Andrzej Konopka: Ludzie w Polsce naprawdę potrafią oglądać filmy! [WYWIAD]
Podczas festiwalu filmowego BellaTofifest 2025 spotkałem się z aktorem Andrzejem Konopką, by pomówić z nim o pracy w jury i polskim kinie. Szykuje dla widzów wiele różnorodnych projektów, w których go zobaczymy.
ADAM SIENNICA: Wiele osób zastanawia się, na czym polega praca w jury festiwalu, bo jednak oglądanie i ocenianie nie jest tak proste, jak się wydaje. Jak pan do tego podchodzi?
ANDRZEJ KONOPKA: Zawsze podkreślam swoje prywatne zdanie na temat traktowania sztuki filmowej – generalnie sztuki – w taki sportowy sposób. Mam na myśli to przekładanie sportowych wzorców na ocenianie, że tu jest pierwsze miejsce, tu drugie, tu trzecie, i tak dalej. Ale rozumiem, że show-biznes rządzi się swoimi prawami. Jeżeli mamy jakiś film i on dostaje nagrody, to można się potem tą nagrodą pochwalić – i w jakiś sposób na pewno to pomaga w promocji. Więc godzę się z tym. I biorąc to pod uwagę, zgadzam się też być na przykład w jury tutaj, na tym festiwalu.
Jak to wygląda? Przede wszystkim dokładnie oglądamy filmy. W tym przypadku to 12 filmów, więc to jeszcze jest taka liczba, którą – że tak powiem – ludzki mózg może znieść. A poza tym, że jestem jurorem, to mam ogromną przyjemność z tego, że mogę zobaczyć taki przekrój światowego kina tutaj, w Toruniu. Naprawdę duża przyjemność.
Oglądamy te filmy i po każdym staramy się spotkać w pełnym składzie jury, żeby zamienić choć kilka słów na temat tego, co zobaczyliśmy. Staramy się umiejscowić dany film na naszej wewnętrznej mapie i powiedzieć, co każdy o nim myśli. Natomiast decydujące starcie, ta finalna decyzja, zapadnie pewnie na ostatnim zebraniu – po obejrzeniu wszystkich filmów. Zasady tego konkursu, akurat na tym festiwalu, są dla nas jako jury dość okrutne, bo jest tylko jedna nagroda.
A tymczasem obejrzałem do teraz chyba już dziewięć filmów – zostało mi kilka - i już wiem, że chciałbym wyróżnić więcej niż jeden tytuł. Albo przynajmniej zwrócić uwagę na jakiś szczegół, detal: aktorstwo, scenografia, zdjęcia lub coś innego.
Czy odczuwa pan w związku z tym presję? To jednak decyzja, która może wpłynąć na życie filmowca i jego dzieła...
Presja oczywiście jest, choć ze strony organizatorów jej nie odczuwamy – nikt nad nami nie stoi z bacikiem i nas nie pogania. Ale to kwestia odpowiedzialności. Bo – tak jak pan mówi – to nie są wybory bez znaczenia. W pewnym momencie te decyzje naprawdę coś ważą. Czuję tę presję właśnie w takim sensie. Czuję odpowiedzialność i dlatego staram się być jak najszczerszy – wobec siebie i wobec ludzi, którzy te filmy zrobili. Chcemy, żeby ta edycja była jak najbardziej obiektywna, po prostu.
Czasem perspektywa innej osoby może pomóc nam inaczej spojrzeć na dany film. Czy w pracy w jury też tak to działa?
Tak, absolutnie się zgadzam. Czasami ktoś zwraca moją uwagę na rzeczy, o których wcześniej nawet nie pomyślałem – pokazuje inny punkt widzenia, inną perspektywę. I jeżeli się z tym zgadzam, jeżeli to jest dla mnie jakieś odkrycie, to traktuję to jako dodatkową korzyść – coś, co może realnie wpłynąć na moją decyzję. Mam też nadzieję, że ja w ten sam sposób mogę wpływać na decyzje innych członków jury. Choć to nie jest łatwe.
Mamy tu o tyle łatwiej, że to kino międzynarodowe. Twórcy czasem pojawiają się na Q&A po seansach, bywają zapraszani jako goście, ale nie mamy z nimi osobistych relacji. Nie znamy się prywatnie. Natomiast miałbym ogromny problem z ocenianiem filmów na festiwalu kina polskiego. Sam jestem częścią tego środowiska, znam wielu twórców – aktorów, producentów, reżyserów, reżyserki. Oglądałbym filmy ludzi, z którymi pracowałem albo których osobiście lubię. I w takim kontekście podejmowanie decyzji byłoby dla mnie naprawdę bardzo trudne.

Patrząc na pana przyszłe projekty, bardzo mi się podoba w nich duża różnorodność gatunkowa. Mamy popkulturowy LARP, Wielka Warszawska, Dom Dobry i inne. Czy jak wybiera pan rolę z propozycji, to zwraca na to uwagę i czy to w ogóle ma znaczenie dla pana?
Przyznam szczerze, że nie mam aż takiego wachlarza propozycji, żeby – jak to kiedyś zażartowałem – wstawać o dziesiątej rano w jedwabnym szlafroku, odpalać komputer i mówić: „Tę propozycję dziś przyjmę, a te trzy odrzucę”. Oczywiście zdarza się, że coś odrzucam, ale… Mam po prostu jakieś szczęście. Takie, o jakim pan wspomniał – że ten wachlarz propozycji faktycznie bywa różnorodny. To może być fabuła, serial, kino familijne – ostatnio też się takie zdarzyło – kryminał albo na przykład nowy film Smarzowskiego. I to jest bardzo dobre – mieć szerokie spektrum, szerokie „okno” gatunkowe.
