Pokochaliście go w Supermanie. Najważniejsze komiksy o ikonicznym Guyu Gardnerze
W Supermanie Jamesa Gunna pojawia się Guy Gardner grany przez Nathana Filliona. Z tej okazji chcielibyśmy Wam przedstawić szerzej tego bohatera.
Kiedy James Gunn ogłosił, że w jego wersji Supermana pojawi się Guy Gardner, wielu fanów zareagowało pytaniem: „Kto?”. I choć nazwisko to może brzmieć obco dla osób, które nie śledzą komiksów DC z wypiekami na twarzy, to dla wtajemniczonych jest jasne: szykuje się ktoś, kto wniesie do filmowego uniwersum sporo koloru. Bo Gardner to nie tylko Zielona Latarnia. To facet, który walczył z kosmitami bez pierścienia, pluł krwawą energią i potrafił dostać w szczękę od Batmana – i to zasłużenie.
Nie jest ani najbystrzejszy, ani najbardziej taktowny, a już na pewno nie najspokojniejszy. Ale jest jednym z najbardziej charakterystycznych bohaterów Korpusu Zielonych Latarni. W tym artykule przybliżymy Wam jego genezę oraz komiksy, z którymi warto się zapoznać po seansie.
Zastępcza Zielona Latarnia

Guy Gardner zadebiutował w komiksie Green Lantern vol. 2 #59 w 1968 roku, a jego twórcami byli John Broome i Gil Kane. Początkowo miał być jedynie „planem B”, alternatywnym kandydatem na Zieloną Latarnię, którego pierścień mógłby wybrać zamiast Hala Jordana. I choć przez długi czas pozostawał postacią drugoplanową, z czasem wywalczył sobie miejsce w pierwszym szeregu dzięki… swojemu charakterowi.
Geneza Guya była na przestrzeni lat kilkukrotnie modyfikowana. W jednej wersji był nauczycielem wychowania fizycznego. W innej – dzieciakiem z trudnego domu, który przez lata próbował wyrwać się ze schematu. Raz uznawano go za psychicznie niestabilnego po eksplozji baterii mocy, innym razem był po prostu cholernie uparty. Ale niezależnie od wersji – zawsze pozostawał tym samym bezczelnym, niepokornym twardzielem z sercem po właściwej stronie. I – co równie ważne – z tą samą fryzurą.
Tak, mówimy o słynnym bowl cut, czyli grzywce na „garnek”. Stylówka tak niezapomniana, że Nathan Fillion, który wciela się w Guya w nadchodzącym filmie Jamesa Gunna, wręcz nalegał, by wyglądać tak samo. Choć fryzura może dziś wydawać się nieco retro, idealnie oddaje charakter Guya – faceta, który nie jest oportunistą i potrafi trzymać się swojego zdania, nawet gdy cały świat mówi mu co innego.
Międzynarodowa Liga Sprawiedliwości – czyli jak Batman jednym ciosem uciszył Guya

Jeśli szukacie komiksu, który najlepiej oddaje, jak irytującą, ale jednocześnie nieodzowną postacią jest Guy Gardner, sięgnijcie po JLI: Międzynarodową Ligę Sprawiedliwości. Komiks ten, wydany w dwóch częściach w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów DC, to bardziej szalona i satyryczna odsłona Ligi, stworzona przez Keitha Giffena, J.M. DeMatteisa i rysownika Kevina Maguire’a.
To właśnie tutaj rozegrała się jedna z najbardziej legendarnych scen w historii DC Comics – moment, w którym Batman nokautuje Guya jednym ciosem. I nie, nie w pełnej zbroi ani po jakiejś wielkiej walce. Po prostu – Guy zbyt długo gadał, zbyt głośno, zbyt agresywnie, aż w końcu Bruce Wayne postanowił zrobić to, o czym myślało wielu. Pojedynczy cios. Cisza. Martian Manhunter zamilkł, Blue Beetle parsknął śmiechem, a Guy... no cóż, trochę pospał.
Choć całość utrzymana jest w humorystycznym tonie, JLI pokazuje, że Gardner – mimo bycia wiecznym prowokatorem – naprawdę potrafi walczyć o sprawy, w które wierzy. Nawet jeśli nikt go o to nie prosił. Dla wielu to właśnie tutaj narodziła się jego legenda jako najbardziej niepokornego członka Ligi. I choć nie każdemu przypadnie do gustu, nikt nie odmówi mu charakteru.
Najjaśniejszy dzień i najczarniejsza noc

Po polsku ukazały się trzy grube tomy, które zawierają historię uznawaną przez wielu za najlepszy moment w dziejach komiksów o Zielonych Latarniach. Wojna z Korpusem Sinestro, Najczarniejsza Noc oraz Najjaśniejszy Dzień – ta monumentalna saga autorstwa Geoffa Johnsa nie tylko rozwija mitologię uniwersum, ale też pozwala nam lepiej poznać Guya Gardnera i jego interakcje z innymi legendarnymi członkami Korpusu Zielonych Latarni.
To właśnie tutaj dowiadujemy się, że istnieją także inne Korpusy, czerpiące moc z różnych emocji – od nadziei przez strach po gniew. A Guy? Guy oczywiście trafia w sam środek tego chaosu.
W pewnym momencie Najczarniejszej Nocy, gdy jego przyjaciel Kyle Rayner „ginie” z rąk Czarnych Latarni, Guy – zamiast opłakiwać stratę – eksploduje furią. Dosłownie. Pierścień Zielonej Latarni nie jest w stanie utrzymać tej wściekłości, więc Gardner zostaje opętany przez Czerwony Pierścień – symbolizujący czystą, niekontrolowaną złość. Od tej pory staje się czymś więcej niż bohaterem. Staje się żywym pociskiem napędzanym gniewem.
To również początek jego flirtu z Czerwonym Korpusem, który w przyszłości zaowocuje pełnoprawnym członkostwem, choć tych historii niestety nie dostaliśmy jeszcze w polskim przekładzie. A szkoda, bo pokazują coś bardzo istotnego: Guy Gardner nie lubi się ograniczać do jednej emocji. On woli mieć całą paletę pod ręką. A najlepiej – na palcach.
Kozak bez pierścienia

Choć tytuł Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni jasno wskazuje głównego bohatera, to w trzecim tomie tej serii (wydanym po polsku w ramach serii DC Odrodzenie) znalazła się scena, która należy w całości do Guya Gardnera. I to jedna z tych, o których nie zapomina się łatwo.
Guy postanawia rzucić rękawicę Arkillo – największemu i najbardziej przerażającemu członkowi Żółtych Latarni. Ale jest haczyk: walka odbędzie się bez użycia pierścieni. Bez mocy, bez tarcz, bez ucieczki. Pięści kontra pięści. Honorowa bitka w stylu starej szkoły.
Krew leje się gęsto, szczęki pękają, a ciosy są tak mocne, że można je niemal usłyszeć z sąsiedniej galaktyki. Guy, napędzany wspomnieniami o swoim ojcu, wytrzymuje kolejne ciosy tylko po to, by... wydłubać Arkillo oko. Brutalnie? Tak. Ale też szalenie w stylu Guya.
Co jednak najbardziej zaskakuje – gdy walka się kończy, a Arkillo śpi obolały w medycznym skrzydle, Guy odwiedza go po cichu. Bez kamer, bez świadków. Po prostu siada obok, patrzy na pokonanego wroga i w swoim własnym, pokręconym stylu okazuje współczucie. Bo pod całą tą twardą skorupą, pod warstwą dowcipów i agresji, Guy Gardner to ktoś, kto naprawdę rozumie, co znaczy walczyć nie tylko o wszechświat... ale i o samego siebie. A jego siła to coś znacznie większego niż tylko kosmiczny pierścień mocy.
Szmaragdowa przyszłość

Po premierze Supermana widzowie pokochali Guya Gardnera – i zupełnie się temu nie dziwimy. Wniósł do filmu dokładnie to, czego brakowało wielu ekranowym herosom: bezczelny urok, staroszkolny tupet i serce, które – choć dobrze ukryte – bije po właściwej stronie. Co więcej, z trailera drugiego sezonu Peacemakera wiemy, że Guy jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. A nadchodząca produkcja o Zielonych Latarniach zapowiada się na miejsce, w którym ten barwny typ będzie musiał odnaleźć się wśród innych członków Korpusu. Czy będzie przeszkadzać? Oczywiście. Czy będzie rozbrajająco szczery i skuteczny? Bez dwóch zdań. My nie możemy się już doczekać, bo Guy Gardner w końcu dostał swoje pięć minut. I widać, że James Gunn wie, jak je wykorzystać.

