Jak napisać scenariusz i go drogo sprzedać – uroki poradników
Do polskich księgarń trafiła książka "Uratuj kotka!" Blake’a Snydera, która od dwóch dekad cieszy się popularnością wśród osób marzących o karierze scenarzysty w Hollywood. Czego z takiej publikacji faktycznie można się nauczyć?
Jeżeli zderzymy ze sobą dwa światy – książki i filmu – i przyjrzymy się ich warstwie tekstowej, pierwszym, co rzuci nam się w oczy, będzie fakt, że ten drugi ma strasznie dużo reguł. Wszyscy słyszeli pewnie o obowiązkowych trzech aktach, o tzw. "łuku bohatera" (schemacie przemiany głównej postaci), o tym, że bohater musi być aktywny, o konflikcie koniecznym w każdej scenie itp., itd. Gdy mowa o scenariuszu filmowym, zaraz wyskakuje ktoś ze schematem, ktoś inny pyta, gdzie jest postać drugoplanowa, która powinna być lustrem dla protagonisty. Jeszcze inna osoba zwraca uwagę na punkt bez powrotu, a następna przelicza, czy na pewno mamy zwrot akcji co 10 stron. Im bardziej będziemy zagłębiać się w tę studnię bez dna, zwaną poradami dla scenarzystów, tym silniejsze będzie w nas przekonanie, że jeżeli Sztuczna Inteligencja faktycznie pozbawi w przyszłości roboty ludzi pióra, to ci z Hollywood pierwsi wylecą na bruk.
Skąd w świecie filmu taki pociąg do wpisania wszystkiego w schematy i tabelki?
Odpowiedzi udziela Blake Snyder w kultowej już książce Uratuj kotka!. Snyder napisał ją jako poradnik dla tych, którzy chcieliby robić karierę w Hollywood. Jej popularność wynika zaś z faktu, że autor pisał wyjątkowo swobodnym tonem, był bardzo bezpośredni, a sama treść nie miała nauczyć nikogo pisania arcydzieł, a raczej tekstów, które ktoś kupi. Bo o to w tych chodzi – nie o sztukę, ale o karierę. Snyder niekiedy pisze to wprost, niekiedy możemy to wyczytać między wersami.
Czy więc z takich książek osoba pragnąca udoskonalić swój warsztat nie będzie w stanie wyciągnąć żadnej treści? Ależ będzie. Struktura opowieści, której tyle czasu poświęca Snyder, to coś istniejącego nie bez przyczyny. Mniej więcej to samo o trzech aktach opowie Wam taki wyrobnik jak Robert McKee (autor szalenie popularnych kursów dla scenarzystów) i nagrodzony Pulitzerem dramaturg i scenarzysta David Mamet. Ponieważ struktura to coś, co odróżnia strumień świadomości od fabuły, przyswojenie pewnej fundamentalnej wiedzy staje się koniecznością. Haczyk tkwi w tym, jak bardzo powinno się rzeczonych reguł trzymać i kiedy przestają one pomagać, a zaczynają być kulą u nogi.
Peter Jackson powiedział swego czasu, że gdy wspólnie z Fran Walsh i Philippą Boyens zasiedli do prac nad adaptacją Władcy pierścieni na scenariusz, w pierwszej kolejności sięgnęli do McKeego. Przyswoili opisywane przez niego reguły, a następnie pisali, pisali, pisali. Efekt? Niezadowalający. Widzieli, że coś nie działa, że opowieść nie toczy się odpowiednio. Rozwiązanie? Odrzucili zasady guru scenarzystów i pisali tak, jak czuli. Jak wyszło, wszyscy wiemy.
Przy zetknięciu się z publikacjami takimi jak Uratuj kotka! czy podręcznikami McKeego trzeba mieć na uwadze coś fundamentalnego – to wskazówki, nie reguły. Oczywiście, McKee powie Wam, że to żelazne zasady, i będzie wskazywał przykłady historii, które idealnie wpasowują się w przygotowane przez niego schematy. Snyder jest pod tym względem lepszy, bo wprost pisze, by nie trzymać się zasad za wszelką cenę – należy je poznać, jasne, ale po to, by je czasem łamać.
