Obejrzałem wszystkie filmy o Fantastycznej Czwórce. Który z nich jest najlepszy?
Trzy oficjalne filmy kinowe, w tym jedna produkcja stworzona tylko po to, żeby zatrzymać prawa do licencji. Przed premierą nowej Fantastycznej 4 od Marvel Studios postanowiłem spojrzeć wstecz i odświeżyć poprzednie adaptacje Pierwszej Rodziny Marvela. Która z nich jest najlepsza?
Pierwsza Rodzina Marvela już za tydzień powróci w rodzinne strony i zadebiutuje w ramach Kinowego Uniwersum Marvela. Chociaż przedstawiciele nowej Fantastycznej 4 obecnie znajdują się w innym uniwersum od tego, w którym rozgrywało się większość dotychczasowych wydarzeń z MCU, to Thunderbolts* zdążyło zaspoilerować ich przybycie do "głównego świata".
Film Matta Shakmana obiecuje powrót do korzeni, czerpanie garściami z komiksów, skupienie się na postaciach głównych i relacjach między nimi, a także ciekawą i odmienną od reszty MCU stylistykę retrofuturyzmu. Po dwóch tegorocznych porażkach Marvel Studios potrzebuje prawdziwego hitu. Zanim jednak przekonamy się o tym, jaki poziom zaprezentuje Fantastyczna 4: Pierwsze kroki, postanowiłem spojrzeć wstecz i obejrzeć raz jeszcze wszystkie filmy o tych herosach, które dotychczas można było zobaczyć na wielkim ekranie.
Nigdy nie należałem do największych fanów Fantastycznej 4. W dobie Spider-Mana od Sama Raimiego to właśnie tamta produkcja bardziej przypadła mi do gustu i to wokół niej zbudowałem swoisty ołtarzyk. Pamiętam jednak, że lubiłem te filmy za ich prostotę, humor i akcję – coś, za co kilka lat później cały świat pokochał Kinowe Uniwersum Marvela. Jak się te produkcje zestarzały?

Nieoficjalna Czwórka
Nim przejdziemy do creme de la creme, warto poświęcić moment na film, który nigdy oficjalnie nie ujrzał światła dziennego. Chodzi o Fantastyczną Czwórkę w reżyserii Oleya Sassone'a, która powstawała w latach 1993–1994. Chociaż "dzieło" nigdy nie otrzymało premiery kinowej, można było pozyskać kopie filmu mniej legalnymi środkami. To pozwoliło krytykom na wydanie jednoznacznego werdyktu: 27% w serwisie Rotten Tomatoes na podstawie 11 opinii. Taki wynik nie dziwił nikogo, nawet samych twórców. Całość powstała tylko i wyłącznie z powodu chęci zachowania praw do licencji, co po latach przyznał nawet Stan Lee. Problem w tym, że obsada o tym wcale nie wiedziała. Po wyprodukowaniu filmu szykowano się do premiery, która nigdy nie nadeszła. W pewnym momencie osoby zaangażowane w produkcję otrzymały zakaz jej promowania i wypowiadania się w tej sprawie.
Historia opowiadała o przygodach tytułowych bohaterów i ich walce z Doktorem Doomem. Budżet opiewał na oszałamiający 1 (słownie: jeden) milion dolarów. W tym celu wynajęto nawet specjalistów od niskobudżetowych produkcji, którzy mieli się upewnić, że całość technicznie powstanie, ale nie będzie to operacja przeprowadzona wysokim kosztem.
Z racji tego, iż nie była to oficjalna premiera, nie obejrzałem tej produkcji, ale z kronikarskiego obowiązku zdecydowałem się o niej wspomnieć, ponieważ filmowe korzenie Pierwszej Rodziny Marvela sięgały jeszcze XX wieku.

