Dzięki uprzejmości firmy Storytel możemy Wam dziś zaprezentować premierowo fragment Psy 2.5. W imię miłości. Jako, że ta opowieść zostanie wydana w formie audiobooka oraz tradycyjnej książki dajemy wam próbkę obu form. Możecie albo tradycyjnie przeczytać to co „Nowy” napisał albo wysłuchać opowieści Morawca. Wybór należy do was:

FRAGMENT

– Nowy, nowy. Przestańcie do mnie, kurwa, mówić Nowy! Ile można? Mam trzydzieści dwa lata! Jak będę miał sześćdziesiąt, dalej będziecie wołać mnie Nowy? Przekręciłem tyłek na stołku. Przesłuchanie trwało ósmą godzinę, przez ten czas raz byłem się odlać. A fajki, a jedzenie, a woda? Ewidentnie kurwy biorą mnie na przetrzymanie. – Jeszcze raz. – Bień wrócił przed chwilą i czuć było od niego smród przetrawionej wódki i świeżo wypalonego szluga. – Co, jeszcze raz? – zapytałem. – Wszystko, kurwa, jeszcze raz!!! – usłyszałem wrzask Bienia, ale go nie widziałem, bo żarówka, sto-pięćdziesiątka, od trzech dni w kółko wypalała mi źrenice. Wszystko, co wiem, mam poskładane z kawałków tego, co sam widziałem, w czym uczestniczyłem i co ktoś mi opowiedział. Parę rzeczy też sobie po prostu wyobrażam, ale mam wszystkie elementy, więc swoich wyobrażeń nie biorę z dupy, tylko z pamięci. Ale żeby nie było nieporozumień – to, co wam tu opowiem, to nie jest to, co opowiedziałem już dwadzieścia trzy razy Bieniowi i tym kutasom. Im sprzedałem zupełnie inną historię. Pewno mnie zamkną, i to na długo, ale wali mnie to. Mogą mnie nazywać Nowy, ale nie jestem już żółtodziobem. Siedzę w tym szmat czasu, i jedno wiem na pewno – nie ma znaczenia, co im powiesz, czy prawdę, czy gówno prawdę, bo jeśli mają cię zabić albo posadzić, to i tak to zrobią, a jeśli mają na ciebie wywalone, to i tak cię puszczą. Nie ma co się napinać, bo wywali przepuklina. Trzeba gadać tak, żeby było dużo słów. A prawda? Prawdę i tak wszyscy mają gdzieś. Wszyscy, ale nie wy. Dlatego wam powiem prawdę. Komuś muszę. O co w tym wszystkim chodziło? Myślę, że o to samo, o co w tym kraju chodzi od zawsze i na zawsze już będzie o to chodziło. Wolf, Bień, Stopczyk, Walenda, Jakuszyn, Sawczuk, ten kutas Sarzyński, ja i w ogóle wszyscy tutaj bierzemy udział w grze o to, gdzie w końcu wyląduje Polska. I tylko niektórzy są tego świadomi, niektórzy przynajmniej wiedzą, że są pionkami w grze. Ale inni nie mają pojęcia. No i są też tacy, którzy nie dają się przestawiać, zamiast tego jak trzeba przestawiają szachownicę. To znaczy, z tym, że „są tacy”, to akurat przesadziłem. Ja tam znam jednego takiego. Nazywa się Franz, Maurer Franz. Może o nim słyszeliście, a może nie. Tacy ludzie przeważnie są najbardziej anonimowi. Trochę wam opowiem, należy się. I jemu, i wam. Szkoda tylko, że teraz Franz wystawił mnie dupą do wiatru. Konkretnie wystawił mnie Bieniowi i tym innym wieśniakom, żeby teraz łamali mi palce w tych swoich obsranych szufladach na flaszki, żeby sadzali mnie na nodze od stołka, i w ogóle wystawił mnie do tych wszystkich gówno ćwiczeń zręcznościowych, które mi tu fundują. Złamasy.
foto. Storytel
– Stójkowi zeznali, że powiedziałeś... – Głos Bienia gdzieś za żarówką wyrwał mnie z zamyślenia, po czym ucichł. Usłyszałem jak Bień przekłada jakieś kartki. – „To tylko łzy się ze mnie leją...”. Prawda? – Może. Co za różnica? – odpowiedziałem w ścianę światła. – Policjant coś takiego mówi na interwencji, po tym jak dał zwiać bandycie? – w głosie Bienia usłyszałem sarkazm. Nienawidzę sarkazmu, bo jest protekcjonalny. Gdzieś za światłem usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi. Ktoś wszedł, a może wyszedł. Ciężko powiedzieć z tą pieprzoną żarówką. – Tam nie było żadnego bandyty, był Franz, który właśnie zabił bandytę – odpowiedziałem cicho, bo nie chciało mi się już tak naprawdę z nimi gadać. – Potem rozmawialiście przez telefon, dzwonił do ciebie, pytałeś, czy by cię zastrzelił tam wtedy, a on ci nawet nie odpowiedział. – Bień zaśmiał się pod nosem, a potem zamilkł. Przez chwilę było cicho, może tylko skrzypienie krzesła, ktoś się poprawił na siedzeniu. – On przeważnie zabija przyjaciół. Myślisz, że by ci odpuścił? – to już nie był głos Bienia, to był ten złamas Sarzyński. Poznałem go od razu, chociaż nigdy wcześniej z nim nie rozmawiałem. Może słyszałem go kiedyś, jak gadał na jakimś spotkaniu w wojewódzkiej. Wtedy, gdy jeszcze był tym obsranym ministrem. Ciekawe kim był teraz? Dlaczego takie menty zawsze spadają na cztery łapy na jakieś wygodne i intratne posadki? Może właśnie dlatego, że są mentami? – Chuj ci do tego, co myślę, cieciu – usłyszałem swój głos, a chwilę później od strony światła nadciągnął szybko ciemny kształt. Potem spadłem twarzą na podłogę i światło mi zgasło.

