Ameryka to bardzo duży i bardzo dobrze uzbrojony kraj bardzo dużych możliwości. Rodzimi miłośnicy broni ronią łzy, spozierając zazdrośnie za ocean, gdzie broń i amunicję możemy kupić choćby w Walmarcie (4672 placówki).
Do Centrum każdego dnia przywożone są kolejne kartony z papierami dotyczącymi transakcji sprzedaży broni. Średnio jest to 5000 kartonów miesięcznie, co przekłada się na 2 miliony nowych rekordów, zawierających (cały czas mówimy o papierze) dane dotyczące transakcji bronią. I trzeba wykombinować, co z nimi zrobić, bo przecież przestrzeń nie jest z gumy. Ponieważ podłogi Centrum mają ograniczoną wytrzymałość a papier jest ciężki, na parkingu stoją duże, metalowe kontenery. Wynajem ich jest tani, około 70 dolarów miesięcznie. Wszystkie są wypełnione papierami po sufit.
Oczywiście nie da się pracować w warunkach, w których co miesiąc przybywa po 5000 kartonów. Dlatego pracownicy fotografują kolejne dokumenty znajdujące się w tych pudłach. Co miesiąc 7 maszyn, pracujących 16 godzin na dobę, robi około 2 milionów zdjęć. Oprócz regularnej obsługi, potrzebne są panie, które wyciągną z dokumentów zszywki, jeżeli dowód sprzedaży liczy więcej niż jedną stronę. Każde wstrzymanie pracy maszyny, awaria, zacięcie powoduje wypadnięcie z harmonogramu. I może się zdarzyć tak, że pudeł zamiast ubywać zacznie przybywać.
Ach, czy wspomniałem, że te fotki trafiają nie do komputera tylko na mikrofilmy? Przepraszam za niedopatrzenie. Fotografie dokumentujące każdą transakcję trafiają na mikrofilmy. Ostatnio, pomimo niedostatecznych środków finansowych, zaczęto je również przerzucać do pdf-ów.
Z tego miejsca pragnę ponownie powtórzyć: niczego nie zmyślam, to naprawdę działa w ten sposób, że wyszukiwanie odbywa się poprzez przeszukiwanie dokumentów papierowych, mikrofilmów i pdf-ów.
Jako osoba pracująca od 15 lat na obszernych zbiorach danych, odczuwam szok pomieszany z podziwem dla ludzi, którzy sobie z tym radzą. Musieli wykoncypować cholernie dobry system ogarniania tej infokalipsy.
Najzabawniejsze zostawiłem na koniec. Te Himalaje papieru obejmują jedynie sprzedawców, którzy wypadli z biznesu i nie handlują już bronią. Reszta informacji znajduje się u licencjonowanych sprzedawców. I tutaj ciekawostka, bo według danych zgromadzonych przez agencję 1Point21 Interactive, w 2016 roku w USA było 64 747 licencjonowanych sprzedawców broni. W tym samym czasie badacze naliczyli 38 015 sklepów spożywczych, 14 350 McDonaldów i 10 843 Starbucksów. Zakup broni jest łatwiejszy niż kupienie ćwierćfunciaka z serem, sojowego latte czy główki kapusty. Prawdziwy raj dla jej miłośników, istny koszmar dla każdego, kto zajmuje się jej śledzeniem. W tym dla Charliego.
Poszukiwanie właściciela broni odbywa się w następujący sposób. Gliniarz, który ją znalazł, dzwoni do Centrum i mówi „na miejscu zbrodni znalazłem Berettę 92” (swoją drogą to jeden z najchętniej i najczęściej kupowanych w Stanach pistoletów). Zakładając, że nie pomylił Beretty z Taurusem, który jest prawie identyczny i różni się jedynie miejscem położenia bezpiecznika, przechodzi do odczytania numeru seryjnego.