Niezła Czwórka
Na pierwszy oficjalny, kinowy film o Fantastycznej 4 przyszło światu poczekać do 2005 roku. Wówczas w kinach ukazała się Fantastyczna czwórka w reżyserii Tima Story'ego. Tym razem postawiono na wysoki budżet, bo opiewający na 100 milionów dolarów, co przy globalnym box offisie na poziomie 330,6 mln dolarów zapewniło kontynuację, która miała premierę po dwóch latach. Mimo tego film nie przypadł do gustu krytykom, którzy ocenili go identycznie jak nieoficjalnego poprzednika. Tylko 27% w serwisie Rotten Tomatoes i niewiele lepiej w przypadku publiczności – 45%.
Jestem bardzo zdziwiony takimi wynikami. Z seansu Fantastycznej Czwórki z 2005 roku wyniosłem same pozytywne emocje. Czy jest to kino superbohaterskie najwyższego sortu? Nie, zdecydowanie nie. Jest to natomiast kompetentne origin story, które w prawidłowy sposób przedstawia bohaterów, a w szczególności relacje pomiędzy nimi. To nie żaden Spider-Man od Sama Raimiego, ale daleko tej produkcji do potworków pokroju Daredevila, Elektry czy Kobiety Kot.

To familijna produkcja, która zgrabnie zaadaptowała materiał źródłowy, choć oczywiście nie bez wad. To, co jest charakterystyczne dla tego filmu i wszystkich kolejnych, to zmarnowanie potencjału złoczyńcy. Victor von Doom to typowy antagonista z początku XXI wieku, czyli zły biznesmen. Swoją drogą – to dość ironiczne, że kiedyś wielkim złem w filmach o trykociarzach były złe korporacje, których praktyki trudno odróżnić od tego, co później same zaczęły robić wytwórnie filmowe odpowiedzialne za historie superbohaterskie. Chociaż zachowano niektóre cechy typowe dla Dooma z komiksów – arogancję, chęć władania światem, obsesję na punkcie Sue – to nie można mówić o dobrej adaptacji tego ikonicznego złoczyńcy. Wcielający się w niego Julian McMahon robił, co mógł, ale trudno było go brać na poważnie.
O wiele lepiej wypadła główna obsada. Uważam, że wszyscy zostali świetnie wytypowani do swoich ról. Ioan Gruffudd to fantastyczny Reed Richards. Błyskotliwy, niezręczny, wiecznie zajęty, ze sporym ego oraz dumą. Chris Evans idealnie pasuje do roli kobieciarza-podrywacza o ognistym temperamencie, którego drugą ulubioną formą spędzania wolnego czasu po randkowaniu jest wbijanie szpileczek w Bena Grimma. Jessica Alba, choć bezczelnie i przesadnie seksualizowana w obu filmach z tej serii, również przejawiała cechy typowe dla Sue Storm. Była głosem rozsądku oraz empatii. Z kolei Michael Chiklis świetnie oddał traumę The Thing związaną z jego przemianą.

Sama historia jest prosta jak budowa cepa. Bohaterowie uczestniczą w kosmicznych badaniach, które idą niezgodnie z ich planem, dostają moce, a potem próbują odwrócić cały proces. Nie wszyscy są chętni. The Thing zrobiłby wszystko, żeby tylko wrócić do ludzkiej formy, ale już Ludzkiej Pochodni bardzo się podoba możliwość latania i rzucania kulami ognia. Gdzieś na drugim planie istotna jest też relacja Reeda i Sue, którzy w przeszłości byli razem, ale rozeszli się z powodu niezdecydowania tego pierwszego i jego obsesji na punkcie nauki. Ten wątek jest niezły, ponieważ między aktorami jest świetna chemia. To można powiedzieć o całej grupie, która naprawdę zachowywała się jak bliscy przyjaciele lub rodzina. Prosta fabuła pozwoliła twórcom na skupienie się na postaciach, ich rozterkach, problemach i interakcjach, co było największą siłą tej produkcji.
