Bartosz Konopka: Wyrwa jest opowieścią o ludziach i o tym, jak łatwo się pogubić w życiu [WYWIAD]
Wyrwa to najnowszy kryminał w reżyserii Bartosza Konopki. Mieliśmy okazję porozmawiać z nim o adaptacji powieści Wojciecha Chmielarza.
Bartosz Konopka wywodzi się z dokumentu, ale w ostatnich latach z powodzeniem realizuje produkcje filmowe i serialowe z pogranicza kryminału lub sensacji. Tym razem zajął się reżyserowaniem filmu Wyrwa z udziałem Tomasza Kota, który jest adaptacją powieści Wojciecha Chmielarza o tym samym tytule.
W wywiadzie z reżyserem, mieliśmy okazję porozmawiać nie tylko o sposobie adaptowania książek, ale też o samej Wyrwie i tym, jak szerokie tematyczne spektrum przedstawia.
Michał Kujawiński: Wyrwa jest kolejną historią kryminalną w twojej filmografii, chociaż w tym przypadku to niewystarczająca klasyfikacja, bo też mamy tu trochę thrillera, a też trochę elementów obyczajowych. Czy łatwo było poruszać się po tej gatunkowej mieszance?
Bartosz Konopka: To było duże wyzwanie, ale też coś bardzo pociągającego w tym projekcie. Wydaje mi się, że dzisiaj żyjemy w takim świecie, w którym mamy dobrodziejstwo Internetu, YouTube'a i wszystkich innych komunikatorów, co w zasadzie sprawia, że codziennie doświadczamy pomieszania gatunkowego. Wydaje mi się też, że ciągle najważniejsze jest dla nas to, aby szukać rdzenia człowieczeństwa, opowiadania o człowieku, jego emocjach i sposobach na życie, bez względu na gatunek. One są właściwie tylko kostiumami, które nakładamy. Jednak po Wyrwie i Skazanej, która też jest międzygatunkowa, mniej interesują mnie rzeczy jednogatunkowe. Wydają mi się mniej pasujące do życia i tego, jak dzisiaj odbieramy świat.
Oczywiście, to może być tylko moje spostrzeżenie, że łatwiej jest łamać gatunki albo używać różnych, przeciwstawnych do siebie konwencji w serialu, bo forma ta ma bardziej poluzowane prawa dramaturgii. Jak mówiła Olga Tokarczuk, produkcja jest trochę snem na żywo, hipnozą, czyli ma na celu utrzymywać widza w pewnym stanie i przedłużać mu tę przyjemność czy zainteresowanie. To zachęca do używania różnych gatunków. Jednak w filmie fabularnym rzeczywiście jest tak, że jesteśmy przyzwyczajeni do zamkniętej opowieści, która siłą rzeczy będzie bardziej jednorodna i skupiona na podróży bohatera. Zaczynamy zastanawiać się, jak sami byśmy zareagowali na sytuacje, w których znalazła się postać. Zauważyłem to już podczas pracy nad Wyrwą, że przechodzenie z jednego gatunku w drugi nie jest wcale takie łatwe, bo przekłada się na konkretne rzeczy. Jasne, zaczniemy poważnie, dramatem, ale nie możemy tego zbyt długo ciągnąć, bo jednak książka ma 400 stron, a scenariusz tylko 100. W literackim oryginale jest więcej żałoby, zadawania sobie pytań, dlaczego tak się stało, szukania winnego, przechodzenia kolejnych faz przepracowania tego problemu i oswajania tematu śmierci żony. My natomiast wiedzieliśmy, że w filmie nie będziemy mogli przeznaczyć na to tyle miejsca. Ratuje nas to, że film jest ściśnięty do jednego tygodnia, a w książce akcja dzieje się przez kilka miesięcy. W tej skondensowanej formie to opowieść bardziej o paradoksie życia, które ciągle nas zaskakuje i nie znosi próżni. A dzięki temu można znaleźć pewną nadzieję i wyzwolenie – popłynąć z prądem, patrzeć, co się będzie dalej działo. O tym jest też ta opowieść – o puszczaniu kontroli, otwarciu się na ludzi od nowa, bycia obecnym. Myślę, że to wpływa korzystnie na adaptację, bo nie opowiadamy jej literalnie, tylko skaczemy