Ewelina Gordziejuk o Kici Koci: Mało kto wierzył w sukces tego pomysłu [WYWIAD]
Z okazji premiery filmu Kicia Kocia pod choinkę rozmawiamy z producentką Eweliną Gordziejuk o trudach w realizacji projektów animowanych w Polsce.
DAWID MUSZYŃSKI: Na czym polega fenomen Kici Koci?
EWELINA GORDZIEJUK: Trzeci set przygód Kici Koci trafił właśnie do kin i cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem widzów. Obecnie serial – połączony w kilkuodcinkowe sety kinowe – zebrał blisko 700 tys. widzów. Na te wyniki zapewne wpłynęło to, że w kinach nie ma dużej oferty dla najmłodszych. Mnóstwo maluchów pierwszy raz przyszło do kina właśnie na Kicię Kocię.
Moim zdaniem, za fenomenem serialu i książek stoi przede wszystkim ich treść i przekaz. To, że historie dostarczają czytelnikom i widzom ogrom rozrywki, jest niewątpliwym walorem. Uważam też, że plastyka z książek, a także ta zaadaptowana na potrzeby filmu, została tak dobrze przyjęta przez odbiorców, ponieważ przypomina dziecięce rysunki. Cenię sobie ten projekt – jako producentka, ale też jako mama czterolatki – za pięknie ukazane rodzicielstwo oparte na bliskości.
Główna bohaterka nie jest idealna – czasem nie słucha rodziców. W Kici Koci bohaterowie uczą się poprzez doświadczenia. W książce i w scenariuszach stworzonych na potrzeby serialu autorka Anita Głowińska pilnuje, aby z każdej historii płynął morał. W jednej z opowieści Kicia Kocia gubi się w supermarkecie – nie słucha się mamy, buntuje się i przez to się gubi. Podobnej sytuacji doświadcza Pacek w Witaminowym przyjęciu – przejada się słodyczami i ponosi konsekwencje tego czynu. Te doświadczenia są dla nich lekcją pokory i nauką na przyszłość – tego, że wszystko ma swoje konsekwencje. Podoba mi się też to, że rodzice nie są tu pokazani jako postacie idealne. Tak jak każdy z nas czasem tracą cierpliwość i również ponoszą tego konsekwencje.
Wspólnie z Anitą staramy się wychodzić poza schematy. W Nie chcę się tak bawić – dziewczynki są stereotypowo przyporządkowane do roli księżniczek, chłopcy natomiast chcą być rycerzami i chcą je uwięzić. Kicia Kocia nie chce się tak bawić! Nie zgadza się na to i jasno to komunikuje. To historia o przekraczaniu granic, także tych cielesnych. Mało jest takich opowieści.
Mało? Takich produkcji praktycznie nie ma. Jedyna, która przychodzi mi do głowy, to Świnka Peppa.
Jest oczywiście dużo serii, które są zarówno edukacyjne, jak i rozrywkowe, a także dostosowane do percepcji najmłodszego widza – choćby Blue czy Puffin Rock. Jednak prawdą jest, że produkcji, które są mądre, dobrze przemyślane pod względem historii i nie przebodźcowują widza, jest niewiele. Niewiele jest projektów zgodnych z aktualną wiedzą psychologiczną.
W Kici Koci nie ma walk, wyścigów, bijatyk. To historie ukazujące perspektywę dziecka, to podróż w świat wartości. Dlatego cieszymy się, że Kicia Kocia poszerza repertuar bezpiecznego kina dla najmłodszych.
Czemu musieliśmy tak długo czekać na to, aż ktoś w Polsce się odważy i zrealizuje coś dla tej zaniedbanej grupy widzów? Kiedyś mieliśmy Bolka i Lolka, Reksia, Zaczarowany ołówek. Później branża zapomniała o tej gałęzi rozrywki.
Po czasie, kiedy pozbawiono polską kinematografię publicznych dotacji (tzn. w momencie przełomu polityczno-ekonomicznego w 1989 roku), branża znalazła się w trudnej sytuacji. Liczba produkcji zmalała drastycznie. Ucierpiało nie tylko kino autorskie, ale również kino dla młodego widza, w tym serie dla najmłodszych.