Wizualnie też było bardzo ciekawie. To nie były czasy szaroburych filmów. Wszędzie widać kolory, kontrast. Jest tego aż przesyt, ale dzięki temu można poczuć, że ogląda się komiks w ruchu. Efekty specjalne jak na 2005 rok naprawdę dają radę, a sceny akcji są widowiskowe i kreatywne – szczególnie jeśli chodzi o użycie mocy bohaterów. Dodatkowy plus za znakomitą pracę charakteryzatorów i ludzi od kostiumów, którzy przygotowali świetnego The Thing. Scena na moście jest jedną z moich ulubionych, ponieważ robiła to, o czym wiele współczesnych filmów superbohaterskich zapomina – skupiła się na ratowaniu niewinnych ludzi przy kreatywnym użyciu mocy głównych bohaterów, którzy musieli ze sobą współpracować. Doceniam też momenty po przemianie Bena Grimma, w których produkcja zmieniała się w body horror lub creature horror – ukrywano go w mroku i kreowano na niebezpieczną bestię.
Ostatecznie Fantastyczna Czwórka to solidna produkcja, która w mojej ocenie była dobrym startem dla tej serii. Nie była idealnie wierna komiksom, ale przypominała je w wystarczający sposób. Oferowała ładne obrazki, prostą i przyjemną fabułę, komediowy ton przeplatany z poważniejszymi momentami i obsadę, która idealnie sprawdzała się w swoich rolach. To był dobry początek. Ale co stało się później?
Fakty i ciekawostki o Sue Storm
10. Sue i Reedowi odebrano dzieci
Zważywszy na udział w wielu walkach i niszczenie mienia publicznego, postanowiono odebrać im obojgu prawa do opieki nad swoimi dziećmi, ponieważ uznano, iż nie są dobrymi rodzicami.
Przeciętna Czwórka (2007)
Problemy dla mnie zaczęły się dopiero od kontynuacji z 2007 roku wyreżyserowanej przez Tima Story'ego. Budżet zwiększono do 130 mln dolarów, ale nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu – produkcja zarobiła mniej od poprzedniczki, bo ledwie 301 mln dolarów. Oceny uległy drobnej poprawie, ale nie było to nic rewolucyjnego w świecie kina. W serwisie Rotten Tomatoes jest to wynik na poziomie 37% od krytyków i 51% od publiczności.
Znów nie mogę się zgodzić z tymi ocenami, ale tylko dlatego, że uważam, że jest to produkcja gorsza od tej z 2005 roku. Doceniam jednak niektóre aspekty i to, co próbowano zrobić. Więcej czasu ekranowego dostał Johnny Storm, który musiał przewartościować swoje życie i zrozumieć, że bycie superbohaterem to też odpowiedzialność. Zrozumiał, że skakanie z kwiatka na kwiatek nie da mu pełni szczęścia. Nawet The Thing miał kobietę swojego życia. Ta lekcja pokory, która trwała cały metraż, była jednym z niewielu plusów.

Obsada znów dała radę i widać było, że wszyscy się ze sobą dogadywali. Dodano nieco więcej elementów komediowych, które znów przeplatano z poważniejszymi motywami. Zmarnowanym potencjałem była dla mnie kwestia ślubu Richarda i Sue. Potraktowano to bardziej jako gag na przestrzeni całej produkcji, a nie coś faktycznie istotnego. Szkoda, bo ciekawie było obserwować, jak życie superbohaterki negatywnie wpływa na psychikę Sue, która chciałaby spędzić jeden z najważniejszych dni w swoim życiu bez kłopotów, w rodzinnym gronie i skupiając się tylko na mężczyźnie, którego kochała. Cenię sobie też, że twórcy podeszli w dojrzały sposób do relacji tych dwojga. To dorosła para, która zna się wiele lat i jest w związku od jakiegoś czasu. Dobrze, że nie siłowano się na tani dramatyzm i rozdzielanie postaci od siebie. Sue oczywiście ubodło, gdy zobaczyła Reeda tańczącego z przypadkowymi dziewczynami czy w sekrecie budującego maszynę dla generała, ale potrafiła to zrozumieć. Ich relacja, mimo wszystko, była pełna wzajemnego szacunku.