Kolejny wtręt – laikom, takim jak ja, wydaje się, że numer seryjny broni to jak numer VIN w samochodzie. Otóż niekoniecznie. Na pistolecie znajdują się inne informacje. Na przykład numer patentu, którym objęty jest dany model albo identyfikator importera. Załóżmy jednak, że dzwoni stary, doświadczony detektyw i wie, gdzie szukać tego przeklętego numeru seryjnego. Tylko, że ten numer jest diablo mały i dochodzi do zabawnych pomyłek typu „O” zamiast „0” (pierwsze to wielka litera „o”, drugie to zero). Ewentualnie „l” albo „I” zamiast „1” (pierwsze to wielka litera „el”, drugie to wielka litera „i”, trzecie to jedynka). A może wolicie „B” zamiast „3”? Do wyboru, do koloru.
To nie koniec niespodzianek. Zdarzają się bowiem zduplikowane numery seryjne, w końcu Amerykanie kupują mnóstwo importowanej broni. Załóżmy jednak, że nastąpiło prawidłowe rozpoznanie broni i jej numeru seryjnego. Pracownik Centrum dzwoni do producenta lub importera i pyta się go „komu sprzedałeś tę broń?”. Druga strona musi przekopać się przez tony makulatury, bo przecież nie może mieć przeszukiwalnej bazy danych, i jak już to zrobi, podaje numer partii i miejsce, do którego ta konkretna sztuka poszła. Pracownik Centrum wykonuje kolejny telefon, tym razem do hurtownika, który musi zrobić to samo co poprzednicy – przeszukać tony papierów. Znajduje sklep, do którego broń została sprzedana. Wtedy pracownik Centrum wykonuje kolejny telefon – do tego konkretnego sklepu. Tam sprzedawca przekopuje się przez kolejne kilogramy papieru i podaje w końcu nazwisko kupującego. Zwycięstwo. Do uzyskania takiego wyniku potrzeba wykonać średnio 70 rozmów telefonicznych.
Co jednak w sytuacji, w której sklepu już nie ma? Ano wracamy do Charliego i jego kartonów. Wkraczają do akcji mentaci, bo inaczej nie potrafię nazwać tych ludzkich komputerów. O wypracowanych przez nich metodach przeszukiwania papierów i mikrofilmów mówią niewiele, każdy ma swoją, każdy jest mistrzem w tym, co robi. Standardowe wyszukiwanie zajmuje im około tygodnia, w przypadku zleceń pilnych potrafią zejść do 24 godzin. Rozumiecie to? Ci ludzie potrafią przy pomocy telefonu, mikrofilmów i papierów, odnaleźć właściciela broni w dobę. Dla mnie to jest kompletnie niezrozumiały pokaz nadludzkich umiejętności.
W 2013 roku prezydent Obama podpisał memorandum, w którym domagał się, żeby każda sztuka broni znaleziona w trakcie śledztwa została namierzona. Niestety, Kongres nie dał Charliemu dodatkowych pieniędzy ani ludzi. Prawdę mówiąc, od 2005 roku budżet Centrum się nie zmienił. A lobby miłośników broni, ryje pod tą instytucją coraz bardziej, zaszczepiając w umysłach prawodawców obawę przed skonstruowaniem bazy danych z prawdziwego zdarzenia.
Nikt nie wie, ile tak naprawdę jest sztuk broni w całych Stanach. Ostrożne szacunki mówią o 300 milionach. Charlie i jego ludzie muszą to wszystko ogarnąć. I to w sytuacji, w której postęp techniczny jest niezgodny z prawem. Scenariusz jak z Kafki.
Nie wiem jak wy, ja zamierzam w najbliższy weekend wypić zdrowie tych superbohaterów. Zwłaszcza, że Charlie przeszedł niedawno poważny zawał.
Podczas pisania artykułu korzystałem z następujących źródeł danych liczbowych:
https://www.gq.com/story/inside-federal-bureau-of-way-too-many-guns
https://www.statista.com
https://www.atf.gov/resource-center
https://www.gunviolencearchive.org
www.1point21interactive.com
www.shootingindustry.com
Radek Teklak – analityk, bloger, cyklista.