***

Po cholerę Franz pojechał po to piwo? To znaczy, Grace powiedział, że jedzie po chleb i wołowinę na grilla. Zawsze tak mówił, więc już przywykła, zresztą, chleb i wołowinę też przywoził, przeważnie. Chyba że się zagadał z właścicielem, albo z kimś. Wtedy zdarzało się, że zapomniał i musiał jechać jeszcze raz. Może zresztą zapominał celowo, bo lubił tam potem wracać.
Grace. W zasadzie jej nie okłamywał. Nie chciał, nie musiał. Po co ktoś miałby okłamywać anioła w raju? Kłamie się, kiedy jest ciężko i źle, kiedy kobieta brzydnie z każdą godziną, podobnie jak własne odbicie w lustrze. Ale po co kłamać tutaj, nad oceanem, między klifami oblanymi zielenią traw, z górami za plecami i słońcem wśród błękitu nad głową? Tonie pasuje. Kompletnie. No więc jeździł po piwo, czasem po whisky albo tequilę, ale to już coraz rzadziej, a przy okazji kupował też te inne rzeczy. Lubił dla niej gotować, lubił z nią być. Whisky i tequila przestały nawet w końcu być tak potrzebne jak dawniej. Powiedzieć, że Grace była piękna, to nic nie powiedzieć. Trochę ciemna, ale też trochę indiańska, może semicka uroda. Nie znała swoich korzeni, bo podobnie jak Franz we wcześniejszym życiu nie miała łatwo. Chociaż jej udręki wydarzały się przynajmniej pod błękitnym nieboskłonem Nowej Zelandii, nie jak jego w szarudze i deszczu tak zwanej środkowej Europy. Poznał ją kilka miesięcy po tym, jak Nadia definitywnie zadecydowała, że jego brat Albert, człowiek bardziej stateczny i osadzony w rzeczywistości, da jej więcej tego, czego potrzebowała najbardziej, czyli świętego spokoju. Wypicie dwóch skrzynek whisky, które dostał od honorowego brata, zajęło mu mniej więcej dwa tygodnie. Mało w tym czasie jadł, więc kiedy skończył ostatnią butelkę, czuł się na tyle nieswojo, że nie chciało mu się już właściwie za bardzo żyć. Wtedy jakiś zakolegowany lokalny opoj zawiózł go do weterynarza i tam właśnie poznał piękną Grace. Metyska obmyła rany jego duszy, napoiła ciało glukozą i zamieszkała z nim w domu, w którym do snu tulił ich szum fal mielących kamienie na skalistym nabrzeżu. Zatoka Milforda. Jak można znaleźć kogoś w takim miejscu na ziemi jak Zatoka Milforda? Można, ale potrafią to tylko oni. Jeśli będą chcieli, to znajdą cię wszędzie. Widać w jego przypadku niestety chcieli. Z Grace było inaczej niż z Andżelą, inaczej niż z Nadią, inaczej niż z wszystkimi kobietami, z którymi był wcześniej. One były mroczne, nosiły w sobie pierwiastek smutku i śmierci; ona była tak jasna w środku, jak ciemna była jej karnacja. Z nią mógł być długo, może nawet zawsze, mogli milczeć całymi dniami, a ona nie domagała się atencji, mógł jeździć po chleb i wracać na rauszu, mógł zapadać się w sobie, a ona przy nim trwała. Mogli mieć dzieci. Mogło być inaczej i może nawet już na zawsze. Mogło...
Przywitał się z Jeffreyem, właścicielem przybytku, i ruszył między sklepowe półki. Chleb i wołowina, piwo – Tuatara Apa czy Big smoke? Pierwsze jasne pełne, drugie dłużej warzone, wędzony porter, podobno ze słodem wędzonym na buku. Kto to wymyśla? Franz uśmiechnął się do siebie. W raju mają czas, nie trzeba wszystkiego podganiać spirytusem, tu alkohol jest dodatkiem, a nie bazą dla ludzkiej egzystencji.

****************************************

A tu wersja audio w wykonaniu Cezarego Pazury:
Całe Psy 2.5. W imię miłości będziecie mogli wysłuchać na platformie Storytel już 14 lutego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj