Polskie kompleksy pod ISS. Sławosza triumf nad smutną krainą trolli i płaskoziemców
Sławosz Uznański-Wiśniewski poleciał i wrócił z ISS, za to część Polaków udała się na orbitę absurdu i tam pozostała. Choć nasz astronauta był w kosmosie, grupka trolli, foliarzy i wyznawców pseudonaukowej teorii płaskiej Ziemi w to nie wierzy. I daje upust swoim potężnym kompleksom.
Jestem dumny ze Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego i mam pełną świadomość, że łodzianin właśnie zapisał się na kartach rodzimej historii. Drugi z polskich astronautów przebywał na krążącej 400 km nad Ziemią Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, z której udało mu się zaszczepić w wielu – żywię nadzieję, że głównie w najmłodszych – rodakach olbrzymią ciekawość otaczającego nas świata i dać kilka powodów do radości, także z faktu bycia mieszkańcami stawiającej na technologiczny postęp i naukowy rozwój ojczyzny. Ta nieco romantyczna i optymistyczna w wydźwięku opowieść napisana na ISS ma jednak także drugą, znacznie bardziej ponurą stronę. Część Polaków w to, że Uznański-Wiśniewski faktycznie znalazł się w kosmosie, nie wierzy. To grupka robiących internetową zawieruchę nienawistników, zazdrośników, niedouków, foliarzy, płaskoziemców i mało wyrafinowanych trolli, którzy za punkt honoru postawili sobie popsucie bądź co bądź narodowego święta i przekonywanie wszystkich, że Sławosz w rzeczywistości przez ponad dwa tygodnie znajdował się w filmowym lub telewizyjnym studiu, ewentualnie w zanurzonej w oceanie kapsule. Niektórzy z nich, nawet jeśli ich jestestwo nie kończy się na otaczającej naszą planetę czy mentalnej kopule, uderzają w rodzimego astronautę z równie egzotycznych pozycji, a to wypominając mu przyjęcie nazwiska żony, a to próbując zamienić go w mem; z ich krzyków wydobywa się właściwie tylko jeden sensowny argument, o którym za chwilę porozmawiamy. Najpierw pokażę Wam jednak inną Polskę. Tę, która dzięki łodzianinowi wzbiła się w przestworza.
Trudno nie dojść do wniosku, że przez ostatnie tygodnie Uznański-Wiśniewski był w zasadzie wszędzie, wyskakując może nie tyle z lodówki, co z wypełnionej astropierogami zamrażarki. Przynajmniej część z mediów relacjonowała jego pobyt na ISS tak, jakbyśmy nie mieli wyboru i musieli w nim dostrzec współczesnego herosa, którego supermocą jest czarujący uśmiech i niemająca analogii sympatyczność. Sławosz – czy tego chciał, czy nie – w ekspresowym tempie stał się wzorem do naśladowania dla zapatrzonych w niego młodych ludzi. Taki obrót spraw prywatnie mnie cieszy; to znacznie lepszy punkt życiowego odniesienia niż wyżelowani i przepłacani piłkarze czy dyżurni wciskacze youtube'owego kitu, dla niepoznaki określający się mianem influencerów. Przez 20 dni nasz kraj ogarnęła zresztą kosmiczna gorączka. Na forach astronomicznych i w innych miejscach sieci rodacy prześcigali się w filmowo-fotograficznym dokumentowaniu przelotów ISS z Polakiem na pokładzie, Karol Wójcicki aka Z głową w gwiazdach wraz z firmą LYOFOOD wywołali pospolite ruszenie w ramach przepięknej w swojej symbolice akcji Z.O.B.A.C.Z., podczas której na wielu balkonach, ogrodach i polanach pojawiły się skierowane w stronę Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i pozdrawiające Uznańskiego-Wiśniewskiego światła, a przygotowujące się do wakacji dzieciaki tłumnie gromadziły się w szkołach, aby przyjrzeć się prowadzonym przez naszego astronautę eksperymentom. To był okres dumy i wzruszenia, które ogarnęło i mnie, gdy w nocy z 4 na 5 lipca pod cudownie ciemnym niebem patrzyłem na pędzącą w zenicie tuż przy Wedze, zapierającą dech w piersiach ISS. Tak, pomachałem, może mając nadzieję, że działania Polaka wleją w młode głowy pasję i pragnienie dokonywania rzeczy wielkich. By tak się jednak stało, potrzeba czegoś więcej niż serca, sentymentów i cudów.
Czy misja Uznańskiego-Wiśniewskiego była opłacalna naukowo i finansowo?
Wśród morza internetowych głupot wypisywanych w kontekście misji IGNIS trafia do mnie wyłącznie jeden argument – ten związany z finansowo-naukową opłacalnością pobytu Uznańskiego-Wiśniewskiego na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Bilet Polaka na orbitę kosztował 65 mln euro, do których należy doliczyć 200 mln euro, jakie nasz rząd w ramach znacznie zwiększonej składki członkowskiej zobowiązał się przekazać Europejskiej Agencji Kosmicznej. Sumując: ponad miliard złotych. Z nie tylko kronikarskiego obowiązku przypomnę, że do ich wydania przyczynili się zarówno ministrowie Zjednoczonej Prawicy, jak i obecnej koalicji. Sławosz na ISS przeprowadził 13 eksperymentów, szczegółowo opisanych przez Polską Agencję Kosmiczną na stronie. W tym miejscu pojawiają się jednak dwie wątpliwości. Po pierwsze, pomimo budzących uznanie, gigantycznych wysiłków rodzimych zespołów naukowych, trzeba zauważyć, że badania w ramach IGNIS wymyślono dopiero po zakontraktowaniu lotu naszego astronauty, jakby to podjęte przez polityków decyzje generowały naukowe problemy do rozwiązania, co rodzi pytania o zasadność i kolejność zdarzeń, nie mówiąc już o najprawdopodobniej istniejącej wcześniej wyłącznie na papierze strategii. Po drugie, znaczna część ze zrealizowanych przez Uznańskiego-Wiśniewskiego eksperymentów nie wymagała jego obecności na ISS; w rzeczywistości 2025 roku warunki mikrograwitacji bądź zbliżone do nich można odtworzyć w specjalnie przygotowanych laboratoriach czy w trakcie lotów parabolicznych, co potwierdzi choćby Tom Cruise. Owszem, wyszłoby taniej. Znacznie taniej. Siłą rzeczy o tym, czy misja IGNIS miała sens z naukowego i finansowego punktu widzenia, zadecyduje przyszłość. I to, czy polski przemysł i rodzimi naukowcy będą w stanie wykorzystać szansę i wygrać wielomilionowe przetargi ESA, odzyskując tym samym część składki członkowskiej w ramach tzw. zwrotu geograficznego. W idealnych warunkach stopa zwrotu sięga 80-90% zainwestowanych uprzednio pieniędzy, jednak nawet bogatsze i bardziej uprzemysłowione kraje mają problem z osiągnięciem takiego poziomu. W przeciwnym razie pozostanie nam tylko żyć wiarą w to, że za dekadę, dwie czy trzy nad Wisłą i Odrą wyrośnie pokolenie "dzieci Sławosza". Zapatrzonych w niego teraz kilku- i nastolatków, którym Uznański-Wiśniewski przyniósł bożą iskrę. Tę, która zamieni ich w wybitnych naukowców, co doprowadzi do technologicznego boomu w naszym kraju. Są marzenia. Ale jest też rzeczywistość.
Dwa grzechy śmiertelne Sławosza
Zanim Polacy znów wzniosą się ku gwiazdom i dokonają naukowo-przemysłowych przełomów, najpierw potrzeba będzie otrzepać się z kurzu podniesionego przez wirtualnych, zakochanych głównie w sobie zadymiarzy. Jeszcze przed startem misji Axiom-4 jej wielokrotne przekładanie doprowadziło do tego, że Uznański-Wiśniewski stał się w Polsce chodzącym memem. Zupełnie nieznający realiów kosmicznych wojaży rodacy weszli w szaty domorosłych satyryków, donosząc o "pobiciu rekordu człowieka, który najwięcej razy nie poleciał w kosmos" czy porównując odkładanie lotu na ISS z odchodzącym z funkcji selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Michałem Probierzem. Nie zrozumcie mnie źle: nie mam nic przeciwko ironicznemu podejściu do komentowania sytuacji, w której zupełnie bez własnej winy znalazł się wówczas Sławosz. Stawiam jednak dolary przeciwko orzechom, że za nie tak znowu małą częścią tego typu głosów stały zupełnie inne pobudki niż poczucie humoru. Wszyscy doskonale wiemy, że Uznański-Wiśniewski popełnił dwa grzechy śmiertelne. Najpierw dołączył do swojego nazwiska to noszone przez żonę, co w normalnym kraju byłoby wzięte za przejaw postępu i unikalnego szacunku dla wybranki serca, natomiast wśród przybitych do tradycji gwoździem, bogobojnych rodaków wywołało białą gorączkę. Później publicznie obnosił się małżeństwem z posłanką Koalicji Obywatelskiej. Nic to, że 31-letnia Aleksandra już w tej chwili ma imponujący życiorys, do którego wielu Polaków nigdy nie doskoczy, a w którym szczególne miejsce zajmuje niesienie pomocy humanitarnej w rejony świata ogarnięte konfliktami zbrojnymi. Pal licho, że ta sama kobieta żegnała męża przed odlotem z ogromną, biało-czerwoną flagą w dłoni, pokazując, że zbliżające się doświadczenie mogłoby nas zjednoczyć. Mogłoby, ale tak się nie stało, przynajmniej nie w skali, jakiej sobie tego życzyliśmy. Gdy Sławosz dokował do ISS, na linię frontu weszła już nowa armia walczących. Uzbrojona w wypalcowane klawiaturki czy telefony i dumnie (?) noszoną na głowach folię.