po kolejnych wyzwaniach, które dostaje Maciek, główny bohater. Działaliśmy trochę na zasadzie ryzyk-fizyk, ponieważ gatunkowe przebiegi są dość krótkie, ekspozycja trwa 15 minut i jest poważnym dramatem psychologicznym, a niedługo potem całość zmienia się bardziej w thriller, a nawet film z pogranicza buddy movie. Widzieliśmy, że to trzeba tak opowiedzieć, bo to też jest zgodne z książką – nie można było bez dzielenia na takie fragmenty wplatać w początek komedii czy innego wentyla bezpieczeństwa, bo trzeba było ten dramat zaakcentować. Scena, w której Maciek przyjeżdża do Wojnara, była ciekawa do montażu, co robiliśmy już trochę podczas zdjęć, żeby zobaczyć, jak to w ogóle działa. Na tym polega też perspektywa reżysera – decydujesz o tym, na co położyć nacisk. Musisz dobrać te wszystkie składniki i dopiero w trakcie realizacji dowiesz się, jak ta zupa smakuje. Jest wiele poważnych decyzji do podjęcia – np. muzyka, udźwiękowienie i korekcja. Czy ma być spójna, czy też ma zmieniać gatunek? Robiliśmy takie próby, kiedy muzyka próbowała iść za tymi gatunkami i poluzować te więzy, ale to nie wypalało i wyszło nam tak, że muzyka jest spójna od początku do końca i ma na celu przywoływać wewnętrzne rozterki głównego bohatera. Okazało się, że do tego powinniśmy wracać przez cały film – mimo że zmienia się w komedię o dwóch facetach. Musi ciągle nam przypominać, że to dalej jest poważna sytuacja, która koresponduje z tym, co dzieje się w duszy Maćka.
Jak wyglądał proces adaptowania książki Wojciecha Chmielarza? Nie miałem okazji niestety przeczytać Wyrwy, ale ciekaw jestem, jak wiele zmian i różnic wprowadziliście. Wiemy przecież, że to nie jest twoja pierwsza adaptacja w karierze.
Wiem, że ludzie różnie do tego podchodzą. Niektórzy traktują pierwowzory literackie zupełnie swobodnie i tak naprawdę chcą opowiedzieć swoją historię. Ja jednak wywodzę się z dokumentu – też w tym znaczeniu, że mam oko i ucho na prawdziwe opowieści i emocje. W książce Wojciecha Chmielarza poczułem prawdziwe przeżycia – mimo ubrania tego w formę kryminału i literatury popularnej. Nie wiedziałem, na ile to jest osobista historia Wojtka, ale to jednak było bardzo przekonujące, bardzo prawdziwe, pisane jakby z duszy. Pomyślałem sobie, że fajne jest to przebranie gatunkowe, bo idzie za tym jakaś ważna myśl. Byłoby ciekawie przełożyć to na film. Będzie to trudne, bo musimy to poskładać. Nie mamy narracji pierwszoosobowej, co jest bardzo istotne w książce i dużo zmienia. Ale poza tym emocjonalnym pejzażem wewnętrznym jest to, co bym ja zrobił na miejscu Maćka, jak zareagowałby widz. Jest też bardzo dużo ciekawych tematów – np. strata i tęsknota. Dopiero po stracie bohater, a razem z nim my, zaczynamy rozumieć i tęsknić za miłością, zaczynamy czuć, że może przyczyny tego zdarzenia są inne, niż nam się wydaje. Znamienne są słowa Maćka z końcówki filmu – że my się tak bardzo nie zmieniliśmy, tylko znienawidziliśmy tych ludzi, którymi się staliśmy. Tego, jak łatwo odpuszczamy relacje, uczucia i jak przez to zaniedbanie życie zmienia się w koszmar. Wyrwa pokazuje też, że potrzebujemy nowych doznań, że zdradzamy i szukamy swojego miejsca. Bardzo dużo jest tutaj opowieści o ludziach. O tym, jak łatwo się pogubić i jak trudno potem się odnaleźć w sytuacji, gdy życie robi ci szach-mat. Dla mnie to bardzo prawdziwe, bo jest to opowieść o czterdziestolatku, z którą poniekąd się identyfikuję. Przeszedłem przez podobne rzeczy i wiedziałem, że trzeba o nich opowiadać.
