Avengers: Endgame podbija kina na całym świecie. Najwyższy czas zastanowić się nad tym, co z tego triumfalnego marszu wynika zarówno dla samego MCU, jak i DCEU?
Kluczem do sukcesu jest cierpliwość i zaufanie do swoich twórców. Nie może w DC więcej powtórzyć się sytuacja podcinania skrzydeł reżyserom budującym uniwersum, podważania ich decyzji, nakazywania, by obcinali oni swoje filmy do wyznaczonej przez szefów długości, która w ich mniemaniu wpłynie na większy sukces finansowy. Marvel pokazał tym, na szczęście już niepracującym w Warner Bros. delikwentom środkowy palec, pozwalając braciom Russo zrobić 3-godzinny film, który pobił wszelkie rekordy finansowe. W Marvelu Kevin Feige jest mózgiem całej operacji i - choć nie jest reżyserem - czuć jego odciski palców i wpływ na każdą z produkcji Domu Pomysłów; tak, jak dyrygent kieruje orkiestrą, tak Feige nadzoruje MCU. Nie oznacza to jednak, że ten model jest jedynym słusznym i trzeba go replikować, co na całe szczęście widzi wyraźnie nowy szef DC Films, Walter Hamada. Jako nadzorca zapowiada dwie rzeczy – własną ścieżkę i zaufanie do swoich twórców. I to wystarczy w zupełności. Wolność kreatywna dla autorów, czas i zaufanie. DC może skupić się na rozwijaniu światów, w których operują ich poszczególni bohaterowie, nie poświęcając dużych pokładów energii na łączenie każdego filmu tak, by stanowił część gigantycznej opowieści. A są to światy bardzo różne i odmienne.
Atlantyda i inne podwodne królestwa to domena Aquamana, świat greckich bogów i mitologicznych stworzeń to siła Wonder Woman. Superman nie jest przypisany do Metropolis, może swobodnie przemieszczać się szybko po całym świecie, jak i odwiedzić kosmos i odległe planety. Te z kolei są strefą działań Zielonych Latarni i drzemie w nich potencjał na kolejne Gwiezdne Wojny. Flash to tematyka podróży w czasie, alternatywnych wymiarów i innych naukowych koncepcji. Nauka i przemieszczanie się po liniach czasowych to także mocna strona takich postaci jak Blue Beetle i Booster Gold. Batman to z kolei mrok i surowość miasta Gotham, i tak jak dotąd Mroczny Rycerz był znany widzom raczej jako samotnik, istnieje tu pole do zaprezentowania jego kompanów: Robina, Nightwinga, Batwoman czy Batgirl. Zatanna, Constantine i Swamp Thing operują w świecie magii i demonów, gdzie drzemie potencjał na bardziej horrorową część uniwersum. Na odwrotnym biegunie znajdują się bohaterowie tacy jak Shazam czy Plastic Man, luźniejsi i z bardziej komediowym sznytem. Siłą DC są też oczywiście ich złoczyńcy, z Jokerem na czele, których historie także byłyby warte opowiedzenia w ich własnych filmach. To potężna piaskownica pełna różnorodnych zabawek, które tylko czekają na swoją kolej. Jest tylko jedno ale...
Czy masowa publiczność przyzwyczajona do modelu Marvela, zakładającego, że wszystko jest ze sobą połączone i stanowi jedną, masywną, długą opowieść, będzie zainteresowana uniwersum, którego twórcy skupiają się na swoich pojedynczych filmach? Czy nie zostaliśmy przez te jedenaście lat rozpuszczeni do tego stopnia, że będziemy kręcić nosem na niepołączane ze sobą produkcje, żądając epickiej narracji i przygody? A może właśnie jest na odwrót, może czujemy się zmęczeni, nie mamy ochoty na ponowny wieloletni maraton trzydziestu filmów i łakniemy czegoś mniejszego w skali, zamkniętego, jak na przykład trylogia Mrocznego Rycerza Christophera Nolana? Być może nawet sam Kevin Feige zdaje sobie sprawę z tego, że to, czego dokonał w MCU, jest nie do powtórzenia, nawet przez niego? Tego nie wiemy, przyszłość superbohaterów nie jest znana, natomiast możemy być pewni tego, że koniec dla jednych może być początkiem dla innych.