Najlepsze z najdokładniejszych naukowo filmów science fiction. Ranking wzbudzi dyskusję, fakty – niekoniecznie
Kot na krawędzi płaskiej Ziemi
Jestem pewny, że każdy z czytelników tego tekstu słyszał i widział przejawy wiary w pseudonaukową teorię płaskiej Ziemi. To absurd, który w dobie potęgi Internetu przybrał na sile, a który wymyka się pojmowaniu najwybitniejszych nawet psychologów. Ci ostatni wychodzą z założenia, że jej wyznawcy dzięki niej mogą sztucznie łechtać własną "wyjątkowość" (w końcu wyszli z Matriksa przed resztą ludzi), konserwować spiskowe postrzeganie świata i uzyskiwać efekt potwierdzenia (szukają jedynie tych informacji, które potwierdzają ich przekonania). Wiedziałem, że płaskoziemców jest w sieci wielu, ale skala zjawiska w trakcie pobytu Uznańskiego-Wiśniewskiego na ISS przerosła najśmielsze oczekiwania. Właściwie pod każdym wpisem w mediach społecznościowych związanym z misją Axiom-4, również na naszej stronie, pojawiała się fala komentarzy zbudowanych mniej więcej w ten sposób: "hehehe, przecież on jest na Ziemi, hehehe, dalej łykajcie jak pelikany, hehehe, niech sobie puści bajkę w studiu TVN-u, w którym siedzi, hehehe, te buty są z Leroy Merlin". Z osobistych obserwacji wnioskuję, że profile, z których zamieszczano podobne komentarze, bardzo często: a) nie miały żadnej historii, b) pokazywały polską flagę, c) ewentualnie linkowały do materiałów Grzegorza Brauna, "Jaszczura" i "Ludwiczka", d) próbowały dezawuować dokonania Sławosza, widząc w nim raczej celebrytę niż wybitnego naukowca z CERN-u i astronautę. Oczywiście, że za niektórymi głosami w ten deseń stała nieustannie obecna na posterunku społeczność znudzonych życiowo trolli. Ale to płaskoziemcy i foliarze wszelkiej maści pragnęli zaszczepić pozostałym Polakom nienawiść do Uznańskiego-Wiśniewskiego i zazdrość o jego CV. We własnym przekonaniu przynieśli też oświecenie na temat tego, że Sławosz tak naprawdę przez 20 dni przeżywał swoje własne Truman Show. Do wszystkich, którzy postanowili zohydzić polskie święto kosmosu tudzież wierzą w podtrzymujące glebę żółwie, mam kilka pytań:
- Skoro Antarktyda jest wielkim, lodowym murem otaczającym Ziemię, to czy pracuje na niej armia uzbrojonych w katapulty pingwinów, które bronią ludzi mogących wypaść poza krawędź naszej planety?
- Czy z ogromnego teleskopu ustawionego w Warszawie będę mógł dostrzec drapacze chmur w Nowym Jorku, czy NASA rozstawiła między tymi miastami gigantyczny parawan?
- Jeśli satelity są w rzeczywistościami balonami, to czy system GPS i Google Maps działają dzięki wypuszczanym codziennie z parkingów przy McDonald's balonikom z helem?
- Dlaczego, gdy patrzymy na Marsa przez teleskop, widzimy okrągłą tarczkę planety? I gdzie są płaskomarsjanie?
- Czy widok na Ziemię z kopuły ISS to przerobiona wersja wygaszacza ekranu z Windowsa?
- Skoro z kapsuły Dragon po jej podniesieniu przez statek SpaceX wyciekała woda, to czy możemy założyć, że załoga Axiom-4 przez ponad dwa tygodnie była zanurzona w oceanie?
- Czy jeśli Ziemia jest płaska, koty i tak nie postanowiłyby zrzucić czegoś z jej krawędzi?
Polaków horyzonty zdarzeń
Sławosz Uznański-Wiśniewski poleciał na orbitę, ale stanowczo zbyt dużo Polaków nadal krąży wokół tych samych absurdów. Zamiast cieszyć się z sukcesu rodzimego naukowca, zamiast na chłodno podchodzić do analizy potencjalnych zysków, strat i szans płynących z misji IGNIS, część rodaków wciąż woli toczyć znajomo brzmiące i wyglądające wojenki, tylko przenosząc je na nowe pola walki. Wśród astronautów często przypomina się o tym, że z kosmosu nie widać granic. Jestem jednak przekonany, że świetnie widać za to, kto mentalnie nie dorósł jeszcze do technologicznego postępu. Pobyt Uznańskiego-Wiśniewskiego na ISS mógł i powinien być dla Polaków powodem do mniejszych lub większych zachwytów, to przecież symboliczne wyrażenie aspiracji naszego państwa i jego naukowego potencjału. Sęk w tym, że ta kosmiczna odyseja wywołała lawinę teorii spiskowych i frustracji. Może to echo naszych nieprzepracowanych kompleksów? A może grupa Polaków, zamiast uderzać w Sławosza i jego wyczyny, powinna zdać sobie sprawę, że najpierw musi popracować nad własnymi horyzontami?

