Miłość jak miód opowiada o dwóch przyjaciółkach. Majka i Agata są kobietami po pięćdziesiątce i właściwie na tym kończą się między nimi podobieństwa. Jedna cały swój czas inwestuje w dzieci i wnuki, a także w podupadającą cukiernię, a druga robi karierę jako architektka i jest zafascynowana ruchem New Age, ziołolecznictwem, feng shui czy medytacją. Choć jeśli czujność mnie nie myli i rzeczywiście w jednej ze scen na początku filmu Agata siedzi obok figurki Buddy, to kiepsko jej idzie to oświecenie, zważywszy na to, że nigdy nie powinno się jej stawiać na ziemi. Tak czy owak, w pewnym momencie bohaterki postanawiają zamienić się miejscami, co sprawi, że będą miały szansę zmienić perspektywę i ponownie się zakochać.  Właściwie w filmie są tylko dwie relacje, w które łatwo widzowi uwierzyć, a żadna z nich nie jest romantyczna. Pierwszą jest przyjaźń Majki i Agaty. Między Agnieszką Suchorą i Edytą Olszówką wytworzyła się piękna chemia. Wielokrotnie pokazywano, że kobietom na sobie zależy – zarówno wtedy, gdy ze sobą rozmawiały, jak i wtedy, gdy znajdowały się na dwóch końcach Polski, a Agata walczyła jak lwica w obronie przyjaciółki, gdy córka ją oczerniała. Podobało mi się też to, że nowoczesna Agata nie została pokazana jako bezduszna kobieta, a Majka, która jest swego rodzaju perfekcyjną panią domu (własnoręcznie szyje wnukom przebrania do szkoły), jest asertywna i wręcz butna. Naprawdę je polubiłam. Kolejną udaną relacją jest ta pomiędzy bohaterkami i dziećmi Majki. Agata jest cudowną ciocią, która potrafi je lepiej zrozumieć i patrzy na nie mniej surowo, z kolei Majka daje im całą siebie, co wcale nie okazuje się tak dobre. Określiłabym to wszystko angielskim sformułowaniem wholesome
Fot. TVP
Problem w tym, że nie przekłada się to na relacje romantyczne. Osobno Majka i Paweł czy Agata i Daniel są ciekawymi postaciami, ale razem nie mają żadnej chemii. Przyznaję, sam pomysł na papierze mnie kupił. Przede wszystkim dlatego, że rzadko dostajemy komedie romantyczne ze starszymi kobietami w rolach głównych. To, że mamy do czynienia z historią dorosłych ludzi, którzy na tym etapie życia mają już swoje rodziny, zobowiązania, domy i biznesy, jest naprawdę ciekawe. Problem w tym, że koncept nie został w pełni wykorzystany. Mamy tutaj realny konflikt – bohaterowie mieszkają w różnych miejscach i kochają to, co tam robią. Niestety kryzys na ekranie trwa kilka minut i zostaje rozwiązany błyskawicznie, co zabija jakiekolwiek emocje. Poczułam się strasznie zawiedziona, że nie była to główna oś filmu. Można byłoby wówczas postawić przed bohaterami przeszkodę, która nie wymagałaby stworzenia kuriozalnego czarnego charakteru. Zamiast tego dostajemy szampana bez bąbelków; nie czuć tu żadnej stawki, żadna postać się właściwie nie rozwija, a relacje romantyczne wydają się płytkie. Uczucia są przekazywane widzom za pomocą dialogów, ponieważ twórcy nie są w stanie ich pokazać.  Miłość jak miód zostało wyreżyserowane przez Macieja Migasa, który w swoim portfolio ma między innymi takie tytuły jak Bracia, Tatuśkowie, Układ, Prawo Agaty czy Komisarz Alex. Scenariusz stworzyły Aneta Głowska (O mnie się nie martw, wspomniane Prawo Agaty czy Bracia) i Katarzyna Leżeńska (znów O mnie się nie martwM jak Miłość czy To nie ze mną). Widać więc, że cała trójka ma większe doświadczenie w serialach telewizyjnych niż filmach, co moim zdaniem odbija się na produkcji. Miałam wrażenie, że to, co najciekawsze, rozgrywało się albo szybko, albo za kulisami. Być może pomysły nie były w stanie pomieścić się w tym formacie. Jest tu dużo wątków, które miały duży potencjał, jednak pozostawiają po sobie niedosyt. Tak jakby kelner przyniósł danie w restauracji i pozwolił wziąć kęsa, po czym zabrał talerz. Na przykład konflikt matki i córki o cukiernię (w którym przeplatały się troska o drugą osobę z samolubnością, a także kłamstwo z dobrymi intencjami) nie doczekał się wielkiego finału, choć napięcie było budowane przez cały seans. Ten brak kulminacji sprawił, że wątek ostatecznie okazał się niesatysfakcjonujący.  Kolejnym problemem są emocje. Humor w ogóle do mnie nie trafiał i raczej powodował zażenowanie, a nie śmiech. Jeśli chodzi o smutek czy gniew, film radził sobie o wiele lepiej. Problem w tym, że nie pozwolono tym negatywnym emocjom wybrzmieć. Najlepiej pokazuje to scena z samego początku, w której główne bohaterki uczestniczą w pogrzebie najlepszej przyjaciółki. Gdy już budowano autentyczne poruszenie (kobiety pielęgnowały tę relację od lat, a skończyła się nagle i bez uprzedzenia), poproszono Agatę i Majkę o przemówienie. I wtedy pierwsza z pań zaczęła monolog, który miał być komediowy. Niby mówiła o zmarłej przyjaciółce, a tak naprawdę płakała po byłym, który ją rzucił. Był to okropnie nietrafiony timing, który zepsuł naprawdę ładną scenę. Mam wrażenie, że właśnie takie gagi sabotowały Miłość jak miód. Wyskakiwały znikąd, niezbyt bawiły i wydawały się wciśnięte na siłę do scenariusza. Przez to nie do końca mogłam docenić bardziej poważne sceny, które ogólnie wypadały o wiele lepiej. Bardzo podobała mi się chociażby kłótnia Majki i jej córki Kamili z początku filmu, ponieważ wydawała się prawdziwa, a i emocje zostały świetnie zagrane przez obie aktorki. Żałuję, że nie postawiono na bardziej subtelny humor. Była na przykład scena, w której Majka wspina się po górach, sapie i zipie, a przed nią żwawo idzie para emerytów. I to mnie autentycznie rozbawiło. I gdyby właśnie takich scen było więcej – a nie takich jak ta na pogrzebie albo upadek z roweru w siano – ten film byłby o niebo lepszy.  Trudno mi ocenić ten film. Na tle konkurencji, czyli innych polskich komedii romantycznych, Miłość jak miód wypada nieźle. Z drugiej strony, wspomniana konkurencja jest naprawdę niskich lotów. To nie tak, że nic mi się nie podobało. Uważam, że aktorzy poradzili sobie dobrze, a sam pomysł był naprawdę fajny. Problem w tym, że to, co najciekawsze, zostało zepchnięte na drugi plan. Wolałabym, by była to historia Agaty i Majki – przyjaciółek, które próbują poradzić sobie ze stratą, menopauzą i kryzysem wieku średniego. Chyba najgorsze, co przytrafiło się tej historii i tym bohaterom, to zrobienie z tego komedii romantycznej. Ostatecznie jedyne, co oryginalne w tym filmie, to sam koncept, a produkcja sama w sobie jest nieciekawa i szybko wypada z głowy. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj