Czasami można mieć przesyt nawet bardzo dobrą fantastyką czy sensacją, czasami po prostu trzeba odpocząć od wyglądających z każdego kąta superbohaterów. A najlepiej zrobić to przy Codziennej walce, czyli najlepszym komiksie ubiegłego roku.
Niech nie zwiedzie nas radosna (a także w pewnym stopniu spoilerowa) okładka komiksu Manu Larceneta. Oprócz entuzjazmu uosabianego przez małą dziewczynkę przebraną za biedronkę, czuć w tym obrazie refleksyjny nastrój, chwilę zatrzymaną w czasie. Tytuł albumu w zestawieniu z ilustracją stanowią zatem kontrast, jednocześnie wyrażając głębszą, pełną nadziei wiarę, że nie wszystko - szczególnie dla głównego bohatera komiksu – musi być stracone i przytłaczające; czyli takie, jakim najczęściej widzi on swe życie.
Marco to młody, znerwicowany człowiek, a także znakomity, jeżdżący po świecie fotograf. Nie poznamy do końca dokładnie przyczyn jego napadów lęku, trudności w kontaktach z innymi ludźmi i innych różnorodnych fobii. Ważniejsze jest, że czasem uświadamiamy sobie, ze ten niepoważny mężczyzna jest naprawdę zdolnym artystą. To zarazem jeden z motywów opowieści Larceneta, w której często oddziela on artystę od sztuki, obnażając wszelkie słabostki, po prostu pokazując jego zwyczajność, która wcale nie wyklucza posiadania artystycznej wrażliwości. Można być zatem dupkiem i zdolnym fotografem, ale to wciąż zbyt duże uproszczenie przekazu, który płynie z tej komiksowej opowieści. Pełny obraz perypetii i wewnętrznych przeżyć Marco jest tu bowiem znacznie bardziej złożony, a jednocześnie, przy całej tej złożoności, wyjątkowo przejrzysty.
Dostajemy zatem kilka lat z życia jednego człowieka, wciąż poszukującego w tym życiu sensu, borykającego się z wieloma bolączkami, doceniającego, ale także cierpiącego z poczucia samotności, nawet gdy jego stosunki rodzinne wcale nie muszą być złe. Ma kochających go, wiekowych już rodziców, brata z którym świetnie się bawi i dogaduje, z czasem spotyka kobietę swojego życia, a także starszego znajomego, z którym odbywa ważne rozmowy. A jednak każda z tych postaci, razem z głównym bohaterem, niesie w sobie jakiś mrok, jakiś ciężar, często nieodgadniony, choć wyczuwany przez innych.
Pokazywanie stosunków międzyludzkich, wszelkich wahań, kontrastów, tajemnic bądź zwykłych niedopowiedzeń, z którymi często każdy z nas pozostaje sam ze sobą, oddane tu zostało w sposób absolutnie mistrzowski. Często za pomocą niemych kadrów, wymownych przerywników, czasem czarno-białych, czasem na zasadzie powtórzeń, jak obraz płynącego samotnie frachtowca, który oddaje duchowy stan jednego z bohaterów. To graficzna maestria bardzo przypominająca tę ze The Sculptor Scotta McClouda, kiedy wszystko, dosłownie każdy element opowieści, wydaje się być na swoim miejscu i mieć znaczenie. W warstwie opowiadania obrazem komiks Larceneta jest dziełem idealnym. Co zresztą zaskakuje, bo otwierając go na pierwszej planszy, z początku spodziewamy się chyba innej, przede wszystkim humorystycznej historii.
Zaczyna się bowiem trochę jak w kawałach typu przychodzi chory do lekarza. Widzimy rysowane mocno cartoonową kreską kadry, na których zabawnie wyglądający bohater zwierza się jeszcze bardziej zabawnie narysowanemu psychoanalitykowi. Zwierzenia to być może słowo klucz do Le Combat Ordinaire, mają być bowiemmwstępem do późniejszych dialogów między postaciami, choć może zdarzyć się i tak, że wywołają one jedynie gniew i milczenie. To także historia, w której na intymne przeżycia bohaterów nakłada się ich odbiór współczesnego świata, na czele z polityką – w tym przypadku francuską, ale jakże podobną do tej znanej z naszego, przeżartego wewnętrznymi sporami podwórka. A co do sporów, to właśnie w Codziennej walce pada fraza, która jakże trafnie obrazuje sedno prowadzonych przez bohaterów, także dotyczących świata wielkiej polityki, dialogów. Rozmowy straciły swoją wartość, swój sens, bo zamiast wysłuchać ze zrozumieniem drugiej strony, każdy stara się jedynie przekonać rozmówcę do swoich racji.
W 2004 roku Codzienna walka otrzymała główną nagrodę na festiwalu komiksu w Angolueme. Później została zekranizowana. To komiks o życiu takim, jakie jest – bez upiększeń i bez taryfy ulgowej, co najlepiej obrazuje jakże trafny tytuł. A zatem codzienna walka, często ponad nasze siły, ale też z wieloma jaśniejszymi momentami. I najważniejsze – tej walki nie trzeba przecież toczyć samotnie, co zresztą podpowiada wspomniana na wstępie, wywołująca uśmiech na twarzy okładka. Manu Larcenet stworzył zatem komiks terapeutyczny, ale nie z rodzaju tych, które zarzucają nas banałami, tylko mówią prawdę prosto w oczy – coś, czego deficyt w dzisiejszym świecie wielu z nas odczuwa.