Wracamy więc do sedna – po co powstają takie podręczniki?
Tu należałoby się pochylić nad przemysłem filmowym i zrozumieć, jak on funkcjonuje. To przede wszystkim (nie licząc produkcji niezależnych, tzw. kina autorskiego) biznes. Jasne, rynek książki to również biznes – wydawcy nie są organizacjami charytatywnymi. Jaka więc jest różnica? Chodzi o skalę. W przemyśle filmowym budżety są na tyle znaczące, że stojące za nim firmy mają nierzadko rozmiary korporacji. Same decyzje o uruchomieniu danej produkcji to natomiast kwestia obrotu milionami złotych czy dolarów. Środowiska artystyczne i finansowe muszą się więc spotkać i jakoś dogadać. Tylko jak? Gorzej – w środku tych dyskusji leży zwykle scenariusz albo treatment (streszczenie fabuły), czyli tekst literacki, który artysta i finansista muszą omówić. Do tego ten drugi musi go ocenić i skomentować! Jeżeli zrozumiemy, że wysokobudżetowe produkcje filmowe to przede wszystkim ćwiczenie w zarządzaniu inwestycjami o wysokim stopniu ryzyka, wszystko stanie się jasne.
To, o czym mówią Snyder i McKee, to nie wyryte w kamieniu reguły tworzenia opowieści, ale bazujący na pewnych prawidłowościach sztuki opowiadania historii słownik do komunikacji artystów z tymi wszystkimi, których zaangażowanie w proces kręcenia filmów jest niezbędne. Księgowy czy prezes korporacji – która oprócz studia filmowego ma w portfolio jeszcze niezliczone inne interesy – raczej nie będzie miał kompetencji, by rozmawiać ze scenarzystą o scenariuszu na poziomie odpowiednim przy pracy z tekstem. Od tego są specjaliści: redaktorzy, konsultanci, script doctorzy.
W Uratuj kotka! Snyder dużo miejsca poświęca nie tylko samemu scenariuszowi, ale również wszystkim "towarzyszącym" mu rzeczom. Choćby tzw. one-pagerom, czyli zajmującym standardowo jedną stronę skrótom/prezentacjom projektów. Po co powstają? By w przystępnej formie przekazać dany pomysł ludziom, którzy a) nie mają kompetencji oceny całego scenariusza, b) zajmują się innymi rzeczami i czytanie scenariuszy nie mieści się w ich napiętych kalendarzach. Autor podobnież mocny nacisk kładzie na logliny, czyli jedno- lub dwuzdaniowe hasła definiujące dany projekt.
Każdy, kto ogląda w kinie kolejne hollywoodzkie produkcje, musi zdawać sobie sprawę, że to niekończąca się parada tego samego, tylko podanego nieco inaczej. Natomiast filmy prawdziwie przełomowe – od Gwiezdnych wojen, przez Pogromców duchów, po Kevina samego w domu, Forresta Gumpa czy Pretty Woman – powstawały w bólach, wbrew mnóstwu przeciwności i w dużej mierze cudem (kto nie wierzy, niech obejrzy serial Filmy naszej młodości i odcinki o dwóch ostatnich z wymienionych przeze mnie filmów). Dlaczego natomiast tak się dzieje? Bo ludzie decyzyjni nie są w stanie ocenić czegoś nowego, a jedynie odwoływać się do schematów, do przykładów sukcesów z przeszłości.
Blake Snyder z nikogo nie zrobi scenarzysty czy scenarzystki. Zresztą chyba nie o to mu chodziło, gdy pisał swoją słynną książkę. Zamiast tego wprowadzi nas w podstawy komunikacji w dziwnym świecie filmów. W końcu pisanie scenariuszy nie powinno przypominać wypełniania tabelki w Excelu z zeznaniem podatkowym. Dzięki poradom z Uratuj kotka! będzie się gotowym na rozmowę o scenariuszu i jego obronę przed tymi wszystkimi, którzy są niezbędni w tym biznesie, a którzy będą pytać przede wszystkim o to, do jakiego znanego przeboju kasowego nasz film jest podobny.