktorskim. Charlie Cox gra postać, która jest aż do bólu papierowa. Choć miał szansę pokazać na ekranie złożoność swojego bohatera, to nie wiem, czemu porzucił ten pomysł, więc koniec końców wypada dość nijako. Wiem, że szpiedzy nie powinni zbytnio wyróżniać się w tłumie, ale główny bohater pozbawiony jest jakichkolwiek cech charakteru. Andrew Scott po serii genialnych występów również gra na poziomie aktorów ze szkolnego teatrzyku. Była to kolejna - z założenia - złożona postać, która nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, a raczej irytowała swoją obecnością na ekranie. W przeciągu 90 minut tylko raz możemy dostrzec przebłysk jego geniuszu - gdy przestaje udawać Brytyjczyka, który udaje Rosjanina z brytyjskim akcentem i po prostu jest sobą. Reszta obsady jest ledwo zapamiętywana i nie wiem, czy to wina kiepskiego aktorstwa, czy może scenarzyści nie dołożyli wszelkich starań, by postacie nie były jednowymiarowe. Odnoszę wrażenie, że rozwój bohaterów na ekranie został ograniczony do minimum tylko po to, by zrobić miejsce dla długich ciemnych ujęć spowitych smugami papierosowego dymu, które (o zgrozo!) wypełniają 90% czasu trwania całego filmu.
Z przykrością muszę stwierdzić, że Legacy to obecnie najgorsza produkcja BBC, jaką kiedykolwiek widziałam. Z założenia intrygująca historia okazała się być mdła, przez co bardzo trudno było mi znaleźć w niej choć jeden pozytywny aspekt. To jeden z tych filmów, których nie poleciłabym nikomu.