Jak poczuję prawdę w literaturze, to staram się być temu wierny. Zdaję sobie sprawę z tego, że musimy zrobić skróty, ale nie mam potrzeby zmieniania czy wprowadzania swoich scen. W produkcji jest tylko jedna moja scena, na której mi zależało, bo wpisuje się w ten emocjonalny pejzaż. Chodzi o scenę z wyobraźni Maćka, gdy spotyka się z żoną tuż przed śmiercią i mają ze sobą bardzo prostą rozmowę. Widziałem potem po widzach testowych, że to dobrze działało i zdecydowaliśmy się to zostawić, a tak wszystko inne wyjęte jest z książki. Jak zaczynaliśmy pracować z Marcinem Ciastoniem, który miał podobne zdanie do mnie, to byłem przekonany, że ta droga ma sens. Później utwierdzili mnie w tym producenci, aktorzy i ludzie z CANAL+. Jestem z takiej szkoły, że jeśli czuję, że pierwowzór jest przekonujący, poruszający, to nie mam potrzeby w nim nic zmieniać – uważam na swoje ego. Nie chcę być takim reżyserem, który może zrobić, co chce, bo kino to coś innego – a tak koledzy i koleżanki się często tłumaczą. Tutaj chodziło o wyłuskanie prawdy, bo ta opowieść jest prosta i chcieliśmy to podkreślić. Zależało nam na prostocie formalnej i gatunkowej. Jasne, można było skierować się w stronę kina artystycznego, ale nam wyszło bardziej kino środka. I taka jest też książka. Nie chciałem na siłę realizować własnych ambicji i pchać opowieści w strony odjechanego kina artystycznego.
Tematyczne spektrum Wyrwy rzeczywiście jest niezwykle szerokie. Powiedz mi, jak reżyserowi udaje się utrzymać w ryzach tyle zagadnień – żałobę, radzenie sobie ze stratą czy gwałt, który jest centralną częścią tej opowieści. Czy to jest właśnie zasługa twojego dokumentalnego zacięcia, o którym wspominasz?
Właściwie zajmuję się filmem od dwudziestu kilku lat. Łatwiej zacząć swoją przygodę od dokumentu. Można nakręcić więcej filmów czy reportaży. To dało mi duże doświadczenie, ale też przekonanie, że film opowiada się właśnie na montażu – bez względu na scenariusz i zdjęcia. Wówczas możemy zrobić z nim wszystko. Z moim montażystą, Andrzejem Dąbrowskim, robimy w ostatnich latach różne wersje, tak samo było przy Wyrwie. Pierwotnie tego materiału było więcej. Musieliśmy wyciąć wiele scen, bo książka jest jednak trochę dygresyjna. Na montażu widzieliśmy, że nam się to rozjeżdża w różne strony, przez co widz może wytrącić się z opowieści. Na szczęście mam też doświadczenie serialowe. Wiem, co zrobić, by każda kolejna scena popychała akcję do przodu. Dzięki temu było nam łatwiej opracować ostateczną wersję. Przydało się to doświadczenie, aby przede wszystkim skupić się na głównym bohaterze, co dla mnie zawsze jest najważniejsze. Jest to dla mnie wielka przyjemność wejść w czyjeś buty i serce. Przeżyć jego życie, zobaczyć inny świat. Tego się trzymaliśmy. I jeśli coś odbiegało na bok albo było słabsze, to wyrzucaliśmy to. Nie jest to film z epickim rozmachem, a portret bliskich twarzy, bycia z tymi ludźmi i zaglądania im w oczy. Ja lubię takie fabuły i takie ludzkie historie, w których możemy siebie zobaczyć.
Ważnym i mocnym punktem tej opowieści jest to, jak zachowują się w niej mężczyźni. Jest Maciej Tomski, ale też Kamil Wojnar – kochanek, wielki aktor, ale facet zupełnie niepozbierany. Dostajemy też przykład jawnie toksycznej męskości przy postaci granej znakomicie przez Konrada Eleryka, czyli Ułana. Czy można powiedzieć, że film definiuje, a może bardziej wskazuje na obraz współczesnego mężczyzny?