Można też pochwalić efekty specjalne, choć nie powiedziałbym, że zmiana była widoczna gołym okiem. To nadal kolorowe, jasne i stylowe kino superbohaterskie, które pozwalało oczom wypocząć po wieloletnim oglądaniu współczesnych szarzyzn.
Minusem znów jest złoczyńca. Powrócił Doom i wcale nie jest lepszy. Był w tym potencjał, żeby pokazać, jak musi współpracować z Reedem i pozostałymi, ale zostało to potraktowane po macoszemu. Galactus jako wielka chmura pożerająca planety to mem. I memem powinien pozostać. Film tak naprawdę cierpi przez brak konkretnego złoczyńcy, ponieważ Srebrny Surfer na pewno nim nie był. Próbowano wmieszać tu wątki z komiksów, ale postać ta zwykle milczała, latała i wszystko rozwalała na swojej drodze. Była przeszkodą dla bohaterów bardziej przypominającą głaz leżący na jezdni niż wartościowego antagonistę z krwi i kości.

Całej produkcji brakuje konkretnej fabuły. Stawka jest ogromna, bo jest nią los Ziemi i wszystkich jej mieszkańców, ale wcale się tego nie czuje. Z kolei pozostałe wątki są nadal z grubsza komediowe i często doprowadzają do śmiechu, a brak złoczyńcy odbija się czkawką wszelkim próbom budowania napięcia. Historia w 1. filmie też nie była najlepsza, ale była tylko fundamentem pod wprowadzenie postaci. Te już znamy i chciałoby się je zobaczyć w akcji, przeciwko większemu zagrożeniu, ale to się nie dzieje. Ratowanie ludzi w Londynie znów rozgrzewa serce, ale nie tworzy napięcia ani nie rozbudowuje historii czy bohaterów.
Nadal nie jest to film, który uznałbym za zły. To czysta przeciętność i idealna produkcja do obejrzenia z nudów, jeśli tęsknicie za stylem wizualnym dzieł z początku XXI wieku, lubicie superbohaterów i chcecie się pośmiać.
Katastrofalna Czwórka (2015)
Teraz polecam wrócić do fragmentu skupionego na Fantastycznej Czwórce z 2005 roku. Odwróćcie wszystkie moje słowa. To w pełni oddałoby mój stosunek do produkcji z 2015 roku, która była rebootem dla tej grupy postaci. Film w reżyserii Josha Tranka (choć z powodu zakulisowych problemów trudno jest nazwać to dzieło wyłącznie jego) zebrał najgorsze oceny spośród dotychczasowych adaptacji w serwisie Rotten Tomatoes i jest powszechnie uważany za jedną z najgorszych produkcji, jeśli chodzi o kino superbohaterskie. Jedynie 9% pozytywnych opinii od krytyków i 18% w przypadku publiczności. Nie ma też mowy o komercyjnym sukcesie przy budżecie wynoszącym 120 mln dolarów i zarobku w wysokości 167,8 mln dolarów.
Tym razem w pełni zgodzę się z krytykami i publicznością. To zdecydowanie najgorsza produkcja opowiadająca o Pierwszej Rodzinie Marvela. Nawet wzięcie pod uwagę wszystkich zakulisowych problemów i wtrącanie się studia w wizję artystyczną reżysera nie usprawiedliwia tego projektu. To klapa pod każdym względem, która mnie wynudziła, zniechęciła i pozbawiła chęci do życia. Fantastyczna Czwórka to nieprzyjemny do oglądania film, który testuje cierpliwość i wytrzymałość oglądającego. A jeśli lubicie te postaci z komiksów czy poprzednich adaptacji, wprost pluje Wam w twarz.