Ale z drugiej strony – muszę też uważać, żeby w tych różnych gatunkach i formach nie grać ciągle tej samej postaci. Na przykład – żeby nie grać cały czas jakiegoś złego faceta.
Patrzę na te wszystkie tytuły i widzę w nich nie tylko różnorodność, ale również dużo świeżości i jakość. Pana obecność bez wątpienia na to też bardzo dobrze wpływa. Dlatego zastanawiam się przez ten pryzmat, czy polskie kino w ostatnich latach właśnie ma więcej świeżości i oryginalnych pomysłów? W jakim kierunku według pana idziemy?
Dziękuję za dobre słowa. Sam też mam całkiem niezłe zdanie o polskim kinie – generalnie. Trudno mi wygłosić jakąś szerszą diagnozę, w jakim dokładnie kierunku zmierzamy, ale wydaje mi się, że naszą siłą są historie lokalne, osadzone w polskim kontekście. I właśnie dlatego – zarówno ja, jak i inni widzowie – lubimy je, bo to są nasze historie, prawda?
Ale kiedy patrzę na kino światowe – choćby tutaj, na festiwalu – mam wrażenie, że wrażliwi ludzie na całym świecie opowiadają o tych samych podstawowych sprawach: o przyjaźni, nienawiści, problemach rodzinnych… To jest niesamowite.
Różnica polega tylko na tym, że te same uczucia i tematy są pokazywane w różnych kontekstach i dekoracjach.
Na tym tle polskie kino wcale nie wypada źle, a wręcz przeciwnie. Miałem ostatnio okazję pracować na planie zdjęciowym w różnych krajach – na Słowacji, w Grecji, w Norwegii – i jestem bardzo zadowolony oraz szczęśliwy, że mamy w Polsce tak znakomitych fachowców. Mam na myśli nie tylko artystów, takich jak scenografowie czy kostiumografowie, ale też ludzi od codziennej roboty – tych, którzy fizycznie przygotowują kostiumy, dekoracje, rekwizyty. Miałem okazję to porównać z zagranicą. Nasze kino technicznie naprawdę stoi na wysokim poziomie, a ludzie pracujący na planie są świetni.

Odnoszę jednak wrażenie, że czasem może się wydawać, że osoby decyzyjne nie mają wiary w polskiego widza...
Często słyszy się zdanie: „Polski widz tego nie zrozumie” albo „Polski widz nie jest na to gotowy”. A ja uważam, że to nieprawda. Polski widz jest gotowy na bardzo wiele. Jest już wygimnastykowany i wyrobiony – choćby dzięki temu, że ma dostęp do wszystkiego, co dzieje się w internecie, do mediów z całego świata. I potrafi czytać filmy, rozumieć różne formy, odbierać różne języki opowieści. Trzeba tylko dać mu szansę. Także proponowałbym tylko więcej wiary w tak zwanego polskiego widza.
Widzowie, w tym w Polsce, pokazują na przykładzie również amerykańskiego kina, że doceniają świeżość i odwagę. Zwłaszcza po pandemii ludzie na świecie stali się bardziej świadomi i wybredni.
Dokładnie tak. Sam też czekam na coś nowego. Bo te wszystkie problemy moralne, kino moralnego niepokoju w nowej szacie – to już było, to już widziałem. Wiem, że Polacy mogą opowiadać jeszcze więcej i inaczej, bo znam scenarzystów, reżyserów, reżyserki – i wiem, że oni chcą mówić o innych sprawach, tylko nie zawsze są dopuszczani do głosu. Bo znowu pojawia się ta obawa: czy polski widz to zrozumie? I właśnie tu potrzeba więcej zaufania do widza. Ludzie w Polsce naprawdę potrafią oglądać filmy. Czasem nie trzeba wszystkiego tłumaczyć i podawać na tacy – że to wynika z tego, a tamto z tamtego.
Widz jest inteligentny. I często to właśnie sprawia mu frajdę – że coś sam odkryje, sam sobie poskłada.
Wiele pana filmów czeka na premierę. Którym filmem jest pan najbardziej podekscytowany i nie może się doczekać, by widzowie go obejrzeli?
Powiem panu szczerze, że to jest film, który chyba jeszcze nie pojawił się w polskich zapowiedziach. Czekam na Hotspot – to tytuł roboczy, nie wiem, czy taki zostanie, ale na razie tak się ten projekt nazywa. Reżyseruje Agnieszka Smoczyńska, scenariusz napisał Robert Bolesto, zdjęcia zrobił Kuba Kijowski. Kręciliśmy w Grecji, dokładnie rok temu, zdjęcia skończyły się w październiku. Teraz film jest w montażu – trwa tzw. „zamykanie obrazka”.
Myślę, że postprodukcja potrwa jeszcze trochę, ale już nie mogę się tego filmu doczekać. Zagrałem tam dużą rolę, pracowałem z zagranicznymi artystami – to było bardzo ciekawe doświadczenie. Uważam też, że propozycja scenariuszowa, autorstwa Bolesty, to właśnie ten rodzaj nieoczywistej historii, którego chciałoby się więcej w polskim kinie. Na tę premierę naprawdę będę czekał – oczywiście nie zapominając o pozostałych filmach, które też były dla mnie ogromnie ważnymi, świetnymi spotkaniami z ludźmi.