W 2005 roku, z inicjatywy środowiska filmowego, powstał Polski Instytut Sztuki Filmowej, który finansuje obecnie 50% budżetu seriali. Niestety, mimo tego wsparcia trudno sfinansować projekt, ponieważ animacja jest niezwykle droga. Telewizja Polska nie jest szczególnie chętna, by zamawiać takie treści. Robi to bardzo rzadko i w bardzo niskim procencie. Borykamy się więc z problemem finansowania naszych serii, z brakiem publicznego nadawcy, który będzie skłonny je koprodukować i emitować. Jednak polskie serie animowane powstają – mimo że dla producenta jest to trudna i długa droga. Mam głęboką nadzieję, że to się zmieni. Paradoksalnie produkcje te często są emitowane poza granicami naszego kraju. Polska mogłaby się stać liderem w regionie, ale do tego niezbędny jest mechanizm wspierania produkcji animowanej poza systemem PISF.
Dwie pierwsze sety Kici Koci trafiły niedawno na Netflixa i sobie tam nieźle radzą.
To prawda. To nasza druga animacja, która trafiła na platformę Netflix. Pierwszą był serial Netflix Originals – Kajko i Kokosz, który był też numerem 1 w rankingu popularności. To pierwsza seria animowana wyprodukowana przez Netflix w Polsce. Kicia Kocia na wspomnianej platformie cieszy się ogromną popularnością. Od tygodni znajduje się w pierwszej trójce najchętniej oglądanych seriali. I plasuje się na 1. miejscu wśród serii dla dzieci.
Czy sukces Kici Koci umożliwił wam realizację kolejnych projektów animowanych? A może nic się nie zmieniło i wciąż trzeba walczyć o każdą produkcję?
Sukces serii – i nie jest to kokieteria z mojej strony – bardzo nas zaskoczył. Oswajam się z nim i uczę się cieszyć tym, co się teraz dzieje wokół projektu. Za sukcesem filmu stoi Anita Głowińska oraz zespół twórców współpracujących z EGoFILM, który włożył w swoją pracę ogrom serca, co widać na ekranach kin i telewizorów. To również lata mojej pracy, bo Kicią Kocią zainteresowałam się ponad 10 lat.
Muszę dodać, że dystrybutor kinowy serii – Młode Horyzonty – podjął się dużego wyzwania, wprowadzając serial do kin (obecnie Kicia Kocia jest wyświetlana w ponad 300 kinach w całej Polsce). Przekonali kina, aby wyświetlały około 45-minutowe bloki złożone z kilku odcinków. To niezwykłe z kilku powodów: po pierwsze jest to serial, po drugie skierowany jest on do widzów najmłodszych (2-5 lat), którzy nieczęsto chodzą na projekcje. Długo namawialiśmy kiniarzy do tego pomysłu. Do końca życia będę pamiętała kolejki rodziców z wózkami dziecięcymi pod jednym z kin – i dla tego widoku warto było być tak wytrwałym.
Mam nadzieję, że Kicia Kocia przetrze szlaki innym polskim produkcjom animowanym. Na pewno zwiększa się świadomość widzów, jeśli chodzi o polską animację. Sukces Kici Koci w kinach uzmysłowił odbiorcom, że w Polsce powstają animacje, o czym niektórzy nie mieli pojęcia. Wszystkie produkcje, które realizujemy w EGoFILM, czyli Ryjówka Przeznaczenia, Wiking Tappi, Tytus Romek i A’tomek, Osiedle Swoboda i Pucio, zostały rozpoczęte jeszcze przed sukcesem Kici Koci. Z nadzieją patrzymy w przyszłość. Nasza producentka jest właśnie w Azji z Tytusem Romkiem i A’tomkiem. Być może uda jej się pozyskać partnera do realizacji tej produkcji. Na razie sygnały są pozytywne, bo nasz projekt bardzo się tam spodobał. Kolejna osoba z teamu producenckiego EGoFILM dostała się na Festiwal w Berlinie, na którym będzie prezentowała nasze produkcje.
A nie myśleliście, by z tymi produkcjami wyjść poza granice Polski?
Jeśli chodzi o dystrybucję międzynarodową, to jesteśmy na nią otwarci. I nie pozostajemy bierni – regularnie bierzemy udział w międzynarodowych targach filmowych, m.in. MIPCOM i MIPJUNIOR w Cannes czy MIFA w Annecy, na których spotykamy się z potencjalnymi partnerami, nawiązujemy współprace i popularyzujemy nasze projekty. Ważne jest udzielanie się na forach filmowych, o których wspominałam wcześniej – daje nam to możliwość pozyskania koproducentów zagranicznych, a także nawiązania relacji z dystrybutorami odpowiedzialnymi za terytoria poza Polską. Obecnie negocjujemy kilka umów z telewizjami i agentami sprzedaży. Jest zainteresowanie Kicią Kocią, co daje nadzieję, że seria ta będzie mocno rozpoznawalna na innych rynkach. A na wiosnę szykujemy kolejny set, który będzie ostatnim z pierwszego sezonu Kici Koci.