Po pierwsze i najgorsze – tych postaci nie da się polubić. Nie da się też uwierzyć w przyjazne relacje między nimi. Między aktorami nie ma żadnej chemii, nikt się prawie nie uśmiecha. Nawet Johnny Storm (choć Michael B. Jordan robi, co może) nie potrafił wykrzesać choć odrobiny entuzjazmu. Wszystko jest sztywne, ponure, przesadnie poważne i nadęte. Reed zostawia przyjaciół w potrzebie, Sue odtrąca swoim zachowaniem, Ben Grimm jest nieobecny przez większość filmu, a potem tylko mruczy pod nosem i sieje zniszczenie, a Johnny chociaż próbuje, to też nieudolnie. Powraca Viktor von Doom, ale znów jest to zmarnowany potencjał. Podobała mi się jego niechęć do światowych rządów, korporacji i chęć chronienia planety przez dalszą eksploatacją, ale w trzecim akcie zmienia się w typowego złoczyńcę, który chce zniszczyć świat i nic więcej.
Użycie mocy bohaterów jest znacznie mniej pomysłowe i interesujące. Akcji też jest niewiele. Więcej jest scen gadania o nauce. Z plusów wskazałbym efekty specjalne, bo te dawały radę, a także pierwsze trzydzieści minut. Nie było to nic nowego, bo losy Fantastycznej 4 zna każdy, kto obejrzał film z 2005 roku, ale była tam konkretna wizja. Sceny na Planecie Zero także oglądało się przyjemnie, ponieważ było to coś nowego. Całość dzieje się głównie w tajnej bazie wojskowej i pozbawia różnorodności wizualnej. Pod tym kątem film cierpi na typowe "nolanizmy" wielu superbohaterskich filmów po sukcesie trylogii Batmana. Jest ciemno i ponuro, ale bez charakteru czy wyrazistego stylu.
Wisienką na torcie tego rollercoastera absurdu jest praca bohaterów dla wojska, uczestniczenie w misjach wojskowych na zlecenie oraz fakt, że ikoniczny tekst The Thing jest wyrazem traumy autora, związanej z przemocą, jakiej doświadczył w dzieciństwie ze strony starszego brata.

Nie mam nic przeciwko filmom komiksowym, które starają się podejść do tematu superbohaterów na poważnie i bardziej dojrzale, ale samo zrobienie tego w taki sposób nie jest gwarantem jakości. Z kolei Fantastyczna Czwórka z 2015 roku jest gwarantem straty czasu, humoru i nadziei w kino. Bo jak inaczej można nazwać zatrudnienie tylu znakomitych aktorów i kompletne ich zmarnowanie z powodu nieudolnego, nudnego scenariusza?
Jakiej Czwórki bym sobie życzył?
Nie mam wielkich oczekiwań wobec nowej Fantastycznej 4 od Marvel Studios. Ostatnie produkcje tego studia mnie zawodziły lub kompletnie nie interesowały. Doceniam jednak chęć zrobienia czegoś innego. Podoba mi się otoczka retrofutyryzmu, a po zwiastunach można stwierdzić, że nacisk będzie położony na relacje między postaciami. Na to liczę, ponieważ obsada została nieźle dobrana i uważam, że ma spory potencjał. Liczę też na kreatywne wykorzystanie mocy tych herosów, bo już film z 2005 roku pokazał, że da się to zrobić w rozrywkowy i przyjemny dla oka sposób.
Największą moją nadzieją jest to, że tym razem złoczyńca będzie prawdziwym zagrożeniem dla bohaterów. Nie zobaczymy powtórki z Doomem w roli głównej (a przynajmniej mam taką nadzieję), więc jest szansa na to, że twórcy zrekompensują widowni konieczność oglądania wielkiej chmury z 2015 roku i pokażą Galactusa w jego pełnej, gigantycznej krasie.
Do nowego filmu podchodzę z umiarkowanym optymizmem. Fantastyczna 4 zasługuje na produkcję, która będzie po prostu... fantastyczna.
Co trzeba wiedzieć przed premierą nowej Fantastycznej 4?
4. Kim jest Fantastyczna Czwórka?
To Reed Richards był pierwszym człowiekiem, który skonstruował statek kosmiczny. Ich feralna misja była sankcjonowana przez oficjalne organizacje rządowe. Ben Grimm pilotował, a Johnny Storm był inżynierem. Z kolei Sue ma doktorat z archeologii i jest świetną dyplomatką.