Tak, to było dla mnie bardzo ważne w tej opowieści. Dobrze, że o tym powiedziałeś, bo my też o tym rozmawialiśmy z Ciastoniem i oczywiście trochę się obawialiśmy tego z producentami. Ale taka jest ta książka – dość męskocentryczna. Kobiety są w niej trochę zaniedbane. Myślę, że Wojtek miał do tego prawo. Tak bardzo skupił się na Maćku i Wojnarze w tej opowieści buddy movie, że pominął postacie żeńskie. Tam jest ich więcej oczywiście, mają swoje wątki, ale w filmie nam się to jeszcze zredukowało. Sercem tej opowieści jest męskość, ale też kryzys męskości. Chcieliśmy opowiedzieć o przełamaniu dwójki bohaterów, dla których to było nowe otwarcie w relacjach męskich. Dla Maćka jest to przekroczenie pewnego progu odwagi, wstydu, bo on jedzie do Wojnara, chociaż czekają go trudne rozmowy o tym, że on sypiał z jego żoną i że ją kochał. Kapitalne jest to, że uczucie kochanka było prawdziwe. To jest trudne i wielu facetów by się z tego wycofało. Ta opowieść pokazuje, że trzeba przez to przejść, trzeba się otworzyć, trzeba przestać myśleć o sobie jako o facecie, a zacząć myśleć jako o człowieku. I dopiero jak puści się wszystkie hamulce – te lęki, ograniczenia, zasady, normy – to wtedy otwiera się na drugiego człowieka. Uważam, że ta historia jest o tym, że Maciek, tracąc żonę, odnajduje przyjaciela, czego się zupełnie nie spodziewał. I to może nauczyć go zupełnie nowej wrażliwości, którą będzie mógł przenieść na córki i ogólne nastawienie do świata. To jest piękne, bo większość opowieści buddy movie jest o napadach na bank, o jakichś gangsterskich historiach ze skonfliktowanymi facetami. A tutaj mamy bohaterów, którym umarła ukochana kobieta. Tę stratę przekuwają w emocjonalną otwartość. Stają się wrażliwsi, puszczają kontrolę, wzorce męskie – to mi się bardzo spodobało. Zawsze staram się to wplatać w swoich filmach. W Lęku wysokości jest relacja ojca i syna, a w Krwi Boga – mistrza i ucznia.
Mamy też przełamanie schematu, bo mąż i kochanek w prawdziwym życiu raczej nie zostają przyjaciółmi. Chciałbym na koniec zapytać jeszcze o konkretną scenę, gdy postać Tomasza Kota musi powiedzieć swojej najmłodszej córce, że jej mama nie żyje, że już nie wróci. To trudna scena – zwłaszcza dla aktora dziecięcego. Jak udało się ją nakręcić?
Mieliśmy dwa miesiące przygotowań przed wejściem na plan. Dziewczynki dostały cały scenariusz, by mogły go przeczytać. Rozmawialiśmy też z rodzicami, żeby z nimi przegadały te tematy, żeby mogły sobie wyobrazić tę sytuację i oswoić się z tą historią. Z Iwonką rozmawiałem ja, asystent reżysera, drugi reżyser, a nawet Tomasz Kot. Ona wiedziała, o czym jest ta opowieść, ale musiała to sobie wyobrazić. Nie chodziło nam też o to, żeby poczuła ton tragedii i zalała się łzami, bo dzieci tak nie reagują. To jest ciekawe, że one nie rozumieją tego tak jak dorośli. Po zachowaniu rodzica widzą, że coś złego się wydarzyło, ale dopiero z czasem wszystko do nich dochodzi. Przyjęliśmy, że to nie jej reakcją nie będzie rozpacz, tylko próba zrozumienia. Tak było prościej. Gdy bohaterowie rozmawiają, Maciek tłumaczy to najprościej, jak się da. Rzuca się na głęboką wodę i zamienia się to w zwykłą rozmowę. Mówi, żeby córka wyobraziła sobie, że mama gdzieś tam jest. I tyle. To z jednej strony banalne, ale właśnie tak to wygląda. Nie chcieliśmy, by ta scena była przesadzona, patetyczna, a rozgrywała się naturalnie – na placu zabaw po tym, gdy akurat odebrał ją z przedszkola.
Powiedz jeszcze naszym czytelnikom, nad czym teraz pracuje Bartosz Konopka. Jakich projektów możemy się spodziewać?
Pracuję teraz nad 3. sezonem Skazanej. Serial odniósł sukces i pierwszy raz robię wszystko sam od początku do końca. Bardzo lubię tę produkcję, chociaż robi się ją trudniej, bo za zamówieniem stoi Player. Mamy mniej pieniędzy i tylko osiem dni na odcinek, ale to, co się tutaj dzieje, jest niesamowite. W tym świecie kobiecego więzienia jest wiele pozytywnych i negatywnych emocji. Są też mocne postacie – oryginalne i wyraziste, co bardzo mi się podoba. W planach mam też projekty filmowe, ale zobaczymy, czy uda się uzbierać pieniądze. Cieszę się, że mam okazję pracować nad serialami. To fajna forma wyżycia się – zrobienia czegoś na luzie i w zespole. Lubię zbierać doświadczenia. Być cały czas w obiegu.